– Może pan dalej nie mówić. Wszystko i tak jest jasne – przerwał mu Holmes, energicznie zaciskając i prostując palce, co zawsze było u niego oznaką największego podniecenia. – Bomba została umieszczona w skrytce, której położenie nie było znane pańskiej matce, a tym bardziej panu.
– Tak, tak, właśnie to chciałem… Gdzieś tutaj musi być tajny schowek, o którym nie wiem. Proszę mnie nie pytać, skąd ten sekret zna Lupin – to mnie przeraża najbardziej. Znaczy to bowiem, że ten podły złodziej zna dom lepiej niż jego prawowity właściciel!
– Za pozwoleniem, sir – nie wytrzymałem. – Mimo pańskich zapewnień o tym, że szantażysta twardo dotrzymuje słowa, sądzę, że chce pana po prostu zastraszyć. Najprawdopodobniej żadna tajna skrytka nie istnieje.
– Istnieje! – krzyknął des Essarts. – W tym bezczelnym liście łotr podał nawet kod, za pomocą którego można znaleźć bombę!
Teraz już zupełnie przestałem cokolwiek rozumieć, a Holmes rzucił niefrasobliwie:
– Myślę, Watsonie, że czas, byśmy wreszcie zerknęli na ten fatalny dokument.
Gospodarz z obrzydzeniem, jakby dotykał ropuchy, wziął z gzymsu kominka arkusik papieru i podał mojemu przyjacielowi.
Zaglądając im przez ramię, zobaczyłem, że list skreślono zamaszystym pretensjonalnym pismem na błękitnym papierze z monogramem AL .
Holmes przebiegł tekst wzrokiem, uśmiechnął się i przeczytał go jeszcze raz, głośno, od razu tłumacząc na angielski:
30 grudnia 1899 roku
Do właściciela posiadłości Vau-Garni.
Wielce szanowny Panie,
Arsène Lupin ma zaszczyt obłożyć Pana podatkiem od bogactwa.
Jeśli z ostatnim uderzeniem zegara w starym wieku nie przekaże mi Pan 1 750 000 franków, ręczę słowem honoru, że Pański zamek wyleci w powietrze wraz z całą zawartością. Jutro wieczorem, nie później niż o wpół do dwunastej, proszę wyjść z domu albo, jeśli Pan woli, zamknąć się w gabinecie, skąd nie wolno będzie Panu wyjść przed nadejściem dwudziestego wieku. Torbę z pieniędzmi proszę zostawić w jadalni.
Niech Panu nie przyjdzie do głowy złamać choć jeden z tych warunków. I niech Bóg Pana broni przed zwróceniem się do policji – w takim wypadku mechanizm piekielnej machiny zadziała przed oznaczonym terminem i całą odpowiedzialność poniesie wyłącznie Pan. Zabójcą nie będę ja, lecz Pańska chciwość.
No, a żeby miał Pan czym zająć myśli, oto maleńka wskazówka, w której zaszyfrowano miejsce ukrycia ładunku.
24b, 25b, 18n, 24b, 25b, 23b, 24b.
Jeśli rozwiąże Pan tę zagadkę i znajdzie skrytkę, Pańskie szczęście. Może Pan wówczas zatrzymać swoje pieniądze, jako że inteligencja zasługuje na nagrodę. Mechanizm zegarowy wyłącza się, przesuwając po prostu czerwoną dźwignię w lewo.
A zatem, jak mówią sprzedawcy losów na loterię, „Graj i wygrywaj!’.
Z wyrazami najgłębszego szacunku
A.L.
– Co za nikczemność! – nie wytrzymałem. – On się z panem bawi jak kot z myszą! Postąpił pan słusznie, sir, zwracając się do nas. Holmes, przyjacielu, koniecznie musisz rozwiązać tę zagadkę. Trzeba temu spryciarzowi utrzeć nosa!
– Jestem teraz cały przy nadziei – wyszeptał des Essarts, chcąc zapewne powiedzieć „w tym cała moja nadzieja”. Spoglądał na detektywa ze strachem i ufnością.
Holmes w skupieniu ściągnął brwi.
– Mam trzy pytania, sir. Pierwsze: dlaczego właśnie milion siedemset pięćdziesiąt tysięcy? Szantażyści na ogół żądają okrągłych sum. Drugie: co oznacza podkreślony fragment „z całą zawartością”? Trzecie: o jakim zabójstwie mowa? Czy zna pan odpowiedzi na te pytania?
Des Essarts westchnął z ubolewaniem.
– Tak, drogi panie Holmes. Znam aż za dobrze. Na moim rachunku w banku jest dokładnie milion siedemset pięćdziesiąt tysięcy franków. To cały mój kapitał. Niestety, des Essartsowie nie są już tak bajecznie bogaci jak kiedyś. Fanaberie taty i niepraktyczność mamusi mocno nadszarpnęły niegdyś bardzo duży majątek. Klejnoty familijne z kufra Jeana François – wskazał na portret perkatonosego przodka – zostały zamienione na gotówkę i po większej części roztrwonione. Podejrzewam, że Lupin zainteresował się zamkiem Vau-Garni, gdyż doszły do niego pogłoski o słynnym korsarskim kufrze. Wszelako, jak panowie widzicie, nie domaga się brylantów i szmaragdów. Wie, że już ich nie ma. I wymieniając sumę z taką buchalteryjną dokładnością, daje do zrozumienia, że jest dokładnie poinformowany o mojej sytuacji finansowej. Chce mnie oskubać do jednej nitki! To jest do suchej nitki!
– Pozwoli pan zatem, że zadam jeszcze jedno pytanie. – Holmes rozejrzał się po pokoju. – Ile jest wart ten dom?
– Myślę, że jakieś trzysta tysięcy.
Spojrzeliśmy z Holmesem po sobie.
– Ależ łaskawy panie – powiedziałem z mimowolnym uśmiechem. – Wartość domu jest prawie sześciokrotnie mniejsza niż żądany okup. Co za sens oddawać tak dużo, skoro można ponieść mniejszą stratę? Poza tym w krajach cywilizowanych nieruchomości się zazwyczaj ubezpiecza.
– Zamek jest ubezpieczony, akurat na trzysta tysięcy – potwierdził des Essarts, po czym w ogóle przestałem cokolwiek rozumieć.
– Chwileczkę, Watsonie. – Holmes dotknął mego łokcia. – Pan des Essarts nie odpowiedział jeszcze na dwa kolejne pytania.
W oczach naszego gospodarza stanęły łzy. Wyjął z kieszeni chustkę, głośno wytarł nos i jęknął:
– Tu w ogóle nie chodzi o dom!… Nie, nie mogę… Chodźmy, sami panowie wszystko zobaczycie.
Zerwał się z krzesła i podreptał w stronę wąskiego korytarza, po obu stronach zabudowanego ściennymi szafami. Spojrzeliśmy po sobie i ruszyliśmy za nim.
Korytarz wiódł do schodów, którymi weszliśmy na drugie piętro i znaleźliśmy się w obszernym pokoju – gospodarz nazywał go bawialnią. Pod wszystkimi ścianami stały tam kanapy i fotele. Zdyszany des Essarts padł na jeden z nich i jął chwytać ustami powietrze.
– Zaraz… Chwilę… Serce…
Holmes rozejrzał się i wskazując na drzwi, umieszczone w najdalszym kącie, zapytał:
– Jeśli właściwie się zorientowałem w rozplanowaniu domu, to jest wejście do dużej wieży, przylegającej do budynku od północy? Tam nas pan prowadzi?
– Tak. Mieści się tam biblioteka. Ale panowie wejdziecie tam sami. Ja nie dam rady. – Gospodarz poklepał się po okrągłych bokach – gest, który wydał mi się dziwny. Zaraz jednak nastąpiło wyjaśnienie. – Przejście jest zbyt ciasne. To kolejny pomysł taty. Mamusia odznaczała się sporą tuszą, on sam zaś był człowiekiem miniaturowej kompleksji, no i urządził sobie azyl, w którym się chronił w czasie rodzinnych kłótni. Po jego śmierci wszystko pozostało tak, jak było. Mamusia chciała poszerzyć przejście, ale architekt powiedział, że w murze mogą powstać pęknięcia… – Des Essarts uśmiechnął się smutnie. – Kiedyś ja też kryłem się w bibliotece przed gniewem mojej świętej pamięci żony, ale już od jakichś piętnastu lat nie mieszczę się w tym – zapomniałem słowa – goulot.
– Wąskim gardle – podpowiedział Holmes, słuchający z wielkim zainteresowaniem. – Ale proszę mówić dalej!
– Teraz ucieka tam przede mną moja córka Eugenie, kiedy awanturuję się i krzyczę. Jestem człowiekiem wybuchowym i często, zbyt często, rzucałem się na biedulkę z wyrzutami, przeważnie bzdurnymi i niesprawiedliwymi…
Zamrugał, z oczu trysnęły mu łzy. Twarz zasłonił chusteczką.
Читать дальше