Kiedy miała się rozłączyć, nieoczekiwany dźwięk, który usłyszała, sprawił, że odsunęła telefon od ucha.
Płacz niemowlęcia. Przekonana, że ktoś po prostu wybrał zły numer, powiedziała do telefonu:
– Ktokolwiek dzwoni, połączył się z rezydencją Worthingtonów.
Płacz był teraz głośniejszy.
Popatrzyła na stojącą w pobliżu i obserwującą ją Florę.
Nagle płacz ustał.
Z początku Casey ledwie słyszała ten głos. Potem stał się donośniejszy. Dziecko?
Natężyła słuch, żeby zrozumieć, co mówi ta młoda osoba.
Słowa były boleśnie wyraźne, kiedy je usłyszała.
– Dlaczego mnie zabiłaś, mamusiu?
Gdy wyszedł ostatni pacjent, Blake wrócił myślami do wczorajszej rozmowy z szeryfem. Zarówno on, jak i Adam byli źli na Parkera za to, co zrobił, czy raczej czego nie zrobił. Chociaż powiedział Parkerowi, że rozumie, o co mu chodziło, nadal nie było wiadomo, co naprawdę stało się w dniu, w którym zabito Ronalda Edwardsa.
A tego ranka, przeglądając teczki ojca, natknął się na jeszcze jedną rewelację, która mogła wyjaśniać, dlaczego Casey popełniła morderstwo.
Jeśli daty zapisywane przez ojca były dokładne, a Blake nie miał powodu, żeby w to wątpić, Casey przyszła na wizytę w dniu śmierci Ronniego.
Układanka nadal nie była gotowa, ale Blake wiedział, że te elementy, którymi dysponuje, pomogą mu ułożyć całość. Jednak kilku w dalszym ciągu brakowało. Jeden z nich miał Bentley. Blake był o tym przekonany. Robert Bentley był w domu przy Back Bay w dniu morderstwa. Dlaczego? Tego sukinsyna nadal nie można było znaleźć. Blake próbował dodzwonić się do niego poprzedniego wieczoru, po powrocie z rozmowy z szeryfem, ale nikt nie odbierał telefonu. Spróbował znów rano i sprawdził też, czy nie ma go w szpitalu. Zatelefonował nawet do Normy. Powiedziała, że mąż pojechał do Atlanty w interesach i nie jest pewna, kiedy wróci. Blake wiedział, że powtarza kłamstwa, które usłyszała od Bentleya.
Przedzwonił znów do Macklina, mając nadzieję, że psychiatra będzie jednak mógł rzucić trochę światła na sytuację. W końcu przez ostatnie dziesięć lat był lekarzem Casey. Tym razem gospodyni Macklina wyjaśniła, że doktor wybrał się do Europy i przyjedzie po swoje rzeczy dopiero za kilka tygodni. Zapewniła Blake’a, że jeśli doktor zadzwoni, żeby zapytać, czy są do niego jakieś sprawy, co czasami robił, będzie pamiętać o przekazaniu mu wiadomości od Blake’a.
Trzymał w ręce cieniutką białą kartkę z niestarannym pismem ojca.
„W ciąży od sześciu tygodni”.
Blake nie wiedział, kto był ojcem, mógł jedynie przypuszczać, i sama myśl o tym sprawiła, że ogarnęła go chęć mordu.
Pod wieczór miał się spotkać z Adamem w Brunswicku. Może kiedy będą działać razem, znajdą tych dwóch nieuchwytnych mężczyzn. Powinien zadzwonić do Casey. Miał to zrobić wczoraj wieczorem. Po wyjściu z biura szeryfa był tak rozgniewany, że nie mógłby z nią rozmawiać, musiał się uspokoić. Nadal nie był spokojny, ale chciał pomówić z kobietą, którą kochał, tylko po to, żeby się upewnić, że wszystko u niej w porządku.
Flora odebrała przy trzecim dzwonku.
– Witaj, Floro, mam nadzieję, że jesteś zajęta pieczeniem tego ciasta z orzeszkami pekana, które tak bardzo lubię. – Blake na darmo czekał na dowcipną odpowiedź. – Floro, czemu nic nie mówisz?
– Sytuacja nie wygląda tu teraz za dobrze.
– Czy jest tam Casey? Chciałbym z nią porozmawiać. Czy nic jej się nie stało? – Mówił szybko, nie dając Florze dojść do głosu.
– Uspokój się, Blake. Nic jej nie jest, trochę się wystraszyła, odebrała dziwny telefon. Jest na górze i odpoczywa. Powiedzieć jej, żeby do ciebie zatelefonowała? – zapytała Flora.
– Nie, nie rób sobie kłopotu. Zaraz przyjadę.
– Blake, nie…
Nie pozwolił jej dokończyć. Rzucił słuchawkę na widełki i popędził do samochodu, odkładając na później myśli o wszystkim innym. Coś złego spotkało Casey i tylko to go obchodziło.
Dotarł do Łabędziego Domu po niecałych dziesięciu minutach. Dave, ochroniarz, musiał z daleka zobaczyć jego samochód, bo elektronicznie sterowana brama właśnie otwierała się, gdy wjeżdżał pod górę.
Tym razem nie zawracał sobie głowy starannym parkowaniem; zajechał przed dom i pośpiesznie wyskoczył z bmw.
Flora przywitała go w drzwiach.
– Jest na górze – powiedziała. Razem weszli po schodach. Flora zapukała i Blake usłyszał słabe „proszę”.
Kiedy zobaczył Casey, wiedział, że potrafiłby dla niej zabić. Jej oczy były zaczerwienione od płaczu, a pod nimi widniały sine cienie. Była blada. Blake zapomniał o uczuciach, wziął w nim górę lekarz. Stanął koło łóżka i ujął jej rękę. Tętno miała normalne.
– Och, Blake, czy Flora powiedziała ci, żebyś przyjechał?
Casey oparła się o stos poduszek. Wyglądała na zagubioną i zdezorientowaną. Mówią, że w życiu mężczyzny przychodzi chwila, kiedy wie, że spotkał właściwą kobietę. W tym momencie Blake pojął, że Casey jest jego kobietą. Nie miało znaczenia to, że nigdy się z nią nie kochał i że, być może, ona nie pragnie go tak bardzo, jak on jej. Ważne było to, że ją kocha i że nie cofnie się przed niczym, by ją chronić.
– Blake, przerażasz mnie. Co się stało?
– Myślę, że to ja powinienem cię o to zapytać. Flora powiedziała mi, że ktoś cię przestraszył.
– Nie mogę uwierzyć, że przejechałeś taki kawał drogi z powodu jednego telefonu. Jest środek dnia, pewnie masz pełną poczekalnię chorych. – Blake zorientował się, że Casey próbuje zbagatelizować sprawę.
– Przestań, Casey, wiesz, dlaczego tu jestem. Opowiesz mi o tym, co się stało?
– Tak naprawdę to nie chciałabym.
– Nie masz wyboru. – Blake wiedział, że ton, którego użył, był szorstki, ale nie mógł nic na to poradzić. Musiał się dowiedzieć, co zaszło.
– Brzydki kawał, nic więcej. To po prostu… przypomniało mi o czymś.
– Mów dalej – zachęcił ją.
– To wszystko, Blake. Czy to ci nie wystarcza? – zapytała, podnosząc nieco głos.
– Nie, nie wystarcza. Casey, chcę ci pomóc, ale nie będzie to możliwe, jeśli nie będziesz ze mną szczera i…
– Głos w telefonie – wpadła mu w słowo. – Wydawało się, że mówi małe dziecko.
Miała rację. To tylko głupi kawał.
– Dlaczego tak cię to zdenerwowało?
Casey usiadła prosto, jej oczy były wielkie jak spodki.
– Przestraszyło mnie to, co do mnie powiedziano. Głos był zniekształcony. Myślałam o tym i teraz uważam, że ktoś udawał dziecko. Musiało tak być, bo… cóż, po prostu musiało tak być.
Wstała i podeszła do okna. Minęło kilka minut, zanim ponownie się odezwała.
– Ta osoba, która zadzwoniła… – zawiesiła głos -…powiedziała… och, do diabła, powiedziała: „Dlaczego mnie zabiłaś, mamusiu?”
Blake zaczerpnął głęboko tchu, nim rzekł:
– To musi się skończyć. Chodź tutaj. – Wziął ją w ramiona. Położyła głowę na jego ramieniu i cicho zapłakała. Gładził jej krótkie loki i w myślach planował powolną śmierć w męczarniach tego, kto ją dręczył.
Casey uniosła ku niemu zapłakaną twarz.
– Nie rozumiem tego, Blake. Nie mogę spać w nocy, leżę i tak usilnie staram się przypomnieć sobie przeszłość, że to aż boli. Czasami nie wiem, czy kiedykolwiek sobie przypomnę, ale to… – uwolniła się z jego uścisku i usiadła na łóżku -…a jeśli to, o czym mówił ten, kto zadzwonił, jest prawdą?
Читать дальше