– Proszę posłuchać, panie asesorze kolegialny – powiedział lodowatym głosem von Mack. – Cóż to, jest pan z towarzystwa dobroczynności? Obiecał pan znaleźć truciciela – więc niech się pan stara dotrzymać słowa, zamiast się wtrącać do moich stosunków z pracownikami.
Z tym się rozstali.
Aby całkowicie wczuć się w rolę zwykłego kancelisty, Erast Pietrowicz wynajął nędzny pokoik w pobliżu Czerwonej Bramy, na życie zaś postanowił wydawać pół rubla dziennie (w zwykłym życiu tyle kosztowało najcieńsze cygaro z gatunku, który palił).
Kiedyś, w latach ubogiej młodości, suma ta wystarczyłaby mu z naddatkiem, ale, jak wiadomo, od złego człowiek szybko się odzwyczaja. Poprzestawać na małym to też sztuka. I zapomina się o niej bez codziennych ćwiczeń.
W sklepiku Erast Pietrowicz bardzo długo nie mógł się zdecydować, co wybrać. W końcu kupił papierosy za trzydzieści kopiejek, a resztę wydał na bułkę z rodzynkami i funt herbaty. Na cukier już nie starczyło.
Wynajęty pokój był brzydki i brudny. Przed zrobieniem herbaty asesor kolegialny postanowił posprzątać. Pożyczoną od gospodyni miotłą wzbił kurz aż do sufitu, cały się ubrudził, ale widomej poprawy nie osiągnął.
Cóż, trudno – biednego studenta nie stać na wynajęcie sługi.
A kamerdyner Masa był zajęty, wykonywał ważne i bardzo odpowiedzialne zadanie.
Zbierając informacje o przypuszczalnym inicjatorze zabójstwa, radcy handlowym Mosołowie, Erast Pietrowicz dowiedział się, że „Towarzystwo Parochodowe” stale poszukuje „do różnych prac osób od urodzenia głuchoniemych i niepiśmiennych”. Tak napisano w ogłoszeniu, które codziennie drukowały wszystkie moskiewskie gazety. Trudno pojąć, jak interesujące Mosołowa osoby mogłyby jako niepiśmienne zaznajomić się z tą propozycją, ale sam anons bardzo asesora kolegialnego zaciekawił. Zaczął badać tę sprawę. Okazało się, że Mosołow znany jest jako człowiek trudny w obejściu, nieufny, że bardzo się boi szpiegów i dlatego posłańcami, kurierami i gońcami są w jego biurach tylko tacy, którzy niczego nie wypapla – bo nie mogą.
To podsunęło Fandorinowi pewien pomysł. W czym cudzoziemiec, przybyły z dalekiego i dzikiego kraju, ani słowa nierozumiejący po naszemu, jest gorszy od głuchoniemego?
Masa wybrał się do firmy, pogadał tam po japońsku, udał, że rosyjskiego nie zna ani w ząb, rozumie tylko gesty – i natychmiast został przyjęty z uposażeniem dziewięciu rubli miesięcznie plus służbowa liberia z czapką, buty na lato, walonki na zimę i dwie pary kaloszy.
Fandorin powierzył Japończykowi następujące zadanie: przyjrzeć się radcy handlowemu i na początek zaopiniować, czy ten człowiek jest zdolny do umyślnego zabójstwa konkurenta, czy nie. Masa miał świetne oko do takich rzeczy.
* * *
Ledwie Erast Pietrowicz, wydębiwszy od gospodyni samowar, zabrał się do jedzenia swojej suchej bułki, drzwi się otworzyły i wszedł jego sługa, nadal w malinowej liberii, z całym mnóstwem torebek, paczuszek i zawiniątek.
Nadgryziona bułka z rodzynkami poleciała do śmieci, herbata została z obrzydzeniem obwąchana i wylana, a na stole pojawiły się ryżowe chlebki, marynowany imbir, wędzony węgorz, placuszki gotowane na parze i inne smakołyki, które Masa kupował w pewnym chińskim sklepiku na placu Suchariewskim.
Podczas gdy asesor kolegialny z apetytem jadł, sługa raz dwa posprzątał pokój i nawet nadał mu pewną przytulność, przyczepiając na ścianie kilka klonowych liści – ozdobę, odpowiadającą porze roku.
Obejrzał zawilgocone tapety, spękany sufit i westchnął.
– Niestety, panie, nic więcej nie da się zrobić. Ale wierny wasal Yoshida Tyudzaemon, przygotowując się do zemsty na wrogu swego pana, musiał żyć w jeszcze gorszych warunkach. A wierny wasal Oishi Kuranosuke to już w ogóle…
– Masa! – Erast Pietrowicz uderzył w stół, wiedząc, że jeśli nie powstrzyma sługi, ten opowie mu o wszystkich czterdziestu siedmiu wiernych samurajach, swoich ulubionych bohaterach. – Powiedz lepiej, czy widziałeś Mosołowa?
– Mosorofu-dono, neee – rzekł przeciągle Masa (rozmowa toczyła się po japońsku). – Widzieć, widziałem, jak pana teraz. Ale niczego nie mogę stwierdzić stanowczo. To bardzo poważny człowiek, takiemu niełatwo zajrzeć w hara . Myślę, że z powodu byle głupstwa nie dałby się ponieść tak dalece, by popełnić zbrodnię. Ale dla dobra interesów chyba nie cofnie się przed niczym.
– Cóż, to bardzo ważne. – Asesor kolegialny w zadumie pokiwał głową. – Przejdźmy do drugiego zadania. Spryciarz z ciebie, że tak szybko zdołałeś się dostać do naszego biura.
– To nie było trudne. List dali innemu posłańcowi, ale ja po prostu mu go odebrałem, a żeby nie płakał, dałem mu cukierka. To półidiota. U nas w dziale kurierskim wszyscy są albo głuchoniemi, albo mają umysłowość dziecka. Ten muczy, tamten pohukuje, jeszcze inny dłubie w nosie. Ja jeden jestem normalny.
– Dobrze się przyjrzałeś moim kolegom?
– Wszyscy czerwonowłosi mają jednakowe twarze, trudno ich zapamiętać – poskarżył się sługa. – Ale poradziłem sobie. – Zaczął odginać palce. – Stary człowiek, podobny do marynowanej śliwki. Młodzieniec o uśmiechu kitsune [10] . Chudy człowiek o krzywych ustach. Chytry mężczyzna z długimi siwymi wąsami. Piękna kobieta o pulchnych policzkach.
– Doskonale. Twoim zadaniem jest pilnować, czy któreś z nich nie pojawi się w „Towarzystwie Parochodowym”. Jak tylko kogoś zobaczysz – natychmiast mnie zawiadom. To właśnie będzie szpieg, a zarazem truciciel.
Potem Masa poszedł, a Fandorin długo się przewracał na cienkim sienniku. Ledwie zaczął zasypiać – coś ukłuło go w nogę.
Usiadł, odrzucił kołdrę.
Zobaczył pluskwę i tak się rozzłościł na nieszczęsnego insekta, że nawet go nie zabił. Po cóż ofiarowywać krwiopijcy męczeńską śmierć? Polepszać pluskwie karmę, żeby w następnym życiu odrodziła się na wyższym stopniu sansary? Figę dostanie, a nie sansarę.
Pośliniona chusteczka
Niełatwo udawać pogrążonego w pracy, kiedy się pozuje do portretu. Erast Pietrowicz początkowo nawet próbował mnożyć na kartce trzycyfrowe liczby, co nadało jego obliczu wyraz wymaganego skupienia, ale szybko mu się to znudziło i jął po prostu patrzeć na szkicującą Mawrę Łukinisznę.
A widok był bardzo przyjemny. Panna włożyła na suknię poplamiony farbami i węglem kitel, wijące się włosy przewiązała chustką, ale ten strój wcale jej nie szpecił. Drobna rączka pewnie operowała grafitem, czoło przecięła zmarszczka skupienia, policzek wkrótce pokryły czarne smugi, ale najbardziej urocze było to, że panienka z przejęcia głośno pociągała nosem. Fandorin ze wszystkich sił starał się zachować poważny wyraz twarzy, ale chyba niezbyt mu się to udawało.
– Pan tylko udaje smutnego – powiedziała potępiająco artystka. – A w oczach skaczą panu diabełki. Jak je namalować, oto jest pytanie.
Biedny Landrynow cierpiał jak potępieniec. Maszyna do pisania grzmiała dwa razy głośniej niż poprzedniego dnia, papier był wydzierany z lakierowanej karetki z przeraźliwym trzaskiem. Spojrzenia, jakie remingtonista rzucał na Erasta Pietrowicza, mniej wrażliwego człowieka przyprawiłyby o gęsią skórkę.
Prezes i jego kamerdyner dziś pojawili się później, około południa. Nikt nie wstał, nikt się nie przywitał. Fandorin już wiedział, że w kompanii „Von Mack i Synowie” nie było zwyczaju odrywania się od pracy dla zachowania konwenansów.
Читать дальше