Co o nim wiadomo?
To szef bandy – inaczej nie mógłby wyśledzić Achimasa, a potem nasłać nań mordercy. To na razie chyba wszystko.
Teraz kasiarz, który zabrał teczkę. Co można o nim powiedzieć? Przez lufcik normalny mężczyzna się nie przeciśnie. To jakiś wyrostek? Nie, wyrostek nie potrafiłby tak zręcznie otworzyć sejfu, tu potrzebne jest doświadczenie. Wszystko zrobione idealnie: bez rozbitego szkła, bez śladów włamania. Kasiarz zamknął nawet sejf za sobą. A zatem nie wyrostek, tylko mały mężczyzna. Malutki. Jak Misza. Zupełnie rozsądne będzie założyć, że kasiarz i Misza to jedna i ta sama osoba. To znaczy, że teczka jest właśnie u Miszy.
Wynik: drobny, zręczny mężczyzna o przezwisku Misza Malutki, umiejący rozbijać sejfy i stojący na czele groźnej szajki.
To już wcale dużo.
Na Chitrowce bez wątpienia dobrze znają takiego wybitnego specjalistę.
Ale właśnie dlatego nie dotrze się do niego ot tak. Udawać kryminalisty nie ma co, bo trzeba znać zwyczaje, żargon, etykietę. Pewniej będzie wystąpić jako „frajer”, który potrzebuje usług dobrego kasiarza.
Powiedzmy, subiekt, marzący o tym, by po cichu dostać się do sejfu właściciela.
W niedzielę rano Achimas nie wytrzymał – zanim poszedł na Chitrowkę, skręcił na Miasnicką, żeby popatrzeć na żałobny kondukt.
Widowisko robiło wrażenie. Żadna akcja w jego wieloletniej karierze nie dała takiego efektu.
Achimas stał w lamentującym, co chwila robiącym znaki krzyża tłumie i czuł się najważniejszą osobą tego potężnego przedstawienia, jego niewidocznym centrum.
To było niezwykłe, upajające uczucie.
Tam za katafalkiem jedzie ważny generał na karej klaczy. Dumny, nadęty. Przekonany, że w tym spektaklu jest gwiazdą pierwszej wielkości.
A tymczasem, jak i wszyscy pozostali, jest tylko lalką. Lalkarz natomiast skromnie stoi na chodniku, zagubiony wśród morza głów. Nikt go nie zna, nikt na niego nie patrzy, ale świadomość wyjątkowości własnej roli sprawia, że kręci mu się w głowie bardziej niż po najmocniejszym winie.
– To sam Kiriłł Aleksandrowicz, brat cara – mówił ktoś o generale na koniu. – Postawny mężczyzna.
Nagle jakaś kobieta w czarnej chuście odtrąciła żandarmów z ochrony i rzuciła się do karawanu.
– Czemuś nas porzucił, ojcze kochany! – krzyknęła piskliwie, przypadając twarzą do malinowego aksamitu.
Jej przenikliwy krzyk sprawił, że arabska kobyła wielkiego księcia z przestrachem rozdęła chrapy i stanęła dęba.
Jeden z adiutantów rzucił się, żeby złapać konia za uzdę, ale Kiriłł Aleksandrowicz huknął nań władczym głosem.
– Nieplujew, do szeregu! Ja sam!
Bez trudu utrzymał się w siodle i od razu zmusił klacz do posłuszeństwa. Prychając, nerwowo poszła kłusem trochę w bok, potem wróciła na miejsce w pochodzie. Histeryczną żałobnicę wzięto pod ręce, odprowadzono z powrotem między ludzi i na tym drobny incydent się skończył.
Zmienił się natomiast nastrój Achimasa. Już nie czuł się lalkarzem w teatrze marionetek.
Głos, który nakazał adiutantowi wstąpić „do szeregu”, był mu znany zbyt dobrze. Takiego, jak się raz usłyszy, nie można pomylić z innym.
Cóż za niespodziewane spotkanie, monsieur NN.
Achimas odprowadził spojrzeniem postawnego mężczyznę w mundurze kawalergarda. Oto kto jest prawdziwym lalkarzem, kto pociąga za sznurki! A kawaler Welde, czyli przyszły hrabia Santa Croce – to tylko rekwizyt, nie więcej. Cóż, trudno.
Cały dzień spędził na Chitrowce. I tam dolatywało żałobne bicie niezliczonych dzwonów, ale mieszkańców Chitrowki nie obchodziły sprawy „czystego” miasta, płaczącego po jakimś generale. Tutaj, jakby w kropli brudnej wody, kłębiło się odrębne, tajemne życie.
Achimasa, który przebrał się za subiekta, dwukrotnie próbowano obrabować i trzykrotnie wsadzano mu rękę do kieszeni, przy czym raz z powodzeniem: ktoś niepostrzeżenie przejechał czymś ostrym po sukiennej kapocie i wyciągnął sakiewkę. Pieniędzy było w niej niewiele, ale umiejętności robiły wrażenie.
Z poszukiwań kasiarza też długo nic nie wychodziło. Najczęściej rozmowy z miejscowymi w ogóle nie udawało się nawiązać, a jeśli się nawet udało, to proponowali kogo innego – to jakiegoś Kiriuchę, to Sztukarza, to Kolkę Gimnazistę. Dopiero po czwartej próbie po raz pierwszy padło imię Miszy Malutkiego.
A było to tak. W traktierni „Syberia”, gdzie zbierali się handlarze i co zamożniejsi zawodowi żebracy, nadzieję Achimasa wzbudził jakiś oberwaniec; oczy miał rozbiegane w ten szczególny sposób, jaki spotyka się tylko u złodziei i paserów.
Achimas zafundował mu siwuchę, udając chytrego, ale ograniczonego subiekta ze sklepu galanteryjnego na Twerskiej. Powiedział, że w tamtejszym sejfie jest mnóstwo pieniędzy i że chce, by jakiś fachowiec nauczył go otwierać zamek; mógłby wtedy, raz czy dwa na tydzień, podbierać po parę setek w bilonie, a nikt by się nie spostrzegł. Wówczas wzrok oberwańca się wyostrzył: zdobycz sama się pchała w ręce.
– To musisz do Miszy – rzekł z przekonaniem ekspert. – Ten zrobi czyściutko.
Achimas udał powątpiewanie.
– A zna się na rzeczy? Nie z jakiejś hołoty?
– Kto, Misza Malutki? – Oberwaniec spojrzał na niego z pogardą. – Sam przy nim jesteś hołota. Wiesz co, ojciec? Zajrzyj no wieczorem do „Katorgi”, tam chłopaki od Miszy każdego wieczora się bawią. A ja pobiegnę, szepnę im słówko. Żeby cię przywitali jak należy.
Oczy mu błysnęły – widać spodziewał się prowizji od Miszy Malutkiego za „nadanie frajera”.
Od wczesnego wieczora Achimas siedział w „Katordze”. Przyszedł tam już nie jako subiekt, tylko ślepy żebrak: w łachmanach, łapciach, pod powieki wsadził przezroczyste błonki z cielęcego pęcherza. Widać przez nie było jak przez mgłę, ale za to powstawało pełne wrażenie, że oczy powleka bielmo. Z doświadczenia Achimas wiedział, że niewidomy nie zwraca niczyjej uwagi i nie budzi podejrzeń. Jeśli siedzi się cicho, to w ogóle przestają człowieka dostrzegać.
A siedział cicho. Nie tyle się przyglądał, ile przysłuchiwał. Opodal przy stole zebrała się kompania jawnych bandytów. Możliwe, że to z szajki Miszy, ale żaden z nich nie był mały i zwinny.
Coś zaczęło się dziać, kiedy za półślepymi piwnicznymi oknami już się ściemniło.
Z początku Achimas nie zwrócił uwagi na kolejnych gości. Weszło ich dwóch: handlarz starzyzną i krzywonogi Kirgiz w wytłuszczonym chałacie. Po chwili zjawił się jeszcze jeden – pokrzywiony garbus. Do głowy by nikomu nie przyszło, że to agenci. Trzeba oddać moskiewskiej policji, że pracowała nieźle. A mimo to kryminaliści jakoś rozgryźli przebierańców.
Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Dopiero co było cicho i spokojnie, i nagle dwaj – tandeciarz i Kirgiz – już nie żyli, garbus leżał ogłuszony, a jeden z bandytów tarzał się po podłodze i krzyczał, że już z nim koniec, przy czym jakimś obrzydliwym głosem, jakby udawał.
Wkrótce pojawił się i ten, na którego czekał Achimas. Bystry frant, ubrany po europejsku, ale spodnie wpuścił w chromowe, wyczyszczone do blasku buty. Ten typ bandyty Achimas znał świetnie i w swojej klasyfikacji zaliczał do „łasic” – drapieżnik mały, ale niebezpieczny. Dziwne, że Misza Malutki osiągnął w moskiewskim świecie przestępczym takie wysokie stanowisko. Z „łasic” zwykle rekrutują się prowokatorzy i podwójni agenci.
No nic, wkrótce się okaże, co to za figura.
Zabitych agentów wynieśli za przepierzenie, ogłuszonego też dokądś zaciągnęli.
Читать дальше