Głos, który od pewnego czasu zagnieździł się u Achimasa w lewej piersi, przez pewien czas przygłuszony myślami o sprawach zawodowych, teraz zupełnie się rozbrykał. „A po co się rozstawać? – szepnął. – Hrabia Santa Croce to ktoś całkiem inny niż Achimas Welde. Jaśnie oświecony pan nie musi żyć samotnie”.
Głos został przywołany do porządku, ale Achimas mimo wszystko zawrócił do kasy, oddał bilet i kupił zamiast niego dwumiejscowy przedział. Dodatkowe sto dwadzieścia rubli – to głupstwo, a podróżować bez sąsiadów zawsze milej. „Cha, cha” – skomentował to głos.
Jutro zdecyduję, podczas spotkania – zawyrokował Achimas. Albo dostanie pięćdziesiąt tysięcy, albo wyjedzie razem ze mną.
Nagle mu się przypomniało: to już było. Dwadzieścia lat temu, z Jewgienią. Tylko że wtedy jeszcze się nie zdecydował i nie wziął dla niej konia. A teraz koń jest przygotowany.
Całą resztę dnia Achimas myślał tylko o tym. Wieczorem leżał u siebie w pokoju i nie mógł zasnąć, co do tej pory nigdy się nie zdarzyło.
W końcu myśli zaczęły się plątać, wypierane przez bezładne, mimowolne obrazy. Pokazała się Wanda, jej twarz lekko się zakołysała i niepostrzeżenie zmieniła w twarz Jewgienij. To dziwne, myślał, że jej rysy dawno zatarły mu się w pamięci. Wanda – Jewgienia łagodnie spojrzała na niego i powiedziała: „Lea, jakie ty masz przezroczyste oczy. Jak woda”.
Niegłośne pukanie do drzwi sprawiło, że Achimas, jeszcze nie całkiem obudzony, zerwał się, usiadł na łóżku i wyszarpnął rewolwer spod poduszki. Za oknem szarzał świt.
Znowu ktoś pukał – jednostajnie, bez przerw.
Stąpając cicho, Achimas zszedł po schodach.
– Panie Klonow! – rozległ się głos. – Pilna depesza! Od monsieur NN!
Achimas otworzył, trzymając za plecami rękę z rewolwerem.
Zobaczył wysokiego człowieka w płaszczu. Spod kepi z długim daszkiem nie było widać twarzy, tylko po wojskowemu podkręcone wąsy. Posłaniec oddał kopertę i oddalił się bez słowa, znikając w mętnej przedrannej szarówce.
Panie Welde, dochodzenie jest zakończone, ale pojawił się niewielki kłopot. Asesor kolegialny Fandorin, działając samowolnie, ustalił pańskie miejsce pobytu i zamierza pana aresztować. Powiadomił nas o tym oberpolicmajster moskiewski, prosząc o zezwolenie. Rozkazaliśmy nie podejmować żadnych działań, nie powiadamiając wszakże o tym asesora kolegialnego. Fandorin zjawi się u pana o szóstej rano. Przyjdzie sam, nie wiedząc, że policyjnego wsparcia nie będzie. Człowiek ów przez swoje postępowanie stanowi zagrożenie dla rezultatów całej akcji. Proszę postąpić wedle własnego uznania. Dziękuję za dobrze wykonaną pracę. NN.
Achimas doznał dwóch uczuć, jednego miłego, drugiego – całkiem przeciwnie.
Co do miłego – wiadomo. Zabicie Fandorina to piękne podsumowanie przebiegu służby. I dla sprawy niezbędne, i dawny rachunek uregulowany. Wszystko w najlepszym porządku.
Ale z tym drugim trudniejsza sprawa. Skąd Fandorin dowiedział się adresu? Przecież nie od NN. A poza tym godzina szósta to właśnie pora, którą wyznaczył Wandzie. Czyżby go wydała? To zmieniało wszystko.
Popatrzył na zegarek. Wpół do piątej. Czasu na przygotowanie jest aż nadto. Ryzyka oczywiście żadnego, Achimas ma wszystkie atuty w ręku; pan Fandorin to jednak człowiek poważny, niedbałość jest tu niedopuszczalna.
Teraz wynikła dodatkowa trudność. Łatwo zabić tego, kto nie spodziewa się ataku, Fandorin powinien jednak najpierw wyjawić, skąd dowiedział się adresu.
Żeby tylko nie od Wandy.
Dla Achimasa nie było teraz nic ważniejszego.
O wpół do szóstej zajął posterunek przy oknie, za zasłoną.
O szóstej trzy na zalane łagodnym porannym światłem podwórze wszedł człowiek w eleganckiej kremowej marynarce i modnych wąskich spodniach. Teraz Achimas mógł dokładnie przyjrzeć się twarzy starego znajomego. Spodobała mu się – energiczna, inteligentna. Przeciwnik godny, tylko do sojuszników nie miał Achimas szczęścia. Fandorin zatrzymał się przed drzwiami, wciągnął duży haust powietrza. Nie wiadomo po co wydął policzki, wypuścił powietrze małymi porcjami. To jakaś gimnastyka?
Podniósł rękę i niegłośno zapukał.
Dwa razy, trzy, a potem jeszcze dwa.
BIAŁE I CZARNE
Szwedzka Brama albo Rozdział przedostatni
w którym Fandorin staje się niczym
Erast Pietrewicz wsłuchał się – cicho. Zapukał znowu. Nic. Ostrożnie pchnął drzwi, te nagle się uchyliły, skrzypiąc nieżyczliwie.
Czyżby pułapka była pusta?
Wyciągnął do przodu rękę z rewolwerem; szybko, przeskakując po trzy stopnie, wbiegł po schodach i znalazł się w kwadratowym pokoju z niewysokim sufitem.
Po jaskrawym świetle dnia pokój wydał mu się całkiem ciemny. Z prawej szary prostokąt zasłoniętego okna, dalej, pod ścianą – żelazne łóżko, szafa, krzesło.
A co to tam na łóżku? Sylwetka, nakryta kołdrą. Ktoś leży.
Oczy asesora kolegialnego już przywykły do słabego światła, dojrzał więc rękę, a raczej rękaw, martwo zwieszający się spod kołdry. Dłoń w rękawiczce była obrócona grzbietem na dół. Na podłodze leżał rewolwer Colta, obok rozlewała się ciemna kałuża.
A to niespodzianka! Ze ściśniętym sercem, rozczarowany, Fandorin włożył do kieszeni niepotrzebnego gerstala, przeszedł przez pokój i odrzucił kołdrę.
Achimas stał nieruchomo przy oknie, za grubą zasłonką. Kiedy detektyw zastukał do drzwi w umówiony sposób, poczuł się obrzydliwie. To znaczy, że jednak Wanda…
W pokoju wszystko było przygotowane do tego, żeby Fandorin nie wodził oczami po pokoju, ale od razu skierował wzrok w fałszywym kierunku, odwrócił się plecami i schował broń.
Wszystkie trzy cele zostały osiągnięte.
– W porządku – rzekł półgłosem Achimas. – A teraz położyć ręce na karku. I niech pan tylko się nie odwraca, panie Fandorin. Zabiję.
Złość – to pierwsze uczucie, które ogarnęło Erasta Pietrowicza, kiedy zobaczył pod kołdrą prymitywną kukłę zrobioną z ubrania, z tyłu zaś usłyszał spokojny, pewny siebie głos. Jakże głupio wpadł!
Ale złość od razu ustąpiła miejsca zdumieniu. Dlaczego Klonow-Piewcow był przygotowany? Czekał przy oknie i zobaczył, że zamiast Wandy przyszedł ktoś inny? Odezwał się do niego po nazwisku! To znaczy, że wiedział i czekał na niego. Skąd wiedział? Czyżby Wanda mimo wszystko zdążyła go zawiadomić? Ale na co w takim razie czekał, dlaczego się nie ukrył? Widocznie zatem obiekt wiedział o czekającej go wizycie „pana Fandorina”, ale o policyjnej obławie już nie. Dziwne.
Zresztą nie była to pora na tworzenie hipotez. Co robić? Rzucić się gdzieś na bok? Trafić człowieka, który pobierał nauki u „skradających się”, jest o wiele trudniej, niż sobie wyobraża fałszywy kapitan żandarmerii.
Ale w każdym wypadku na strzały przybiegnie policja, otworzy ogień, a wtedy obiektu nie uda się wziąć żywcem.
Fandorin położył ręce na karku. Spokojnie, dostosowując się do przeciwnika, zapytał:
– I co dalej?
– Zdjąć marynarkę – nakazał Achimas. – Rzucić na środek pokoju.
Marynarka brzęknęła dość wyraźnie; widać oprócz gerstala w kieszeniach było coś jeszcze.
Z tyłu, na pasie, detektyw miał kaburę z małym pistolecikiem.
– Odpiąć derringera. Wrzucić pod łóżko, daleko. Teraz nachylić się – powoli. Podciągnąć lewą nogawkę. Wyżej. Prawą.
Właśnie tak – na lewej łydce, rękojeścią w dół, przymocowany jest sztylet. Nieźle się wyekwipował pan Fandorin. Miło mieć do czynienia z człowiekiem przewidującym.
Читать дальше