Toczyła się tam dyskusja tak ożywiona, że nikt nie zauważył wyłaniającego się z ciemności Fandorina.
Diakon obiema rękami ściągał wodze, powstrzymując dyszlowego, który wciąż usiłował dopędzić pierwsze sanie, ale patrzył przy tym nie przed siebie, lecz do tyłu, na Japończyka.
– I co, jeśli żyjesz po bożemu, narodzisz się ponownie w wyższym stanie? Tak pan uważa? – pytał z zainteresowaniem Masę. – Na przykład ja się urodzę nie diakonem, ale protojerejem [62], tak? A jeśli nie zawiodę jako protojerej, to potem prosto w biskupy? – Zaśmiał się niedowierzająco.
Rozmawiają o buddyjskiej wędrówce dusz, domyślił się Erast Pietrowicz. Teraz z kolei Masa miał okazję popróbowania działalności misyjnej.
Na początek poczęstował rozmówcę landrynką, których miał przy sobie spory zapas.
Potem obiecał kusząco:
– Mozes zostać od razu biskupem, jeśli będzies zyć srachetnie. A twój pop urodzi się jako ropucha, to ci obiecuję.
– Ojciec Wikientij? Jako ropucha? – pisnął Warnawa i wybuchnął śmiechem. Po chwili przestał się śmiać i powiedział w zadumie: – Cóż, i wasza wiara jest nie najgorsza, ale nasza prawosławna i tak lepsza.
– W cym repsa? W cym repsa? – oburzył się Masa.
– Bardziej miłosierna. Więcej ma się pomocy od Boga, szczególnie jak ktoś jest słaby. Bo z tego, co pan mówi, co wynika? Że jak człowiek duszę ma cherlawą i serce pokorne, to się tak poprzeradza, że zostanie nędzną pijawką. I nikt go nie wspomoże, nie podtrzyma – ani Jezus Chrystus, ani Mateńka Bogurodzica, ani dobrzy aniołowie? Strasznie tak żyć samemu. Jezus Chrystus cieplejszy od waszego Buddy, z Nim i żyć łatwiej, i na duszy człowiekowi jaśniej. Ma się więcej nadziei.
Japończyk zasapał, wyraźnie nie wiedząc, co na to odrzec. W teologii były jakuza nie był zbyt mocny.
Diakon, czując, że zyskał przewagę, przeszedł do natarcia.
– A może by się pan ochrzcił? – zapytał przymilnie. – Panu nie byłoby z tym gorzej, a dla mnie wielkie szczęście, że żywą duszę na wiarę Chrystusową nawróciłem. Poważnie, co panu zależy?
– Nie mogę. – Masa westchnął. – U nas powiadają: sruz temu księciu, któremu sruzyr twój ojciec. I mówią jesce: prawdziwa wiara to wierność.
Teraz zamyślił się diakon.
Erast Pietrowicz, nie chcąc przeszkadzać w dyspucie teologicznej, przemieścił się w pobliże sań Jewpatjewa.
Był to prawdziwy domek na płozach: obity wojłokiem, z daszkiem, nad którym snuł się dymek z komina; w okienku paliło się światło.
Na koźle siedział woźnica w ogromnym kożuchu, podobny do futrzanej kuli, i śpiewał ochrypłym głosem:
Młoda jeszcze jak jagoda byłam ja,
Nasza armia na wojenkę sobie szła…
Pieśń była w sam raz na daleką podróż, długa, rzewna, romantyczna: o niespełnionej miłości prostej dziewczyny i młodego oficera.
…Gdy szklanka przed nim była już pusta,
Wziął mnie w ramiona, całował w usta
– z uczuciem śpiewał brodacz. Uchyliły się drzwiczki pojazdu.
– Eraście Pietrowiczu, nie pada pan z nóg? Cóż pan tak biega jak zając? Nie jest już pan młodzieńcem, broda w połowie siwa. Niech pan wsiada i ogrzeje się – rzekł zapraszająco przemysłowiec.
Fandorin nie „padał z nóg”, a tym bardziej nie zmarzł, ale zaproszenie przyjął. Ten człowiek interesował go szczególnie.
W środku było po prostu wspaniale. Od razu widać, że Nikifor Andronowicz często jest w zimowych rozjazdach i zwykł podróżować komfortowo.
Na ścianach z dwóch stron paliły się lampy naftowe, w kącie potrzaskiwał mały żelazny piecyk. Najbardziej zdumiało Erasta Pietrowicza obicie ścian.
– Co to jest, gronostaj? – zapytał, przeciągając dłonią po białym futrze z czarnymi pędzelkami. Wrażenie było takie, jakby się gładziło po włosach piękną młodą dziewczynę.
Jewpatjew roześmiał się, błyskając śnieżnobiałymi zębami.
– Mój ojciec zawsze mawiał: jak cię widzą, tak cię piszą. My, Jewpatjewowie, niczego nie robimy bez wyrachowania.
– P-pozwoli pan, że zaneguję. Gdyby pańscy przodkowie byli tak pragmatyczni, dawno wyrzekliby się starej wiary.
– Myli się pan. Kupcy i przemysłowcy starej wiary lepiej prosperują. Wszyscy kontrahenci wiedzą, że staroobrzędowcy zawsze dotrzymują słowa, a to w interesach bardzo się liczy. Kanceliści i robotnicy nie piją, nie kradną. W ogóle uważam, że gdyby cała Rosja zwróciła się ku naszej wierze, wiele by na tym zyskała.
Teraz Jewpatjew mówił już bez uśmiechu, z powagą – widać, że długo i boleśnie nad tą kwestią rozmyślał.
– Piotr I, ten nawiedzony diabeł, zrobił z nas pseudo-Europę. Mordy wygolone, na brzuchach kamizelki, a jak byliśmy na uboczu, tak na uboczu zostaliśmy. Nauczyliśmy się tylko pić i palić. Należy żyć po swojemu – zgodnie z naturą, wiarą, tradycją.
– To znaczy, bać się Antychrysta i żywcem zakopywać się w ziemi?
Nikifor Andronowicz jęknął boleśnie.
– Otóż to! Tego się właśnie boję! Ze wszyscy teraz zaczną tak mówić! Garstka ciemnych dzikusów skompromituje naszą starodawną społeczność. Ludzie zaczną mylić staroobrzędowość z fanatycznym sekciarstwem! Ale wie pan, co mi przyszło do głowy? Właśnie w tej chwili!
Pochylił się do rozmówcy, na czoło spadł mu długi złocisty kosmyk. Włosy sięgały Jewpatjewowi poniżej uszu, ostrzyżone były po staroświecku, pod donicę, fryzura ta jednak prawie dokładnie odpowiadała obecnej paryskiej modzie, zwłaszcza w połączeniu z bródką a la Henryk IV.
– Może to i lepiej? – Oczy przemysłowca płonęły – chyba rzeczywiście ta myśl dopiero co go olśniła. – Największym wrogiem starej ruskiej wiary nie jest oficjalna Cerkiew, społeczeństwo dobrze wie, ile jest warta. Naszym nieszczęściem są fanatycy, bezpopowcy, którzy nie uznają kapłanów i wszelkich form organizacji. I wie pan, co pomyślałem? Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Należy uświadomić całej staroobrzędowej Rosji, do czego fanatycy doprowadzili ludzi. Na pewno wielu się przestraszy, wielu wyrzeknie się bezpopowszczyzny! Co tylko umocni naszą Cerkiew. Zorganizujemy się, zjednoczymy – i będziemy mieć własną hierarchię, własnego patriarchę. Władza przestanie się nas obawiać, zrozumie, że jesteśmy sojusznikami państwa, bo nasi ludzie są pracowici, niepijący i nieskłonni do rewolucji. Zasady mamy te same, co angielscy purytanie, tylko jeszcze surowsze. Na takim fundamencie można wznieść solidną budowlę!
Mówił z takim przekonaniem i zapałem, że Erast Pietrowicz, choć z wieloma rzeczami się nie zgadzał, mimo woli się zasłuchał. Nikifor Jewpatjew przypominał dawnego ruskiego wojewodę czy witezia – prawdziwy Jewpatij Kołowrat [63].
– I w jaki sposób zamierza pan przekształcić owo zło w dobro? – zapytał Fandorin.
– Bardzo prosty. Nowoczesny. Gdy tylko dojedziemy do następnej wsi, wyślę gońca do Wołogdy do redakcji mojej gazety. Niech pędzą do Dienisjewa i zrobią reportaż o samobójstwach. Właśnie w tym tonie, w jakim to panu teraz przedstawiłem. Moi reporterzy mają dobre pióra, więc artykuły przedrukują wszystkie periodyki, i stołeczne, i prowincjonalne. Najważniejsze, to kto pierwszy znajdzie się na miejscu i jak na to spojrzy. Cios spadnie nie na starą wiarę, ale na bezpopowskich heretyków. Kryżow mi mówił, że pan też z naszych. A więc co pan sądzi o moim pomyśle?
– Gorąco tu u pana – uchylił się od odpowiedzi Fandorin. – D-dziękuję za przytulisko, ale chyba znowu rozprostuję nogi.
Читать дальше