Masa podsuwał blademu Alojzemu Stiepanowiczowi pod nos watkę z amoniakiem. Warnawa, pochlipując, mamrotał modlitwę. Kryżow pomagał uriadnikowi przykryć ciała płachtą niebielonego płótna.
Fandorin zaś przysłuchiwał się uważnie rozmowie bobrowej czapki z drugim nieznajomym, który wyglądał, jakby przed chwilą przeniósł się do tej leśnej głuszy prosto z Newskiego Prospektu, tak był wypielęgnowany, starannie ogolony, w złotych okularach i karakułowym pierożku.
– Ach, ci stołeczni mądrale, przecież uprzedzałem, biłem na alarm i nie posłuchali mnie – mówił z goryczą okularnik.
Właśnie te słowa zwróciły uwagę Erasta Pietrowicza.
– Czytałem pański artykuł, czytałem. Nawet przedrukowałem go w swojej gazecie – odparł ten w czapce, wysoki, postawny mężczyzna około trzydziestu pięciu lat, z zadbaną jasną bródką. – Ale przecież sam pan wie, że u nas na Rusi póki piorun nie uderzy, chłop się nie przeżegna.
– Nie pisałem dla chłopów – zgryźliwie wtrącił ogolony. – Ale dla tych, którzy piastują władzę. Moje nazwisko jest Bogu dzięki dość znane w kręgach naukowych, mogli więc posłuchać zdania Szeszulina. Kiedy niepokoje zaledwie się zaczynały, przepowiadałem: jeśli się nie przedsięweźmie odpowiednich środków, grozi nam psychogenna epidemia z ofiarami w ludziach! Mówiłem o tym już we wrześniu!
Temat rozmowy tak dalece zainteresował Fandorina, że postanowił podejść i przedstawić się. Pan w karakułowym pierożku, Szeszulin, okazał się znanym petersburskim psychiatrą. Przystojny mężczyzna ze złocistą bródką – przemysłowcem z Wołogdy nazwiskiem Jewpatjew. Opowiadano o nim Erastowi Pietrowiczowi jeszcze w stolicy: ze starego rodu raskolników, ale zwolennik postępu. Studiował w Anglii, magister ekonomii. Interesy prowadzi nowocześnie, pogardza zabobonami i wydaje nawet własną gazetę, bardzo popularną na rosyjskiej Północy.
– Kiedy tylko usłyszałem o liście, przyłączyłem się do urzędników – wyjaśnił. – Co za nieszczęście! Jakiż cios dla całego środowiska staroobrzędowców! Teraz z powodu tych kilku szaleńców rzucą się na nas wszystkie gazety. Że dzikusy, że fanatycy… A Anatolij Iwanowicz – Jewpatjew skinął głową w stronę psychiatry – twierdzi, że to dopiero początek, że dalej będzie jeszcze gorzej. Przybył z samego Petersburga, żeby być w centrum wydarzeń.
– P-przypuszcza pan, że będą nowe samobójstwa? – spytał, wzdrygając się, Erast Pietrowicz.
Szeszulin zdjął okulary, zdmuchnął jakiś pyłek ze szkieł.
– Z całą pewnością. Moja główna specjalność to wpływ sugestii na psychikę ludzką. Mózg nie jest tak skomplikowanym mechanizmem, jak wyobrażają sobie dyletanci. Tak samo jak pozostałe organy, w stu procentach podlega wpływom zewnętrznym. Najbardziej niebezpiecznym rodzajem masowej epidemii nie jest dżuma czy cholera, ale psychoza, atakująca całe warstwy ludności. Proszę sobie przypomnieć krucjatę dziecięcą. Albo średniowieczne polowania na czarownice. A czymże jest wojna, jeśli nie chorobą psychiczną, atakującą całe kraje, a nawet kontynenty? Proszę pomyśleć o kampaniach napoleońskich, kiedy setki tysięcy, wręcz miliony ludzi bez żadnych uzasadnionych przyczyn rzuciły się sobie do gardeł, zaczęły palić miasta, pokryły całą Europę stosami trupów.
– Interesują mnie raskolnicy i s-spis powszechny – uprzejmie, ale stanowczo przerwał Fandorin tę historyczną dygresję.
– Proszę bardzo. Wśród staroobrzędowców już od dwóch z górą stuleci krąży proroctwo o rychłym przybyciu Antychrysta. Ta grupa ludzi, można powiedzieć, wciąż trwa w oczekiwaniu nieuchronnego końca świata. Oto tło choroby. Staroobrzędowcom Antychryst kojarzy się z władzą państwową – jeszcze od czasów patriarchy Nikona i cara Piotra. Oto obiekt patologicznego strachu. Wiadomo, że na sugestię najbardziej podatni są osobnicy o niskim poziomie wykształcenia i słabo rozwiniętej indywidualności. Taka jest większość tutejszych leśnych mieszkańców: minimalny zasób wiedzy o świecie zewnętrznym, maksymalne uzależnienie od wspólnoty. Wszystko to stanowi, że tak powiem, mieszaninę wybuchową. Aby ten proch się zapalił, brakuje tylko iskry. Rolę iskry periodycznie biorą na siebie prorocy i kaznodzieje, posiadający nieprzeciętny dar sugestii. Specjalnie przestudiowałem historię raskołu. W tym środowisku od czasu do czasu pojawiają się indywidua oznajmiające, że Antychryst już nadchodzi. Wówczas uruchamia się natychmiast psychologiczny łańcuszek: tło – obiekt – sugestia, i ludzie popełniają potworne czyny. Rzucają się całymi rodzinami w ogień, topią się albo, tak jak tutaj, żywcem grzebią się w grobie. W roku 1679 koło Tobolska obłąkany pop Domecjan nakłonił do spalenia się tysiąc siedmiuset ludzi. Kilka lat później prorok Siemion zapędził do ognia ludność całego miasta na Jarosławszczyźnie – cztery tysiące dusz. Ostatni przypadek samobójczej epidemii zdarzył się trzydzieści sześć lat temu w guberni ołonieckiej. Spaliło się tam dobrowolnie piętnaście osób, w tym kobiety z małymi dziećmi. Przyczyna psychozy była zawsze ta sama – oczekiwania eschatologiczne.
– Bardzo przepraszam. Jakie oczekiwania?
Pochłonięty wykładem Fandorin nie zauważył, jak do słuchaczy przyłączyli się wszyscy pozostali: Kochanowski, który już przyszedł do siebie, Kryżow, Masa, pop z diakonem i nawet uriadnik Odincow. Właśnie on zapytał, co znaczy niezrozumiałe słowo.
– Końca świata – wyjaśnił doktor. Tu zaczęli mówić wszyscy naraz.
– Panie Jezu Chryste, zbaw i ocal dzieci swoje – cienkim, drżącym głosem zaapelował do niebios Warnawa. Alojzy Stiepanowicz wykrzyknął:
– Ależ to potworne, co pan mówi, proszę pana!
Masa, cmoktając landrynkę, powiedział po japońsku:
– To samo zdarzyło się w erze Kan’ei, kiedy Tokugawa Iemitsu nakazał chrześcijanom wyspy Kiusiu wyrzec się swojej wiary.
Przemysłowiec Jewpatjew wtrącił:
– Skoro traktuje pan to wszystko tak naukowo, medycznie, to zapewne ma pan również receptę? Jak powstrzymać zarazę?
– Znakiem tego zalągł się tu jakiś gad, co lud bałamuci? – Policjant groźnie ściągnął jasne brwi.
Erast Pietrowicz odczekał, aż wszyscy się wypowiedzą, i zwrócił się do Kochanowskiego:
– Alojzy Stiepanowiczu, nie ma pan po co zostawać w Dienisjewie. Starosta obiecał, że da rachmistrzów. Jedźmy d-dalej, do następnej wsi.
– Brawo, Kuzniecow! – Jewpatjew potrząsnął pięścią. – To jest recepta! Trzeba przejechać przez wszystkie osady starowierców, pogadać ze starcami. Mam w saniach kodaka. Póki się nie ściemniło, sfotografuję trupy w pełnej krasie. I będę im pokazywać. Nie ma gdzie zrobić odbitek, ale to nic. Na szklanej płytce będą wyglądać jeszcze straszniej niż na fotografii! Pojedzie pan, Anatoliju Iwanowiczu?
– Naturalnie – rzekł z uśmiechem doktor Szeszulin. – Oddział sanitarno-epidemiczny? Niezły pomysł.
Uriadnik poprawił czapkę, spod której wystawał zadzierżysty czub.
– Ja też jadę. Trzeba to przerwać. Wytropić podżegaczy i aresztować. Nie dopuszczę na swoim terenie do takich nieporządków!
Przemysłowiec, najwyraźniej znający uriadnika, powiedział:
– Ale z tobą, Odincow, nikt nie będzie chciał gadać. A w dodatku nam przeszkodzisz. Sam wiesz, że dla tutejszych ludzi odstępca jest gorszy od tych z ogoloną gębą.
– Niech mi pan nie mówi, co mam robić, Nikiforze Andronyczu – nadął się Odincow. – Nie służę panu, ale władzom. I nie potrzebuję pańskiego pozwoleństwa. Bogu dziękować, mam własnych zwierzchników.
Читать дальше