Próbowała powiedzieć o Ronniem, ale matka była zawsze zajęta i nie chciała słuchać. Nigdy nie miała dla niej czasu. Albo jechała do domu pana Worthingtona, albo gdzieś z tym padalcem panem Bentleyem. Nie rozumiała, jak matka może znosić tego człowieka ani dlaczego są przyjaciółmi. Był tak samo szalony jak pacjenci w domu wariatów, w którym pracował.
Pomyślała o „tej drugiej sprawie”, jak teraz to nazywała. Tym też się zajmie. Nikt się nigdy nie dowie. Doktor Hunter jej pomoże. Bez względu na wszystko pójdzie na umówioną wizytę.
Będzie jej brakować Flory, ale może przecież do niej pisać listy i kiedy znajdzie już mieszkanie i się zadomowi, Flora mogłaby ją odwiedzić. Czasami wydawało jej się, że Flora wie, co się dzieje w tym domu, szczególnie po upokarzającej wizycie w gabinecie doktora Huntera, kiedy ona, Casey, miała dziewięć łat.
To był pierwszy raz. Boże, chciała umrzeć! Matka była na jednej ze swoich „randek”. Ona leżała na łóżku, czytając książkę swojej ulubionej autorki, Carolyn Keene. Było gorąco i zdjęła spodnie. Miała na sobie tylko swoje nowe różowe majteczki z napisem „Piątek” i zbyt duży podkoszulek z wyblakłym wizerunkiem Elvisa, prezent od Flory.
Kiedy zatrzymał się przed jej pokojem, na początku nie zwracała na niego uwagi. Po kilku minutach odłożyła książkę i usiadła na łóżku.
– Wiem, że tam jesteś i mnie szpiegujesz, Ronnie. Zostaw mnie w spokoju, słyszysz?! – krzyknęła w stronę drzwi, wiedząc, że brat czai się tuż za nimi.
Zaśmiał się.
– Nie, Panno Nos w Książce, nie słyszę cię. – Zaśmiał się znów, ale tym razem otworzył drzwi i zajrzał do jej pokoju.
– Wyjdź stąd, Ron! – powiedziała. Nie rozumiała, dlaczego ktoś w jego wieku nie włóczy się z chłopakami na dworze. Był zbyt dziwaczny i budził w niej niepokój. W przeciwieństwie do mamy nigdy nie polubiła swojego przyrodniego brata.
– No, co za widok. – Spojrzenie jego paciorkowatych oczu przesunęło się po niej i Casey żałowała, że zdjęła dżinsy. Podwinęła nogi, ciesząc się, że obszerny podkoszulek zakrywa jej pupę i uda.
Nadal się w nią wpatrywał, jego oczy były szkliste. Nagle się przestraszyła. Ronnie wyglądał inaczej niż zwykle i dziwnie oddychał. Podszedł do łóżka i popatrzył na nią z góry. Powoli przysuwając się do ściany, miała chęć zawołać mamę, ale przypomniała sobie, że nie ma jej w domu.
– O co chodzi? Nie podoba ci się to, że Ronnie jest w twoim pokoju? – Usiadł obok niej na łóżku.
Po raz pierwszy w ciągu swoich dziewięciu lat życia Casey doświadczyła prawdziwego, niekłamanego strachu.
– Wyjdź, Ronnie, bo powiem mamie, kiedy wróci.
– Myślisz, że mamę coś to obchodzi, mała Casey? No więc, do diabła, nie. Wiesz, co twoja mama teraz robi? – Ronnie nachylił się, jego twarz znalazła się tuż przed nią. Jego oddech miał zapach cebuli i wstrzymała powietrze w płucach, żeby się nie udusić.
– Twoja mama właśnie jest pieprzona przez pana Bentleya. – Ronnie odchylił głowę i się zaśmiał. – Zastanawiałaś się kiedyś, jak to jest, mała Casey? – Wstał i rozpiął pasek.
Gorące łzy potoczyły się po jej twarzy. Zacisnęła powieki i modliła się, żeby zniknął, modliła się, żeby Ronnie wyszedł z jej pokoju i dał jej spokój, modliła się, żeby mama wróciła do domu i odesłała Ronniego do tych łudzi, którzy kiedyś go nie chcieli.
Odgłos rozpinanego rozporka sprawił, że serce zaczęło jej łomotać. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że cichy, głuchy odgłos spowodowały jego rzucone na podłogę spodnie. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że on leży obok niej. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, co zaraz zrobi, kiedy złapał gumkę jej nowych „piątkowych” majteczek. I nie musiała zajrzeć ukradkiem do numerów miesięcznika „True Story” mamy, żeby wiedzieć, co Ronnie robi swoim ptaszkiem.
Jezu Chryste! Minęło tyle lat, a nigdy nie powiedziała nikomu o tamtym dniu. A teraz, dziewięć lat później, nareszcie miało się to skończyć. Dziś wieczorem. Koniec z chowaniem się w szafach, koniec z nocami, kiedy nie spała, tylko czekała z przerażeniem, czy znowu przyjdzie do jej pokoju.
Nigdy więcej.
Usłyszała, jak wchodzi mama, prawdopodobnie po kolejnej randce z panem Worthingtonem. Nie, było za wcześnie. Mama zabrała ją tam raz i kazała jej czekać przed ogromną rezydencją, aż skończy rozmawiać z panem Worthingtonem. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego nie pozwolono jej wejść. Sądziła, że to nie pan Worthington nie życzył sobie jej obecności, ale jej matka. A zresztą kogo to teraz obchodziło. Jutro wyjeżdża.
Na dole rozległy się głosy i uchyliła drzwi, żeby móc słyszeć rozmowę.
– Jesteś tylko kurwą, Eve. Wiem, o co ci chodzi. I to się nie stanie. Nie zostawisz mnie tutaj, żebym opiekował się tą dziwką na górze. Nie, Pani Zarozumiała, to się nie stanie – skrzeczał Ronnie.
– Czemu się po prostu nie zamkniesz?! Przede wszystkim jesteś za stary, żeby tu mieszkać. Musiałam prawie błagać Johna, żeby dał ci pracę w papierni. Słyszałam, że dziś ją rzuciłeś. Dlaczego, Ronaldzie? Czego jeszcze chcesz ode mnie?
Podły śmiech Ronniego powędrował na górę po schodach.
– Wiesz, czego chcę. Chcę tego, co dajesz Bentleyowi i Worthingtonowi.
Casey usłyszała łomot, jakby coś upadło na podłogę.
– Słuchaj – głos jej matki był śmiertelnie spokojny – wiem, co robiłeś przez te wszystkie lata i co dalej robisz. Nie myśl ani przez chwilę, że nie wiem.
Nagle serce Casey skoczyło w piersi tak mocno, że myślała, że ją rozerwie.
Jej matka wiedziała! I niczego nie zrobiła! Casey uchyliła drzwi szerzej.
– Taak, stara kobieto. Wiem, że wiedziałaś o mnie i małej Casey. I myślę, że kiedy leżałaś w tym swoim łóżku, lubiłaś nas słuchać. – Ronnie znów się zaśmiał.
Jest obłąkany, pomyślała Casey. I może matka też. Następne słowa Ronniego sprawiły, że gwałtownie usiadła na łóżku. Słuchała.
– Wiesz, że była dziś u doktora Huntera?
– Kto ci to powiedział? – zapytała jej matka.
– Nikt mi nie musiał mówić. Poszedłem za nią. Do diabła, siedziałem przy samym gabinecie tego tępego doktora na najwyższym schodku i słuchałem. Twoja córka jest w ciąży, to pewne. Zastanawiałem się, czy nie pobiec do Łabędziego Domu, zanim mnie dźgnęła. Pomyślałem, że drogi John może chciałby wiedzieć, z jakiego rodzaju kobietą się ożeni. – Kolejny wybuch histerycznego śmiechu jej chorego umysłowo brata.
– Nie odważyłbyś się! – krzyknęła matka.
– Och, tak, odważyłbym się. Tak, odważyłbym się. Właściwie myślę, że wybiorę się tam później. Może jutro rano. Po tym, jak ja i Casey, cóż, wiesz, dziś wieczorem. – Casey usłyszała trzask tylnych drzwi i zaczerpnęła głęboko tchu, mając nadzieję, że uspokoi swoje walące tętno.
To nie mogło być prawdą. Matka w żadnym razie nie pozwoliłaby, żeby Ronniemu uszło płazem to, co robił. Była pewna, że blefował. Musiał blefować, bo jeśli tak nie było, oznaczało to rzeczy zbyt straszne, by o nich myśleć.
* * *
Drżały jej ręce. Łzy gniewu spływały po twarzy. To nie był sen. To wydarzyło się naprawdę.
Читать дальше