– Dlaczego ta wieś jest taka bogata, panie? – zapytał Masa.
– Bo tu nigdy nie było dziedziców. A poza tym wyznawcy tej wiary nie piją wódki i dużo pracują.
Japończyk rzekł z aprobatą:
– To dobra wiara. Podobna do sekty Nitiren. Taka sama dyscyplina. Patrz, panie. Wszyscy zebrali się na placu. Pewnie to jakieś święto religijne.
Erast Pietrowicz odwrócił się i rzeczywiście zobaczył coś w rodzaju niewielkiego placu, na którym zgromadził się gęsty tłum. Wszyscy tłoczyli się przed domem o czerwonym dachu i starannie zapokostowanych ścianach. Przez cichy szmer męskich głosów przebijały się babskie lamenty i płacz.
– Mundurowi przyjechali – oznajmił Kryżow, stając na koźle i patrząc ponad głowami. – Coś się musiało stać. Ej, bogobojni! – krzyknął na stojących z tyłu. – Odsunąć się! Przejście dla zwierzchności!
Ludzie w tłumie zaczęli się oglądać. Na widok miastowych i popa w czarnej riasie pośpiesznie odskoczyli na boki, jakby w obawie, że się pobrudzą. Zrobiło się przejście, „zwierzchność” wysiadła z sań i ruszyła naprzód.
Na twarzach wieśniaków odmalował się jednakowy wyraz – mieszanina czujności i odrazy. Kiedy ojciec Wikientij, przewalając się majestatycznie z boku na bok, musnął rękawem płowowłosego chłopczyka, matka chwyciła malca i przycisnęła do siebie.
Wreszcie doszli do domu.
W pewnej odległości od wszystkich, jakby po drugiej stronie niewidzialnej bariery, stała grupka mężczyzn: dwaj w mundurach i dwaj inni, ubrani po miejsku.
– To nasz isprawnik – wyjaśnił Erastowi Pietrowiczowi statystyk, wskazując mężczyznę, ocierającego chustką spocone czoło. – A ten w czarnym płaszczu to śledczy Lebiediew. Skoro przyjechał do Dienisjewa, znaczy, że popełniono przestępstwo, i to poważne… Moje uszanowanie, Christoforze Iwanowiczu! Co tu się dzieje?
Śledczy obejrzał się.
– Alojzy Stiepanowicz! W sprawie spisu? Oj, nie w porę pan przyjechał.
– Ale o co chodzi?
Przedstawiciele władz uścisnęli Kochanowskiemu rękę, zbliżyli się do duchownego po błogosławieństwo, Erastowi Pietrowiczowi uprzejmie skinęli głowami, ale to wszystko – najwyraźniej mieli teraz ważniejsze sprawy. Dwaj panowie w cywilu z przejęciem o czymś półgłosem dyskutowali, ledwie spojrzawszy na nowo przybyłych.
Lew Sokratowicz gdzieś zniknął. Dopiero co był obok i nagle jakby się zapadł pod ziemię. Fandorin rozejrzał się, ale w tłumie też nie dostrzegł Kryżowa.
– Wycięli nam raskolnicy niezły numer – złym głosem zaczął opowiadać śledczy Lebiediew. – Cała rodzina żywcem zakopała się w ziemi. Mąż, żona, ośmiomiesięczne niemowlę… Dopiero się narobi szumu! A my się mamy za oświecony kraj. Wstyd na całą Europę!
– Jak to się zakopali? – jęknął Kochanowski. – Z powodu spisu?!
– Oczywista. Wystraszyli się, durnie. Właśnie ich odkopujemy. Jedne zwłoki już wydobyliśmy…
Diakon Warnawa chlipnął i przeżegnał się. U popa zaś wiadomość wywołała dziwną reakcję: cmoknął grubymi czerwonymi wargami, chwacko rozdął nozdrza, cofnął się i zniknął w tłumie, tylko jego wysoka fioletowa kamiławka [57]zakołysała się nad głowami.
Teraz jednak zachowanie duchownego zajmowało Fandorina najmniej. Do dwudziestego wieku pozostawały trzy lata, a tu, na północnym wschodzie kontynentu europejskiego, ktoś pogrzebał się żywcem w strachu przed spisem powszechnym! Pogłoski pogłoskami, wszak Kryżow też o tym uprzedzał, ale nie chciało się wierzyć, że coś takiego może się zdarzyć naprawdę.
– Może jest jakiś inny p-powód? – zapytał śledczego. Ten tylko machnął ręką.
– A gdzież tam inny! Na wierzchu miny leżała kartka. Proszę, niech pan sobie przeczyta. – I wyjął z teczki starannie złożony arkusik.
Fandorin nie zrozumiał, o co chodzi z tą „miną”, ale nie zdążył spytać – śledczego odwołał isprawnik.
Za to nie wiadomo skąd pojawił się Lew Sokratowicz. Twarz miał napiętą, pochmurną, ruchy gwałtowne.
– Wszystko wyjaśniłem – oznajmił, nerwowo zacierając ręce. – Pogadałem ze starcami. Koszmar, średniowiecze. Pierwszą wieść o spisie w Dienisjewie przyjęto względnie spokojnie. Wieś bogata, wszyscy co do jednego piśmienni. A niedawno nagle, ni z tego, ni z owego, jakby pożar wybuchł – zaczęli mówić o końcu świata. Że teraz to już jest pewne – nie później niż za dwa tygodnie przyjdzie Antychryst. Kto sam się nie ocali, ten będzie gorzeć w ognistej gehennie. I zaczęło się. Ci płaczą, ci się modlą, ci żegnają się z krewnymi. Starosta to mądry chłop. Chodził po domach, powtarzał: „Nie śpieszcie się, znajdzie się sposób i na Antychrysta, Pan da nam znak”. Wielu udało mu się namówić, żeby zaczekali. Ale nie wszystkich. Sawwatij Chwałynow, najlepszy cieśla we wsi, zdecydował po swojemu. Sześć dni temu razem z żoną i dzieckiem wleźli do miny. To taka ziemna piwnica, właściwie grób. Tak zakopywali się święci starcy w czasach prześladowań raskolników. Odziewali się w całuny, włazili do nory, zasypywali za sobą wejście i leżeli tam po ciemku, palili świeczki i śpiewali, dopóki im starczyło powietrza. W tych okolicach ludzie zaczęli potajemnie kopać miny jeszcze jesienią, kiedy rozeszły się pierwsze słuchy o spisie. Nasi urzędowi mądrale uważali, że raskolnicy chcą po prostu nastraszyć władze – żeby odstąpiły od swych „antychrystowych zamiarów”. Ładnie nastraszyć…
– Cieśla z rodziną weszli do miny sz-sześć dni temu?! To dlaczego odkopują ich dopiero teraz?
– Starosta próbował, ale mu nie pozwolili. Przeszkadzać w „zbawieniu” to ciężki grzech. Ale i stanąć przed sądem starosta też nie chciał. Wczoraj wziął się na sposób i chyłkiem wysłał do powiatu syna z przedśmiertnym listem, zostawionym przez cieślę. No i władze przyleciały, ale za późno…
Erast Pietrowicz rozłożył żółtawą kartkę, zapisaną starym liternictwem, jak w dawnych księgach. Tekst był taki:
Wasz nowy ukaz i spisy odcinają nas od prawdziwej wiary chrześcijańskiej i przywodzą do odrzucenia ojczyzny, a nasza ojczyzna to Chrystus. Bóg tak powiada w swojej świętej Ewangelii: „Każdy więc, który mnie wyzna przed ludźmi, wyznam go i ja przed Ojcem moim, który jest w niebiosach. Kto by zaś zaparł się mnie przed ludźmi, zaprę się go i ja przed Ojcem moim, który jest w niebiosach” [58] . Zatem odpowiadamy wam krótko i ostatecznie, że zaprzeć się Boga naszego jedynego Jezusa Chrystusa nie chcemy i od wiary Chrystusowej nie odstąpimy, i co Ojcowie Święci na świętych soborach przyjęli, to i my przyjmujemy, a co Ojcowie Święci i Apostołowie przeklęli i odrzucili, to i my przeklinamy i odrzucamy. A waszym nowym prawom podporządkować się nie możemy i wolimy umrzeć za Chrystusa Pana naszego.
Kochanowski, który zaglądał Fandorinowi przez ramię, wykrzyknął z rozpaczą:
– Ależ co ma tu do rzeczy wyparcie się Chrystusa? Wymyślili sobie jakiś „ukaz”! Cóż za potworne nieporozumienie! Przecież sam tu byłem w grudniu, wszystko jak najdokładniej…
– Cz-czy ten cieśla był człowiekiem czytającym? – zapytał Erast Pietrowicz, przerywając rozgorączkowanemu statystykowi. – Cytuje cerkiewnosłowiańską Ewangelię i pismo niemal kaligraficzne.
– Tutaj w każdym domu są stare księgi, ręcznie przepisywane. – Kryżow z zainteresowaniem oglądał kartkę. – Proszę, proszę, „waszym nowym prawom podporządkować się nie możemy”. To rozumiem!
Z głębi podwórza wyszedł zuchowaty policyjny uriadnik [59]w pobrudzonym ziemią płaszczu i zasalutował isprawnikowi.
Читать дальше