– Były już błahsze powody, bracie w Chrystusie, i znajdowały się daleko poza murami Watykanu.
– Spróbujmy sobie jednak wyobrazić rzecz następującą. Co się stanie, jeżeli Fedrizzi potraktuje jutro rano owe litery specjalnym środkiem, dzięki któremu one po prostu znikną?
– Mogę to Waszej Eminencji wyjaśnić. Informacje o tym fakcie pojawią się we wszystkich gazetach, a nas oskarży się o niszczenie dzieł sztuki. Co więcej, pojawią się domysły na temat znaczenia napisu oraz spekulacje, cóż takiego skłoniło Kurię do zniszczenia tych liter. Pojawią się fałszywi prorocy i będą głosić fałszywą wiarę, a szkody okażą się większe aniżeli korzyści.
Mówiąc to Jellinek otworzył dłoń i pokazał zgnieciony papier.
– Zająłem się już wyjaśnieniem znaczenia tych liter.
Cascone podszedł bliżej i spojrzał na kartkę.
– I co?
– A – I – F – A: Atramento ibi feci argumentum… Ten początek nie jest zbyt obiecujący.
Cascone był wyraźnie zakłopotany. Do tej pory nie przykładał do sprawy zbytniej wagi, ale teraz kardynał Sekretarz Stanu poważnie musiał zadać sobie pytanie, czy jednak Michelangelo na sklepieniu Kaplicy Sykstyriskiej nie zdradził jakiejś tajemnicy Kościoła.
– A w jaki sposób chce Wasza Eminencja dowieść prawdziwości tej interpretacji? – zapytał Cascone po chwili zastanowienia.
– Jak na razie nie mogę niczego dowieść, chociażby już z tego powodu, że znana jest mi jedynie połowa tekstu, ale już pierwsza próba interpretacji wykazuje, jak niebezpieczny dla Kościoła może być ten napis.
– Co więc należy uczynić, Eminencjo?
– Co należy uczynić? Między nami mówiąc, bracie w Chrystusie, zostaliśmy skazani na zastosowanie środków, przy pomocy których pracował florentyńczyk. I jeżeli był w przymierzu z Szatanem, to również i my musimy skorzystać z jego usług.
Cascone przeżegnał się.
3. W dniu święta papieża Marcelego
Pod wieczór tego dnia ciemnoniebieski fiat kardynała Jellinka zatrzymał się przed Palazzo Chigi. Podniszczona budowla, której nazwa pochodziła od bankiera Agostino Chigi, albowiem jej barokowy budowniczy popadł w zapomnienie podobnie jak wielu innych w tym mieście, miała nader burzliwą historię, na której aktualnym końcu znajdowała się skłócona wspólnota mieszkaniowa spadkobierców. Podzieliła ona budynek na mieszkania i wynajmowała je za bardzo wysokim czynszem. Ubrany prawie jak duchowny, szofer otwarł tylne drzwi samochodu. Kardynał wysiadł i skierował się w stronę małego bocznego wejścia, nadzorowanego przez kamerę umieszczoną nad drzwiami. Ze znajdującej się z boku hallu loży dozorcy domu pozdrowił kardynała przyjaźnie siedzący w niej Annibale. Przed dwoma laty, witając kardynała, przedstawił się od razu jako ateista i mrugając okiem dodał: Bogu niech będą dzięki! Kardynał wiedział, że Annibale oprócz swojej funkcji dozorcy domu zajmował się jeszcze wymianą pieniędzy, był motocyklistą jeżdżącym w crossach oraz członkiem KPI.
Jeszcze bardziej godna uwagi była żona Annibale, Giovanna, babsko w średnim wieku, która całkowicie zasługiwała na to miano. Jej głównym miejscem pobytu wydawała się być klatka schodowa; w każdym razie kardynał natychmiast zauważał, kiedy w drodze powrotnej nie spotykał Giovanny na schodach. Dawniej używał staromodnej windy, wokół której owijały się jak wąż w raju, obramowane kutą z żelaza balustradą szerokie schody. Pewnego razu jadąc windą spostrzegł, że Giovanna myje schody. Wydawało mu się, że czyniła to codziennie wiele razy. Od tyłu, przez szlifowane szybki wykładanej mahoniem windy, zauważył też jej mięsiste uda, które – miserere Domine *– tkwiły w o wiele za krótkich pończochach, grzesznie obszytych kolorowymi wstążkami na ciemno obramowanych końcach. Wstrząśnięty tym zmysłowym zbłądzeniem kardynał wyspowiadał się następnego dnia u kamilianów w pobliżu Panteonu i zwierzył się zakonnikowi z hańby, jaką przyniósł swemu stanowi. Przed udzieleniem rozgrzeszenia poprosił spowiednika o odpowiednio surową pokutę. Jednakże kamilianin z Santa Maddalena potraktował go dobrotliwie i dając rozgrzeszenie kazał zmówić dwa Ojcze Nasz, dwa Ave Maria i dwie Glorie, dodając przy tym życzliwą radę, by obwiązał się w pasie sznurkiem świętej Teresy od Dzieciątka Jezus i w ten sposób odwrócił od siebie wszelkie nieskromne myśli. A poza tym taki widok sam w sobie nie jest grzeszny, dopiero owa pełna rozkoszy myśl, jaka się na skutek niego pojawia. Gdyby więc rzeczywiście delektował się w niskich celach owym widokiem, to i tak stoi przed nim otwarte wielkie serce świętego Kamila z Lellis *, pomagającego wszystkim chorym.
Wzmocniony tą duszpasterską otuchą i jeszcze raz upewniwszy w zasadach, jakie Encyclopaedia Catholica zamieszcza pod hasłem „czystość”, w dzień później wsiadł do windy, nacisnął guzik czwartego piętra i zamknął oczy, aby uniknąć jakiejkolwiek pokusy, wzywając na dodatek świętej Agnieszki. Jednakże jazda trwała krótko, zbyt krótko, aby osiągnąć swój cel na czwartym piętrze. Kiedy szarpnięcie wywołane nieoczekiwanym hamowaniem i hałas otwieranych drzwi zmusiły kardynała do otwarcia oczu, ujrzał przed sobą Giovannę i mimo iż na pewno nie pojawiła się przed nim jako uosobienie grzechu, czego dowodem mogłoby być trzymane przez nią w prawej ręce szare wiadro z cynkowanej blachy z brudną wodą oraz w lewej mokra szmata, i mimo że spojrzał na wchodzącą bardzo surowo, zaczął go znowu dręczyć podniecający widok, jaki ujrzał poprzedniego dnia. W pośpiechu i nie odpowiadając na przyjazne powitanie dozorczyni chciał od razu wyjść z windy. Jednakże, jak gdyby za poduszczeniem maczającego w tym swoje palce szatana, Giovanna zastąpiła mu drogę kołysząc bujnymi piersiami i wykrzyknęła, wywołując u kardynała przerażenie podobne do tego, jakie diabeł odczuwa na widok egzorcysty:
– To przecież dopiero drugie piętro, Eminencjo!
– Drugie piętro? – wyjąkał kardynał zmieszany jak Izajasz w obliczu Pana, i jak Izajasz odwrócił się. Jednakże bliskość Giovanny, którą czuł za sobą, jej grzeszne ciepło, wywołały u niego zawroty głowy. Chwila, jaka minęła między automatycznym zamknięciem drzwi i nagłym szarpnięciem, gdy staromodna winda podjęła swą podróż w górę, wydała mu się trwać wieczność. Przeklinał myśl, jaka kazała mu wejść do windy; tak, poczuł się nawet ofiarą uwiedzenia, tak jak Adam w raju, którego spotkał szatan pod postacią węża. Z zawziętą twarzą uchwycił się kurczowo mosiężnej poręczy, jaka biegła wokół całej windy w połowie jej wysokości. Udawana obojętność kazała kardynałowi przez chwilę nieruchomo spoglądać na klatkę schodową, gdy nagle jak piorun trafiło go odbicie postaci Giovanny w szybkach windy. Zobaczył jej ciemne oczy, wystające kości policzkowe i wydęte wargi. Kiedy Giovanna zauważyła jego spojrzenie, gwałtownym ruchem odrzuciła swe bujne włosy na kark i skierowała wzrok ku górze, wpatrując się w mlecznobiałą, okrągłą lampę umieszczoną pośrodku sufitu. Aby wypełnić przykre milczenie panujące w windzie między drugim a czwartym piętrem, nie zmieniając swej postawy zaczęła cicho nucić: funicoli, funicola, funicoli, funicolaaa ! Był to refren niewinnej neapolitańskiej piosenki, ale śpiewany cichym, niskim głosem Giovanny brzmiał zupełnie inaczej: nieprzyzwoicie i grzesznie. Tak go w każdym razie, jeden Bóg wie dlaczego, odbierał kardynał nie przestając okrężną drogą wpatrywać się przez odbijającą wnętrze windy szybę w wargi Giovanny. W tym momencie przypomniał sobie słowa kamilianina, iż nie sam widok jest grzeszny, ale rozkoszowanie się nim w niskich celach. No cóż, kardynał na pewno rozkoszował się widokiem Giovanny, bez względu na to, czy robił to w niskich, czy też w innych celach.
Читать дальше