Misza i jego oprawcy usiedli za stołem, zaczęli jeść i pić. Ten, który leżał i jęczał, wkrótce umilkł, ale nikt nie zwrócił uwagi na to wydarzenie. Dopiero po półgodzinie bandyci spostrzegli się i wypili „za spokój duszy Sieni Pajdusa”, a Misza Malutki cienkim głosem wygłosił wzruszającą mowę, w połowie złożoną ze słów nieznanych Achimasowi. Mówca z szacunkiem nazwał zmarłego „fartownym buchaczem”, reszta kiwała głowami. Żałoba nie trwała długo. Pajdusa odciągnięto za nogi tam, gdzie przedtem zabitych agentów, i ucztowano dalej jak gdyby nigdy nic.
Achimas starał się nie uronić ani słowa z rozmowy bandytów. Im dalej, tym bardziej umacniało się w nim przekonanie, że nic nie wiedzą o skradzionym milionie. Widocznie Misza zrobił skok w pojedynkę, bez towarzyszy.
To nic, teraz już się nie wymknie. Trzeba tylko czekać na dogodny moment do rozmowy w cztery oczy.
Nad ranem, kiedy traktiernia opustoszała, Misza wstał i głośno powiedział:
– No, dosyć już tego bibrania. Niech każdy robi, co chce, a ja do Fiski. Ale najprzód pogadamy sobie ze szpikiem.
Cała szajka, rechocząc, poszła za ladę, w głąb piwnicy.
Achimas się obejrzał. Gospodarz dawno chrapał za przegródką z desek, gości zostało tylko dwoje – chłop i baba, oboje spici do nieprzytomności. Najwyższy czas.
Za ladą był ciemny korytarz. Przed Achimasem, na podłodze, mgliście świecił się kwadrat, skąd dobiegały stłumione głosy. Piwnica?
Achimas wyjął błonkę z jednego oka. Ostrożnie zajrzał w dół. Cała piątka bandytów tam była.
Pięciu to trochę dużo. Trzeba poczekać, dopóki nie wykończą fałszywego garbusa, a potem, kiedy zaczną wyłazić, uporać się z każdym po kolei.
Ale wszystko odbyło się inaczej.
Agent okazał się nie lada zuchem. Czegoś takiego Achimas jeszcze nie widział. „Garbus” w parę sekund poradził sobie z całą szajką. Nawet nie wstając, machnął jedną ręką, potem drugą, a wtedy dwaj rozbójnicy chwycili się za gardła. Chyba rzucił w nich jakimiś nożami. Dwóm pozostałym agent rozbił czaszki bardzo ciekawym urządzeniem – drewienkiem na łańcuchu. Niby proste, a proszę, jaki efekt!
Ale jeszcze większy szacunek budził spryt, z jakim „garbus” przeprowadził przesłuchanie. Teraz Achimas wiedział wszystko, co mu było potrzebne. Schował się w cieniu i po cichu ruszył przez ciemny labirynt za agentem i jego jeńcem.
Weszli przez jakieś drzwi i po minucie huknęły stamtąd strzały. Kto jest górą? Achimas był pewien, że nie Misza. A jeśli tak, to niemądrze byłoby pchać się pod kule tak zręcznego agenta. Lepiej zaczekać na niego w korytarzu. Nie, za ciemno. Można chybić, nie zabić na śmierć.
Achimas – wrócił do traktierni, położył się na ławce.
Prawie od razu pojawił się agent, i to z teczką; znakomicie. Strzelać czy jeszcze poczekać? Ale „garbus” miał rewolwer gotowy do strzału. Reaguje błyskawicznie, zacznie strzelać na najmniejszy ruch. Achimas przymknął wolne od bielma oko. Czyżby znajomy gerstal? Czy to przypadkiem nie ten sam „kupiec”, który był u Knabego?
Wydarzenia następowały teraz z szybkością przyprawiającą o zawrót głowy. Agent aresztował właściciela gospody, odnalazł swoich ludzi, przy czym okazało się, że jeden z nich, ów Kirgiz, żyje.
Ciekawy szczegół: kiedy „garbus” obwiązywał ręcznikiem rozbitą głowę Azjaty, obaj rozmawiali między sobą po japońsku. To już doprawdy cuda – Japończyk na Chitrowce! Dźwięki tego hałaśliwego narzecza znał Achimas ze sprawy sprzed trzech lat, kiedy wykonywał pracę w Hongkongu. Agent nazywał Japończyka Masą.
Teraz, kiedy przebrany detektyw już nie udawał staruszka, brzmienie jego głosu wydało się Achimasowi znajome. Kiedy wsłuchał się uważniej… Ależ to pan Fandorin! Obrotny młody człowiek, nie można zaprzeczyć. Nieczęsto się takich spotyka.
Achimas ostatecznie zdecydował, że ryzykować nie warto. Z podobnym osobnikiem trzeba być podwójnie ostrożnym. Tym bardziej że detektyw nie tracił czujności – rzucał spojrzenia na wszystkie strony i miał gerstala pod ręką.
Wszyscy trzej – Fandorin, Japończyk i związany gospodarz – wyszli na ulicę. Achimas obserwował ich przez zakurzone okienko. Nie wypuszczając teczki z ręki, detektyw poszedł szukać fiakra; Japończyk został, żeby pilnować aresztanta. Ten ostatni próbował wierzgać, ale karlik zasyczał złowrogo i jednym ruchem powalił tęgiego Tatara na ziemię.
Za teczką trzeba będzie się jeszcze nachodzić – pomyślał Achimas. Prędzej czy później pan Fandorin uspokoi się i odpręży. Tymczasem należało sprawdzić, czy żyje winowajca, Misza Malutki.
Achimas szybko przeszedł ciemnym korytarzem, pociągnął uchylone drzwi. Zobaczył komórkę, słabo oświetloną. I zdaje się pustą.
Podszedł do wygniecionego łóżka. Dotknął: jeszcze ciepłe.
Wtedy z kąta dobiegł cichy jęk. Achimas gwałtownie się odwrócił i zobaczył skuloną figurkę. Misza Malutki siedział na podłodze, trzymając się rękami za brzuch. Podniósł wilgotne, błyszczące oczy, usta skrzywił płaczliwie; wyrwał się z nich cieniutki, żałosny dźwięk.
– Braciszku, to ja, Misza… Jestem ranny… Pomóż… Ktoś ty, braciszku?
Achimas szczęknął ostrzem hiszpańskiego noża, pochylił się i przejechał po gardle siedzącego. Tak będzie pewniej. No i trzeba regulować rachunki.
Pędem wrócił do gospody, położył się na ławce.
Z ulicy dobiegł stukot kopyt, skrzypienie kół. Wbiegł Fandorin, tym razem bez teczki. Zniknął w korytarzu; widać wrócił po Miszę Malutkiego. Ale gdzie jest teczka? Dał ją Japończykowi?
Achimas spuścił nogi na ziemię.
Nie, nie zdąży.
Znowu się położył, ale już zaczęło go to złościć. Nie można jednak było ulegać rozdrażnieniu – to właśnie przyczyna wszystkich błędów.
Z czeluści podziemnego labiryntu wynurzył się Fandorin: twarz skrzywiona, wodzi gerstalem we wszystkie strony.
Rzucił okiem na ślepego i wyleciał z gospody.
Z ulicy dobiegło:
– Ruszaj! Prędko na Małą Nikicką, na żandarmerię.
Achimas zerwał „bielmo” z drugiego oka. Trzeba się było spieszyć.
Do urzędu żandarmerii podjechał dorożką, zeskoczył w biegu i niecierpliwie spytał wartownika:
– Tutaj dwóch naszych przyjechało z aresztowanym, gdzie ich znajdę?
Żandarma ani trochę nie zdziwił stanowczy ton energicznego człowieka w łachmanach, ale z władczym błyskiem w oczach.
– Dopiero co poszli do jego ekscelencji. Nawet dwóch minut nie będzie. A zatrzymany siedzi na dyżurce.
– Do diabła z zatrzymanym! – Przebieraniec machnął ręką z rozdrażnieniem. – Mnie jest potrzebny Fandorin. Mówisz, że u jego ekscelencji?
– Tak jest. Po schodach, a potem korytarzem w lewo.
– Wiem i bez ciebie.
Z sieni Achimas wbiegł po schodach na wysoki parter. Popatrzył w prawo – tam, w odległym końcu korytarza, bielały drzwi, zza których dobiegały metaliczne dźwięki. To jasne, sala gimnastyczna. Nic groźnego.
Skręcił w lewo. Szeroki korytarz był pusty, z rzadka tylko wychodzili z gabinetów zaaferowani gońcy w mundurach i po cywilnemu, by od razu zniknąć za innymi drzwiami.
Achimas nagle znieruchomiał: po długim szeregu niepowodzeń fortuna w końcu zmieniła oblicze z gniewnego na łaskawe. Przed drzwiami z tabliczką „Pokój przyjęć” siedział Japończyk z teczką w rękach.
Fandorin oczywiście meldował przełożonym o nocnych wydarzeniach. Dlaczego wszedł bez teczki? Chce się popisać, pochwalić. W nocy dużo się wydarzyło, musi wszystko opowiedzieć; Achimas ma więc kilka minut w zapasie.
Читать дальше