Zamknęła oczy.
– Dobrze się czujesz?
– To tylko szok. – Otworzyła oczy i ruszyła do domu. – Muszę iść na górę. Zadzwoni. Będzie chciał wiedzieć, jak zareagowałam.
Minęła agenta, który walczył ze szczurami, usiłując je przegonić z domu, po czym otworzyła drzwi mieszkania.
Kaldak deptał jej po piętach i odsunął ją na bok.
– Muszę najpierw sprawdzić mieszkanie. Ten agent spartaczył robotę.
Telefon zadzwonił, gdy Kaldak wychodził z ciemni.
– Ja odbiorę.
– Nie, chce rozmawiać ze mną. Ja też chcę z nim porozmawiać.
– Ach, wreszcie wróciłaś. Dzwonię już trzeci raz – odezwał się Esteban, gdy podniosła słuchawkę. – Podobała ci się ta mała niespodzianka?
– Słaba próba. Wiedziałam, że nie dopadłeś Julie – odparła.
Bądź spokojna. Nie okazuj strachu i obrzydzenia.
– A jeśli chodzi o szczury… Nie przeszkadzają mi. Lubię szczury. W dzieciństwie nawet jednego hodowałam.
Cisza.
– Kłamiesz.
– Był biały, nazywał się Herman. Mieszkał w klatce z młynkiem i malutkim…
Rozłączył się.
– Naprawdę miałaś w dzieciństwie szczura? – spytał Kaldak.
– Oszalałeś? Nie znoszę ich. – Głośno odetchnęła. – Ale chyba to kupił.
– Jeśli tak, to jeszcze bardziej cię znienawidzi. Teraz idziesz ręka w rękę z jego nemezis.
Rozległo się stukanie do drzwi. Kaldak otworzył. Przyszedł Peterson i Kaldak zawołał do Bess przez ramię:
– Zaraz wracam. Muszę coś sprawdzić.
Cieszyła się, że sobie poszedł. Nie chciała, żeby widział, jak bardzo nią wstrząsnął ten ostatni atak. Potrzebowała chwili, żeby wrócić do siebie. Cholera, potrzebuje przynajmniej roku.
Najpierw pośredni atak poprzez bluzkę Julie, teraz bezpośredni szczurami.
– W ścianie od strony bocznej uliczki wywiercono dziurę – oświadczył Kaldak, wróciwszy. – Mogli to zrobić w każdej chwili, Peterson niczego by nie zauważył ze swojego stanowiska. – Zacisnął usta. – Teraz tam też postawimy człowieka.
– Tamtędy je wpuścili?
Przytaknął.
– Była tam wetknięta rura. Kiedy wyszliśmy, wpuszczono szczury, żeby urządziły nam powitanie.
– De Salmo?
– Albo któryś z innych ludzi Estebana. De Salmo jest ekspertem, a to była drobna robota.
Dla niej nie taka znowu drobna. Z takich rzeczy tka się koszmary.
– Jeśli ci to nie odpowiada, wiesz, co możesz zrobić.
– Zamknij się, Kaldak. Nigdzie się nie ruszę.
– Z wyjątkiem jutrzejszego spacerku po okolicy.
– Zgadza się.
– Genialnie – warknął. – Po prostu genialnie.
Następnego popołudnia rzuciła mu na niski stolik kolejną porcję odbitek.
– Proszę. Zobacz, co uda ci się z tego zrobić. Przerzucał zdjęcia.
– Aleś tego napstrykała.
– Cztery filmy. Chciałam być pewna, że go uwieczniłam, o ile tam był. – Opadła na fotel. – No i?
– Jak na razie nic. Muszę uważniej je obejrzeć.
– Możemy znowu pójść na spacer – zaproponowała rozczarowana.
– Nie! – Błyskawicznie zaczął z powrotem przerzucać zdjęcia. - Ulice za bardzo się zaludniają. Możliwe, że więcej nie uda nam się wyjść.
– Jeszcze czego.
– Koniec dyskusji – uciął. – Do cholery, robi się niebezpiecznie. Zostajemy na miejscu.
Nie wpadaj w gniew. Utrzymaj beztroski ton.
– A co z rakietą przez okno i kobrą w łazience?
– To zostaw mnie.
– Ustaliliśmy, że ryzyko nie jest znowu takie duże. – Pochyliła się ku niemu, marszcząc brwi. – To bez sensu, Kaldak.
– Niczego nie ustaliliśmy i mówię jak najbardziej z sensem. Chciałaś, żebym cię utrzymał przy życiu. Właśnie to robię.
– Wychodziliśmy codziennie i na razie nic się nie stało.
– Więcej już nie wyjdziemy.
– Dlaczego właśnie teraz się sprzeciwiasz? Co się zmieniło?
– Sądziłem, że zdecyduje się na ruch i go załatwię. Ale on bawi się z nami w kotka i myszkę.
– Więc podejmijmy grę. A na razie dalej będę robić zdjęcia, żebyś…
– Nie, to zbyt ryzykowne.
– Wcześniej tak nie uważałeś.
– Cholera, ale teraz uważam. – Rzucił fotografie na podłogę. – Po prostu rób, co ci każę.
Wybuchnął jak wulkan, całkowicie ją zaskakując. Widywała go już w gniewie, ale zawsze ten gniew był zimny, kontrolowany. Tego wybuchu nie sposób nazwać chłodnym. Mężczyzna, który przed nią teraz stał, w niczym nie przypominał znajomego Kaldaka.
– Co się stało, Kaldak?
– A co się nie stało? Esteban próbuje nakarmić tobą szczury, w każdej chwili może paść cios, Ramseyowi nie udało się znaleźć Morriseya ani Estebana, a De Salmo tylko czyha na mój błąd, żeby cię dopaść.
– Może w ogóle go tu nie ma. Może wasz informator się mylił.
– Jest tu. – Kiwnął głową w stronę zdjęć na podłodze. – Tylko, że nie mogę skurwiela rozpoznać.
– Widziałeś go tylko raz, z daleka.
– Powinno coś być… Jakiś sposób…
Uklękła, żeby zebrać zdjęcia. Natychmiast znalazł się obok niej.
– Ja je porozrzucałem, ja pozbieram.
– Kolejna złota zasada twojej matki?
– Nie, moja. Jeśli coś się rozwaliło, trzeba to naprawić. – Odłożył fotografie na stolik. – Albo chociaż spróbować naprawić. Czasem nie daje się skleić rozbitego dzbana.
– Cóż, w tym konkretnym wypadku nie narobiłeś aż takich szkód. Nie patrzył jej w oczy.
– Przepraszam.
Nim zdążyła zareagować, zniknął w kuchni.
Bess nigdy jeszcze nie widziała Kaldaka w takim stanie. Nie przerywał krążyć po mieszkaniu. Czuła, jak jego napięcie niemal rozsadza pokój. Cały wieczór usiłowała się skupić na książce, ale prawie nie wiedziała, co czyta.
W końcu poddała się i odłożyła lekturę.
– Anne Rice dziś do mnie nie trafia. Chyba położę się spać. Zerknął na książkę.
– Pisze o wampirach, prawda?
– Tak, i o Nowym Orleanie. Jestem jej wielbicielką. Uśmiechnął się krzywo.
– Rozumiem, dlaczego chwilowo wolisz unikać wampirów. Za dużo szczęścia naraz. Wystarczy, że mieszkasz z wampirem.
– Owszem, wysysasz ze mnie krew, ale za dużo w tobie z naukowca, żebyś się kwalifikował na wampira – odparła lekko.
– Naprawdę?
Szybko odwróciła od niego wzrok.
– Wiedziałbyś, gdybyś przeczytał choć jedną z powieści Rice. Lestat z całą pewnością nie ma w sobie nic z naukowca. To bardzo skomplikowany wampir z…
Zadźwięczał telefon i odruchowo podniosła słuchawkę, nagle cała napięta.
– Halo.
– Kaldak. Muszę rozmawiać z Kaldakiem.
Nie Esteban. Wzruszeniem ramion usiłowała zamaskować ulgę. Podała Kaldakowi słuchawkę.
– Jak przez mgłę pamiętam czasy, kiedy odbierałam normalne telefony. To chyba Ed Katz. O wampirach mowa…
Wstała i przeszła do okna. Cień gargulca wydawał się dziś mniejszy. Zastanawiała się, jak wygląda rano, na chwilę przed zgaśnięciem latarni. Może nastawić budzik i sprawdzić.
– Muszę ci pobrać krew.
Odwróciła się. Kaldak odkładał słuchawkę.
– Po co? Dziś rano już pobierałeś.
– Im bardziej się zbliża do rozwiązania, tym żarłoczniejszy się staje.
– A jak blisko już jest?
– Trudno powiedzieć. W pracy nad antidotum zwykle robi się jeden krok naprzód i dwa w tył.
– Wydawał się podekscytowany.
– Przypuszcza, że udało mu się zrobić półtora kroku. – Umilkł. – Nie musisz się zgodzić. Poczekam do rana.
Читать дальше