Żołnierze odpowiedzieli jak jeden mąż gromkim triumfalnym okrzykiem. Nawet w posępnym dotąd tłumie gapiów serca wezbrały otuchą. Jeden tylko Zeno zwiesił głowę na piersi, zrezygnowany. Inżynierowie i robotnicy odsunęli się od wyłomu. Na grząskim gruncie ułożono deski, aby ułatwić oddziałowi przejście. Jeden po drugim żołnierze znikali za murem, wznosząc bojowe okrzyki i wymachując pochodniami.
Zapadała noc, ale nad Massilią niebo jaśniało, zamiast ciemnieć. Płonące drewniane konstrukcje Rzymian rzucały na nie jaskrawą łunę. Stojący gęsto na koronie muru łucznicy strzelali bez przerwy, jak w transie zakładając kolejne strzały, napinając cięciwy i zwalniając je płynną sekwencją dobrze wytrenowanych ruchów. Wyraźnie słyszalny świst setek strzał mieszał się z dobiegającym z przedpola bitewnym hałasem, punktowanym co jakiś czas ogłuszającym trzaskiem walących się pomostów czy wież oblężniczych. Apollonides sam wspiął się na mur, żeby śledzić tok potyczki. Przechadzał się tam i z powrotem, od czasu do czasu kiwał głową z aprobatą, wskazywał coś w dole albo wydawał polecenia podwładnym.
Zeno został na dole. On również przechadzał się nerwowo, z rękami splecionymi na plecach, spoglądając na przemian w stronę wyłomu, w górę, ku galerii muru, i na kłębiący się niespokojnie tłum na rynku. Obydwaj zdawali się nie pamiętać o mnie i o Dawusie, pozwolono nam bowiem pozostać wewnątrz kordonu. Wreszcie Apollonides wrócił na dół i ruszył w naszym kierunku, dumnie wyprostowany. Tymczasem zdążył już wzejść księżyc, a niebo nad morzem rozbłysło słabymi jeszcze ognikami gwiazd. Przeciwna strona horyzontu wciąż jaśniała pomarańczową łuną; najwyraźniej wypad Massylczyków zakończył się wielkim sukcesem. Któż mógłby powiedzieć, co zajdzie w ciągu najbliższych godzin? Pierwszy timouchos wydawał się zdolny do wszystkiego, także do skrócenia o głowę dwóch nieszczęsnych Rzymian, mimo śmiałego wstawiennictwa Zenona. Dlaczego on to zrobił? Czy naprawdę jest szpiegiem Cezara, jak to drwiąco sugerował jego teść, czy też zwykłym pragmatykiem, pogodzonym już z nieuchronnością zwycięstwa rzymskiego wodza? Rozmawiałem z Zenonem zaledwie raz – poprzedniego wieczoru – i wówczas nie miał pojęcia, kim jestem… albo udawał, że nie ma. W obliczu takiej niepewności uznałem, że druga szansa konfrontacji z nim może mi się już nie trafić. Wyciągnąłem pierścionek i postąpiłem ku niemu. Zeno w tej chwili się odwrócił i spostrzegł, co trzymam w dłoni. Przez chwilę był zdezorientowany, a potem zadrżał, zupełnie jak wczoraj. Zobaczył nadchodzącego teścia.
– Schowaj to! – warknął.
– Więc jednak znasz ten pierścień?
– Na Artemidę, schowaj go, zanim zobaczy go Apollonides!
– A cóż by to miało za znaczenie? – spytałem… i w tej samej chwili, patrząc w szeroko otwarte oczy Zenona, zrozumiałem, jak mi się zdawało, wszystko.
Było już jednak za późno. Apollonides już zobaczył, że pokazałem Zenonowi coś, co wzbudziło jego żywą reakcję. Znalazłszy się bliżej, spojrzał na pierścień, potem na zięcia. Jego mina wyrażała najpierw lekkie zdziwienie, potem zdumienie, a wreszcie zupełny brak zrozumienia.
– Co to ma znaczyć, Gordianusie? – spytał. – Skąd masz pierścionek mojej córki?
Porywisty wiatr od morza przenikał przez moją cienką tunikę. Poczułem zimny dreszcz. Teraz wszystko jasne, pomyślałem. Tak mi się w każdym razie zdawało.
Rozdział XXI
– Pytam raz jeszcze, Poszukiwaczu. Skąd masz pierścień mojej córki?
– Twojej córki?
– Przecież mówię wyraźnie! Zeno dał go jej w dniu ślubu. Od tej pory nigdy go nie zdejmowała.
Nie odezwałem się. Apollonides zwrócił się więc do Zenona, który unikał jego wzroku.
– Wytłumacz mi to, Zenonie. To ty mu go dałeś? Dlaczego? Jako zapłatę dla szpiega czy łapówkę? Przecież Cydimacha nigdy by nie pozwoliła…
– Twój zięć mi go nie dał, pierwszy timouchosie. Znalazłem go.
– Znalazłeś? Jak to znalazłeś?
W głosie Apollonidesa rozbrzmiała nuta histerii. Pomyślałem, że i on, dzięki jakiemuś przypływowi intuicji, zaczynał pojmować prawdę. Podczas naszego pierwszego spotkania na tarasie Ofiarowanego, kiedy opowiedziałem mu o incydencie na Skale Ofiarnej, nie wziął moich słów poważnie i oskarżył mnie o kłamstwo. Kobieta, która spadła ze skały, nic go nie obchodziła. Skąd mógł wówczas wiedzieć, jaka jest prawda?
– Pierwszy timouchosie, chyba mogę to wyjaśnić – powiedziałem. – Ale nie tutaj. W twoim domu i… w obecności pewnych osób.
Spodziewałem się wybuchu gniewu, ale Apollonides zupełnie spuścił z tonu.
– Pewnych osób? Jakich? – zapytał.
Jego twarz stała się niemal kredowobiała. W migotliwej poświacie od szalejących za murem płomieni wyglądał jak martwa lalka z wosku. Szczęka mu opadła, a brwi uniosły się. Przypominał mi teraz głowy zatknięte na tykach wśród ruin domu Hieronimusa.
Idąc do willi Apollonidesa, nie potrzebowaliśmy pochodni. Niebo wciąż jaśniało odblaskiem pożarów, zalewając otwarte place Massilii czerwonawym światłem i pogrążając w nieprzeniknionym cieniu wąskie alejki i zaułki. Kilku żołnierzy zostało wcześniej wysłanych z zadaniem sprowadzenia ludzi, których wymieniłem. Apollonides wydał jeszcze rozkaz otoczenia nas szczelnym kordonem i potem już nie powiedział ani słowa. Zeno również szedł w milczeniu, a i ja, mimo że Dawus parokrotnie próbował szeptem o coś mnie spytać, odmawiałem mu przeczącym ruchem głowy i nie odzywałem się. Kluczyliśmy tak ponuro massylskimi uliczkami, aż wreszcie stanęliśmy przed domem pierwszego timouchosa. Wewnątrz zastaliśmy już ów pierwszy oddziałek, trzymający straż przed drzwiami do pokoju Cydimachy i Zenona. Nieopodal stali Arausio i jego żona Rindel, wystraszeni i niepewni.
– Pierwszy timouchosie! – odezwał się drżącym głosem Gal na nasz widok. – O co tu chodzi? Twoi żołnierze wyciągnęli nas z domu i przyprowadzili tutaj bez słowa wyjaśnienia. Czy jesteśmy aresztowani? Widzę, że jest z tobą Poszukiwacz. Czyżby oskarżył mnie o zniesławienie ciebie i twojego zięcia? To nieprawda, pierwszy timouchosie! Nie dawaj posłuchu kłamliwej rzymskiej gadaninie! Miej litość choć nad moją żoną…
– Milcz, kupcze! – przerwał mu Apollonides i zwrócił się do Zenona, nie patrząc na niego. – Zięciu, otwórz te drzwi.
– Sam je otwórz – odparł tępo Zeno.
– Nie zrobię tego! To jest pokój, w którym dorastała moja córka. Odkąd po raz pierwszy ujrzała swe odbicie w zwierciadle, prosiła, abym nigdy nie wchodził nie zapowiedziany. Nie chciała, abym kiedykolwiek widział ją bez ubrania i bez woalu, nie chciała pokazywać się nawet swoim niewolnicom, a ja skrupulatnie szanowałem jej prywatność. Kiedy się z nią ożeniłeś, zaczęła dzielić ten pokój z tobą… i tylko z tobą. Od czasów jej dzieciństwa tylko ze dwa razy tam wszedłem, a absolutnie nigdy nie zrobiłem tego wbrew jej woli. Nawet nie dotknąłem tych drzwi. Nie zrobię tego i dzisiaj. Ty je otworzysz.
Zeno stał nieruchomo, wpatrzony w drzwi. Zerknął ukradkiem na Arausia i jego żonę, zagryzł wargę, po czym gorzko się zaśmiał. Oczy mu błyszczały jak w gorączce. Pokręcił głową i wbił we mnie wzgardliwe spojrzenie, w którym była też jednak litość.
– Pamiętaj, Poszukiwaczu, to przez ciebie. To ty, nikt inny, do tego doprowadziłeś!
Powiedziawszy to, pchnął drzwi do swego małżeńskiego pokoju. Jeden po drugim weszliśmy do środka: najpierw Zeno, potem Apollonides, ja z Dawusem i na końcu rodzice nieszczęsnej Rindel. Ich miny wyrażały kompletną dezorientację. Po cóż, na Artemidę, zostali wezwani do sypialni człowieka, który zdradził ich córkę, i potwora, dla którego to uczynił?
Читать дальше