Zostało to powiedziane bez nacisku, ale z taką godnością, że nawet stary wilk Waniuchin nieco spokorniał.
– A więc dobrze. Napili się herbaty z arszenikiem i wyszli, a resztki wychłeptał nieszczęsny bałwan Krupiennikow. Truciciel nie spodziewał się takiego rezultatu. Gdyby umarł tylko baron, sprawa zapewne by przyschła. Ojciec panów był niezdrów, często miewał ataki bólu i nudności. Policji nawet do głowy by nie przyszło kwestionować przyczynę śmierci. Ale ktoś miał wielkiego pecha: trzy zgony za jednym zamachem! Coś takiego nawet tutejszej policji musiało się wydać podejrzane – petersburżanin znów wsadził szpilę moskiewskim kolegom. – Że nie zaczęli się nad tym głowić sami, tylko poprosili mnie – to się chwali. Zosim Waniuchin zna się na swojej robocie. Jedno umyślne morderstwo i dwa przypadkowe to dożywotnia katorga – z naciskiem powiedział śledczy, nie odrywając bacznego spojrzenia od Siergieja Leonardowicza. – Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. I właśnie po tych wiórach znajdę zbrodniarza. Nie zajmie to wiele czasu. Od „kto na tym korzysta” do „kto winien” droga niedaleka. Mam honor się pożegnać. Nie na długo.
Z tymi złowieszczymi słowy Waniuchin wstał, skłonił się wdowie i wyszedł. Braci von Macków nie zaszczycił ukłonem, a na Fandorina nawet nie spojrzał.
Ściśle poufna rozmowa
Zanim to jednak nastąpiło, Erast Pietrowicz już postanowił w duchu, że nie weźmie tej sprawy. Wprawdzie grubiańskie zachowanie Waniuchina wzbudziło w nim niesmak, ale Fandorin dobrze go rozumiał. Bardzo bogaci ludzie przypominają chorych, cierpiących na jakąś wstydliwą przypadłość. Czują się niezręcznie wobec otoczenia, a otoczenie czuje się niezręcznie z nimi. Zapewne nawet najzwyklejsze ludzkie uczucia – miłość, przyjaźń – są takiemu Siergiejowi Leonardowiczowi najzupełniej obce. Zawsze będzie miał na dnie serca podejrzenie: narzeczona kocha nie mnie, lecz moje miliony; kolega przyjaźni się nie ze mną, ale z moimi kolejami.
No, a poza tym jakaż obrzydliwa pycha! Książę Władimir Andriejewicz mówił, że młody von Mack prosi, wręcz błaga, by Erast Pietrowicz przyszedł do niego na ściśle poufną rozmowę. A on nie raczył się nawet przywitać.
Fandorin czuł się dotknięty i gdy za śledczym zamknęły się drzwi, też chciał się w milczeniu odwrócić i wyjść (nikt go nawet nie poprosił, by usiadł).
Ale nowy prezes kompanii „Von Mack i Synowie” uprzedził jego zamiar.
– Na miły Bóg, proszę mi wybaczyć! – wykrzyknął, zrywając się z miejsca. – Zaraz wytłumaczę panu moje dziwne zachowanie… Mamo, pozwól, to jest właśnie pan Fandorin, w sprawie którego byłem u gubernatora. Eraście Pietrowiczu – to moja matka Lidia Filaretowna oraz moi bracia – Władimir i Aleksander.
Dama uśmiechnęła się życzliwie, obaj młodzieńcy zerwali się, z szacunkiem skłonili głowy i siedli na powrót.
– Proszę siadać – prezes kompanii wskazał gościowi fotel obok siebie. – Ach, nie ma pan pojęcia, jak żałuję, że od razu nie posłuchałem rady Władimira Andriejewicza! Powiedział mi jeszcze na pogrzebie: „Na cóż panu wciągać w tę sprawę Petersburg? Niech pan poprosi Fandorina, on to rozwiąże”. Ale ja koniecznie chciałem, żeby zajął się tym sam Waniuchin. O, jak mało wiarygodna jest u nas w Rosji reputacja!
Erast Pietrowicz przeszedł wzdłuż długiego stołu, najwyraźniej przeznaczonego do narad, i usiadł. Widząc go z bliska, Siergiej Leonardowicz z niepokojem ściągnął brwi.
– Ależ pan jesteś bardzo młody jak na takie stanowisko! – wyrwało mu się mimo woli (z daleka Fandorin, dzięki siwym skroniom, wydawał się starszy niż w rzeczywistości).
– Tak jak pan na s-swoje – odparł sucho asesor kolegialny, któremu nie spodobała się ta uwaga. – Zdaje się, że zamierzał mi pan coś wyjaśnić?
Baron szacował go wzrokiem. Widać było, że niełatwo go wprawić w zakłopotanie.
– … No cóż – przemówił wreszcie, chyba podjąwszy decyzję. – Spróbujmy. Książę obiecał, że przekaże pana do mojej dyspozycji na czas nieograniczony…
Fandorin zarumienił się lekko. W rozmowie z nim gubernator wyraził się co prawda delikatniej, ale nie zmieniało to istoty rzeczy: asesor kolegialny istotnie został „przekazany do dyspozycji” temu bogaczowi.
Jeszcze jeden afront, jeszcze jedna oznaka wyniosłości – i wychodzę, powiedział sobie urzędnik do specjalnych poruczeń. Co z tego, że von Mackowie dali sto tysięcy na Świątynię [4], co z tego, że ufundowali dwa przytułki – to jeszcze nie powód, żeby urzędnik państwowy był na posyłki u worka pieniędzy.
Ale prezes wcale nie był wyniosły – po prostu rzeczowy i bardzo zaniepokojony.
– Nie chciałem ściągać na pana uwagi, żeby miał pan możność spokojnie poobserwować śledczego i wyrobić sobie zdanie o jego metodach. Jest też inny powód, ale o tym później. A więc, co pan sądzi o rzeczywistym radcy stanu Waniuchinie?
We wzmiance o randze Zosima Prokofjewicza zabrzmiała chyba nutka ironii, ale oblicze barona pozostało pochmurne. Fandorin zaczął z ociąganiem:
– Kiedyś pan Waniuchin był zapewne dobrym detektywem, ale jego t-talenty to już przeszłość. To raz. Jest zbyt pewny siebie, co ogranicza pole widzenia. To dwa. Już wybrał główną hipotezę i nie zamierza rozpraszać się na inne. To trzy. Ta hipoteza zaś jest dla pana wysoce nieprzyjemna. To cztery.
– Że to ja otrułem ojca, aby przejąć spadek? – Siergiej Leonardowicz kiwnął głową, wymieniwszy spojrzenia z rodziną. – Hm, tak… Bardzo potrzebujemy pańskiej pomocy, panie Fandorin.
– Żebym zdjął z pana p-podejrzenie?
Starszy von Mack skrzywił się.
– Ależ nie. Martwią mnie nie podejrzenia Waniuchina, ale to, że śledztwo zmierza w niewłaściwym kierunku. On zapewne w końcu zrezygnuje z hipotezy, która wydaje mu się taka logiczna, ale wtedy będzie za późno.
– Nie c-całkiem rozumiem. W jakim sensie „za późno”? Chce pan powiedzieć, że prawdziwy winowajca uniknie kary?
– Ach, znowu mnie pan nie zrozumiał! – w głosie barona pojawiła się nutka irytacji. – Winowajcę oczywiście należy ukarać, tego wymaga prawo i interes społeczny. Ale najważniejsze jest co innego!
– Co mianowicie?
– Business – powiedział ostro Siergiej Leonardowicz. – Szkoda, że w naszym języku nie ma tego słowa, „przedsięwzięcie” brzmi zbyt górnolotnie. Mój ojciec żył dla businessu, a ja jestem jego synem. Wszyscy von Mackowie są tacy.
Młodsi bracia jednakowo wysunęli dolną szczękę i ściągnęli brwi, a wdowa westchnęła i przeżegnała się.
Zaiste, bycie zbyt bogatym jest niezdrowe dla umysłu i serca, znów pomyślał Fandorin, głośno zaś zapytał:
– Czy dobrze rozumiem, że ma pan inną wersję wydarzeń?
– Tak. I mówiłem o niej Waniuchinowi, ale powiedział: „Chcesz mnie pan wykorzystać, by rzucić cień na konkurenta? Nie ma głupich”.
Baron podniósł się i podszedł do mapy, zajmującej niemal całą ścianę.
– Konkurencja w businessie kolejowym naszego kraju jest wyjątkowo bezwzględna. Szyny podkłady, lokomotywy, stacje, mosty – oto, z czego powstają i na czym padają olbrzymie majątki. Proszę tylko spojrzeć! Jakież pole działania! Jakież możliwości! Gdzież tam Amerykanom z ich Trans-American do Rosji. Cudo, nie kraj! Ileż tysięcy kilometrów dróg żelaznych można w nim zbudować!
Jak widać, Rosję można kochać również za to, zdziwił się Erast Pietrowicz, patrząc, jak czule ręka von Macka gładzi Ural, Stepy Orenburskie i Syberię.
– Dla zdobycia kontraktów przedsiębiorcy dają łapówki, szpiegują się nawzajem, a jeśli zajdzie potrzeba, to i… – Siergiej Leonardowicz wymownie przeciągnął palcem po gardle. – Ojciec zawsze mawiał: „Business to wojna, a kompania to armia”. Od siebie zaś dodam: śmierć dowódcy w kulminacyjnym momencie bitwy – to prawie zawsze klęska… No, a po tym wstępie do rzeczy. Rząd właśnie podejmuje decyzję, kto dostanie kontrakt na budowę Linii Południowo-Wschodniej. Preliminarz – trzydzieści osiem milionów! Nawet dla naszej kompanii jest to sprawa wielkiej wagi, a dla Mosołowa – po prostu kwestia życia i śmierci.
Читать дальше