– A co jest najważniejsze, sensei? – zapytał Erast Pietrowicz, zwracając się do Tamby najszacowniejszym z japońskich tytułów.
– Umiejętność prawidłowego formułowania pytań. To potowa sprawy. A druga potowa – to zdolność usłyszenia odpowiedzi.
– Nie rozumiem…
– Człowiek składa się bez reszty z pytań, a życie i otaczający świat – z odpowiedzi. Określ kolejność zajmujących cię pytań, poczynając od najważniejszych. Potem nastaw się na to, by przyjąć odpowiedzi. Są wszędzie: w każdym zdarzeniu, w każdej rzeczy.
– Jak to w każdej?
– A tak. Przecież każda rzecz to cząstka boskiego ciała Buddy. Weź choćby ten kamień. – Tamba podniósł z ziemi bryłkę bazaltu, pokazał uczniowi. – Trzymaj. Patrz na niego bardzo uważnie, zapomniawszy o wszystkim poza swym pytaniem. Patrz, jaka ciekawa jest powierzchnia kamienia: wszystkie te wgłębienia, żyłki, plamki, bryłki przylepionego błota. Wyobraź sobie, że od budowy i wyglądu tego kamienia zależy całe twoje życie. Badaj ten przedmiot tak długo, dopóki nie poczujesz, że wiesz o nim wszystko. I wtedy zadaj mu swoje pytanie.
– Na p-przykład jakie? – zapytał Erast Pietrowicz, z ciekawością wpatrując się w bryłkę bazaltu.
– Jakiekolwiek. Czy masz coś robić, czy nie. Czy żyjesz, jak trzeba. Czy masz żyć, czy też umrzeć.
– To be or not to be - powtórzył radca tytularny, nie pojmując, czy jōnin zacytował Szekspira, czy była to przypadkowa zbieżność. – Ale jak może odpowiedzieć kamień?
– W jego kształcie, kolorach, fakturze kryje się oczywista odpowiedź. Człowiek nastawiony na pojmowanie ujrzy ją lub usłyszy. Może to nie być kamień, lecz dowolna nierówna powierzchnia lub dzieło przypadku: kłąb dymu, ślad esencji herbacianej na dnie czarki czy choćby resztki kawy, która lubicie pijać wy, gaijini.
– No, tak, jasne – zamruczał radca tytularny. – O tym słyszałem i w Rosji. Zwie się to wróżeniem z fusów.
* * *
Nocami byli razem. W domu Tamby gdzie pokoje na górze miały za zadanie tylko wprowadzać w błąd, a prawdziwe życie skupiało się w podziemiu, użyczono im izdebki bez okien.
Po długiej rozkoszy, niepodobnej ani do ognia, ani do gromu, ani do miłości kretów, powiedział, patrząc na jej nieruchomą twarz, na opuszczone rzęsy:
– Nigdy nie wiem, co czujesz i o czym myślisz. Nawet teraz.
Milczała i zdało się, że odpowiedzi nie będzie, ale oto spod jej powiek błysnęły skry, poruszyły się purpurowe wargi:
– Nie mogę powiedzieć, o czym myślę, lecz pokażę ci, jeśli chcesz, co czuję.
– Tak, bardzo chcę! Znów opuściła rzęsy.
– Wyjdź na górę, na korytarz. Jest tam ciemno, ale jeszcze zamknij oczy, by nie widzieć nawet cieni. Trzymaj się prawej ściany. Idź przed siebie, dopóki nie znajdziesz się przed drzwiami. Otwórz je i zrób trzy duże kroki. Potem otwórz oczy.
Nie dodała już nic więcej. Wstał, chciał narzucić koszulę.
– Nie, nie powinieneś mieć nic na sobie.
Wspiął się po przymocowanych do ściany schodach. Nie otwierał oczu.
Przeszedł powoli korytarz, natknął się na drzwi.
Otwarł je – i jego skórę owiał nocny chłód.
To drzwi, za którymi jest przepaść, uświadomił sobie nagle i zamarł na progu.
Trzy duże kroki? Jak duże? Jak długi był mostek? Pewnie na sążeń, nie więcej.
Zrobił jeden krok, drugi, starając się ich nie skracać. Zawahał się przed trzecim. A jeśli przy trzecim kroku noga trafi w pustkę?
Przepaść była tutaj, tuż obok, czuł jej bezdenny oddech.
Wysiłkiem woli zrobił krok, dokładnie taki jak poprzednie. Palce zmacały żłobkowaną krawędź. Jeszcze pół werszka, a…
Otworzył oczy i nie zobaczył niczego.
Nie było ani księżyca, ani gwiazd, ani ogników w dole. Świat skupił się w jedną całość, a w niej nie było ani nieba, ani ziemi, ani góry, ani dołu. Był tylko punkt, wokół którego roztaczało się to, co istnieje.
Punkt znajdował się w piersi Fandorina i wysyłał na zewnątrz sygnał, pełen życia i tajemnicy: puk-puk, puk-puk, puk-puk.
Dzień wszystko dzieli,
Ciemność znów wszystko łączy
Noc scala nam świat.
Tamba powiedział:
– Padać trzeba, jak pada na ziemię sosnowa igła: bezgłośnie i płynnie. A ty padasz jak podcięte drzewo. Mo ikkai *.
Erast Pietrowicz wyobraził sobie sosnę, porosłe igłami gałązki. Oto jedna z igieł odrywa się i leci, wirując, w dół, miękko opada na trawę. Podskoczył, obrócił się w locie na płask, uderzył w ziemię.
– Mo ikkai.
Igiełki sypały się jedna za drugą. Wyobrażona gałązka całkiem już wyłysiała, musiał wziąć następną, lecz po każdym upadku słyszał nieodmienne:
– Mo ikkai.
Erast Pietrowicz posłusznie nabijał sobie siniaki, lecz nade wszystko miał ochotę nauczyć się walczyć. Jeśli nie tak jak Tamba, to choćby tak jak niezapomniana Neko-chan. Jednakże jōnin nie śpieszył się z tym, ograniczając się na razie do teorii. Mówił, że z początku trzeba wyuczyć się oddzielnie każdej z trzech zasad walki: nagare - płynności, hen-kan - zmienności i najzawilszej, rinkyóhen – zdolności improwizacji zależnie od stylu przeciwnika.
Z punktu widzenia radcy tytularnego najłatwiej było przyswoić wiedzę o ciosach w ważne życiowo punkty. Póki trwała nauka trudno wyrażalnych i trudno zrozumiałych zasad ninjutsu, można się było posłużyć nawykami angielskiego boxing i francuskiej savate *.
W notatniku pojawiły się rysunki części ludzkiego ciała ze strzałkami rozmaitej długości, zależnie od siły ciosu, i zagadkowymi komentarzami w rodzaju: „Soda (VI kr.) – czas. parał., lekko, bo nat. zg.”. Albo: „Wanshun (m. trójgł.) – czas. parał, ręki, lekko, bo złam.”.
Największy problem nastręczyły niespodzianie lekcje oddychania. Tamba ciasno krępował ucznia rzemieniem w pasie, po czym ten miał wykonać dwa tysiące wdechów dostatecznie głębokich, by wydęła się dolna część brzucha. Po tym prostym na pozór ćwiczeniu tak bolały mięśnie, że pierwszego wieczoru Fandorin przypełzł do swej izby zgięty wpół, w wielkiej obawie, że nocą nie zdoła kochać Midori.
Zdołał.
Natarła mu zadrapania i sińce leczniczą maścią, a potem pokazała, jak pozbyć się bólu i zmęczenia za pomocą ketsuin, magicznego splotu palców. W myśl jej wskazówek Erast Pietrowicz przez kwadrans wykręcał palce i składał je w bajecznie pogmatwane supły, po czym uczucie rozbicia odjęło jak ręką, a ciało wypełniła energia i siła.
Za dnia kochankowie nie mieli okazji się widzieć – Fandorin zgłębiał sekrety prawidłowego padania i oddychania, Midori zajmowały jakieś własne sprawy. Lecz noce należały do nich bez reszty.
Radca tytularny nauczył się obywać dwiema godzinami odpoczynku. Okazało się, że posiadłszy sztukę prawidłowego snu, nie trzeba więcej dla odzyskania sił.
Zgodnie z mądrą nauką jōjutsu, każda kolejna noc była niepodobna do poprzedniej i nosiła własną nazwę: „krzyk czapli”, „złoty łańcuszek”, „lisica i borsuk”. Midori mówiła, że jednostajność to zguba namiętności.
Wcześniej życie Erasta Pietrowicza nosiło głównie kolor bieli – barwy dnia. Teraz zaś, skoro czas snu tak się skrócił, istnienie stało się dwubarwne: białe i czarne. Z tła, kulis prawdziwego życia, noc stała się pełnoprawną jego częścią, niezmiernie wzbogacając całokształt.
Читать дальше