Nie odezwałem się, skinąłem tylko głową.
– Kiedy kapłani Artemidy zażądali od Wielkiej Rady wyznaczenia Ofiarowanego, to ja sprawiłem, że wybór padł na Hieronimusa. Sądziłem, że poczynam sobie bardzo sprytnie, pozbywając się znienawidzonego wroga, nie kalając jego krwią własnych rąk, a przy tym w sposób, który nie tylko nie obrazi bogów, ale wręcz będzie im miły! Wydawało mi się słuszne, żeby Hieronimus poszedł w ślady swego ojca, zmuszony rzucić się w przepaść i zniknąć raz na zawsze z moich przepełnionych poczuciem winy snów. Tymczasem to Cydimacha spadła ze Skały Ofiarnej! Czyż bogowie mogliby dobitniej wyrazić swą wolę, niż karząc mnie jej śmiercią poniesioną w tym samym miejscu, gdzie skończył życie ojciec Hieronimusa? Mój zawsze powtarzał, że bogowie nas kochają. Oni jednak przez cały ten czas nami gardzili!
Jakież to wszystko dziwne, pomyślałem, ale i jak typowe dla bogów z ich szczególnym poczuciem humoru. Przybyłem do Massilii w poszukiwaniu utraconego syna, którego wcale nie utraciłem, Apollonides zaś stracił córkę i wcale o tym nie wiedział; na domiar złego obaj przekonaliśmy się o tym w tej samej chwili i w tym samym miejscu.
– Kiedy na tarasie u Ofiarowanego powiedziałeś mi, Poszukiwaczu, że widziałeś mężczyznę i kobietę na Skale Ofiarnej i że kobieta z niej spadła… jakże byłem wyniosły, nieczuły, nieświadomy… że chodzi o moją Cydimachę! – Urwał, dławiony szlochem. Minęła chwila, zanim mógł mówić dalej. – Hieronimus powiedział, że skoczyła. Twój zięć twierdzi, że została zepchnięta. Jak więc było, Poszukiwaczu?
– Nie wiem.
– Ale Zeno wie.
Poruszyłem się niespokojnie i spytałem:
– Zamierzasz wydać go na tortury?
– Po co? Mam przecież ciebie. Ty odkryjesz mi prawdę.
– Ja, pierwszy timouchosie?
– Chyba nie bez powodu nazywają cię Poszukiwaczem? Domicjusz wszystko mi o tobie powiedział. Podobno masz nad ludźmi jakąś dziwną moc, która każe im mówić ci prawdę. To dar, jaki dostałeś od bogów.
– Dar czy klątwa?
– Nie obchodzi mnie to, chcę tylko, abyś wydobył od Zenona, co naprawdę zaszło na Skale Ofiarnej. Zrób to dla mnie… a wtedy pozwolę ci rozmawiać z synem.
W pokoiku, w którym trzymano Zenona, też było tylko jedno okno wychodzące na miejskie mury przy głównej bramie. Było ono jednak zakratowane. Apollonides z pewnością wziął to pod uwagę, wyznaczając mu właśnie to pomieszczenie.
Jeżeli istotnie posiadam jakiś szczególny talent do wyciągania od innych ludzi ich tajemnic, tym razem nie musiałem za bardzo z niego korzystać. A może jest tak, jak twierdził Apollonides: to nie ja potrafię obnażać ludzkie sekrety, lecz bogowie każą innym wyjawiać je właśnie mnie. Nie wiem, jak jest naprawdę; dość że Zeno nie miał oporów przed mówieniem. Zaczął nieco zaskakująco.
– Powinienem od razu kazać cię zabić – rzekł wpatrzony w widok za oknem. – Wiedziałem, że byłeś świadkiem… zajścia na Skale Ofiarnej. Ty, twój zięć i Ofiarowany. Słyszałem, jak mówią o tym żołnierze. Opowiadali, że zostali wysłani, aby przepytywać ludzi w pobliżu skały w związku z waszymi relacjami. Później tego samego wieczoru spotkałem Apollonidesa. Napomknął mi o tym mimochodem. Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział o jakimś bzdurnym meldunku Ofiarowanego, który rzekomo widział na Skale Ofiarnej oficera w błękitnej pelerynie i kobietę. Myślałem, że serce wyskoczy mi przez gardło. Ale on wcale mnie nie sprawdzał. Nie miał o niczym pojęcia. Przy tylu sprawach na głowie nawet nie podejrzewał, że coś mogło się wydarzyć.
– Ja myślałem, że to Rindel była z tobą na skale, tak bowiem sądził Arausio. Ale to była Cydimacha.
– Tak.
– Ofiarowany uważa, że ona skoczyła w przepaść.
– Doprawdy?
– Mój zięć ma na ten temat inne zdanie.
Przez długą chwilę Zeno nie odpowiadał. Patrzył przez okno i stał tak nieruchomo, że zdawał się nie oddychać.
– Nie powinienem był zakochać się w Rindel – powiedział wreszcie. – Nigdy tego nie chciałem. Oczywiście pożądałem jej, ale to nie to samo. Nie można jej nie pożądać. Każdy mężczyzna czułby to samo. Widziałeś ją dzisiaj.
– Zaledwie przez chwilkę.
– Ale dość długą, by zauważyć, jak jest piękna.
– Bardzo piękna.
– Nadzwyczajnie piękna – poprawił mnie.
– Tak.
– Ale Rindel jest Galijką, a jej ojciec nikim.
– On sam twierdzi, że jest bogatszy od twojego teścia.
Zeno zmarszczył nos z niesmakiem.
– Arausio może sobie mieć pieniądze, ale nigdy nie zostanie timouchosem. Nie ten gatunek. Gdybym ożenił się z Rindel, nie byłbym nikim więcej, jak tylko zięciem bogatego Gala.
– I to byłoby takie straszne?
– Jesteś cudzoziemcem. – Parsknął wzgardliwie. – Nie możesz tego zrozumieć.
– Pewnie masz rację. Ale chyba potrafię zrozumieć, że zakochałeś się w Rindel wbrew sobie.
– Już się prawie… pogodziłem z tym ożenkiem. Ale potem… trafiła się inna okazja.
– Cydimacha?
– Pierwszy timouchos zaprosił mnie na kolację w tej przeklętej willi. Takie zaproszenie to wielki zaszczyt; tak przynajmniej myślałem, dopóki moi koledzy nie zaczęli się ze mną droczyć. Ty głupcze, mówili, nie rozumiesz, że on zastawia sieci na zięcia? Nie jesteś pierwszym potencjalnym kandydatem, którego zaprasza. Wszystkich poprzednich… pożarł ten potwór! Uważaj, żeby nie wczepiła w ciebie swoich szponów i kłów. Albo i gorzej: żeby nie zawlokła cię do łóżka! Mieli ze mnie sporo uciechy. Zacząłem się bać tej kolacji. Oczywiście okazało się, że posadzono mnie obok Cydimachy. Ma się rozumieć, ukryta była pod tym swoim woalem. Z początku byłem nerwowy. Cydimacha z rzadka się odzywała, ale kiedy to robiła, przekonywałem się, że jest nawet dowcipna. Po jakimś czasie pomyślałem sobie: nie jest tak źle… Rozluźniłem się, więcej jadłem i piłem. Rozejrzałem się po ogrodzie, zobaczyłem, jak oni żyją. Zacząłem myśleć: czemu by nie?
– Bynajmniej nie jesteś pierwszym młodzieńcem, który się ożenił dla kariery – wtrąciłem cicho.
– Wcale nie było tak, że brzydziłem się Cydimachą! Z czasem zacząłem ją lubić. Nawet bardzo lubić.
– A jej brzydota? Jej kalectwo?
– Poradziliśmy sobie z tym. – Zeno uśmiechnął się smutno. – Znasz wizerunek Artemidy xoanon. Każdy massylski chłopiec jest nauczony go czcić, choć jest taki dziwaczny. Powiedziałem Cydimasze, że jest moją własną Artemidą xoanon. Sprawiło jej to ogromną przyjemność.
– A co z Rindel?
Westchnął.
– Gdy tylko zaręczyłem się z Cydimacha, ślubowałem sobie już nigdy nie spotkać się z Rindel. Gdybym próbował jej się wytłumaczyć, nie wyszłoby z tego nic dobrego. Lepiej było z nią od razu zerwać, pozwolić, aby myślała o mnie jak najgorzej, i w końcu zapomniała. Dotrzymałbym tego przyrzeczenia, ale Rindel mi na to nie pozwoliła. Dopóki pozostawałem w domu Apollonidesa, byłem od niej bezpieczny. Ale kiedy zaczęło się oblężenie, moje obowiązki zmuszały mnie do kręcenia się po całym mieście. Rindel mnie tropiła jak łowca zwierzynę.
– Artemida ze swym łukiem… – mruknąłem.
– Czasami zostawałem gdzieś sam. I wtedy nagle zjawiała się przede mną, szepcząc, kusząc, ciągnąc w jakieś zakamarki, mówiąc, że nie może mnie zapomnieć, że wciąż mnie pragnie, chociaż jestem mężem innej.
Kiwnąłem głową.
– Arausio mówił mi, że Rindel znikała z domu na długie godziny. Myślał, że chodzi na długie bezmyślne spacery, starając się leczyć ranę w sercu. Obawiał się, że dziewczyna straci zmysły.
Читать дальше