Trzeba podejść wolnym krokiem. Uderzyć nożem pod obojczyk. Zabrać teczkę. Wyjść tak, jak się weszło. Kwestia jednej chwili.
Achimas spojrzał uważnie na Japończyka. Ten patrzył wprost przed siebie, trzymał teczkę obiema rękami i był podobny do ściśniętej sprężyny. W Hongkongu Achimas miał możność obserwować, jak opanowali Japończycy sztukę walki bez broni. Niech się schowają mistrzowie angielskiego boksu albo walki francuskiej. Ten karlik jednym ciosem powalił Tatara z gospody, spore chłopisko. Kwestia jednej chwili?
Nie wolno ryzykować. Najmniejsza przeszkoda, hałas i zbiegną się ze wszystkich stron.
Trzeba coś wymyślić, czas mija.
Zawrócił i szybko poszedł tam, gdzie dźwięczały rapiery. Otworzył drzwi z napisem „Oficerska sala gimnastyczna” i zobaczył z dziesiątek postaci w maskach i białych szermierczych strojach. Znaleźli się muszkieterowie!
Aha, tu jest wejście do szatni.
Zrzucił swoje łachy i łapcie, włożył pierwszy mundur, który się napatoczył, ale buty dobrał według rozmiaru – to ważne. Szybciej, szybciej.
Kiedy biegł z powrotem, zobaczył nagle tabliczkę z napisem „Ekspedycja”.
Za kontuarem siedział urzędnik, sortował koperty.
– Dla kapitana Piewcowa nie ma korespondencji? – Achimas rzucił pierwsze nazwisko, jakie mu przyszło do głowy.
– Nie, nie ma.
– Niech pan lepiej sprawdzi.
Urzędnik wzruszył ramionami, wsadził nos w księgę korespondencji, zaszeleścił kartkami.
Achimas niepostrzeżenie wziął z lady urzędowy pakiet z pieczęciami i wsunął go za mankiet.
– Dobrze, niech się pan nie trudzi. Później sprawdzę.
Do Japończyka zbliżył się miarowym, energicznym krokiem, zasalutował.
– Pan Masa?
Azjata zerwał się i nisko ukłonił.
– Ja do pana z polecenia pana Fandorina. Fandorin, rozumie pan?
Japończyk ukłonił się jeszcze niżej. Znakomicie, po rosyjsku ani w ząb.
– Oto pisemne rozporządzenie, żeby przekazał mi pan teczkę.
Japończyk zawahał się. Achimas czekał, licząc sekundy, W lewej, schowanej za plecami ręce zaciskał nóż. Jeszcze pięć sekund i trzeba będzie zabić. Nie można dłużej czekać.
Pięć, cztery, trzy, dwa…
Japończyk skłonił się ponownie, oddał teczkę, a pakiet wziął obiema rękami i przyłożył do czoła. Widocznie jeszcze nie pora, żeby umarł.
Achimas oddał honory, zrobił w tył zwrot i wszedł do pokoju przyjęć. Nie można było odejść korytarzem – Japończyk uznałby to za podejrzane.
Obszerny pokój. Przed sobą miał gabinet naczelnika – tam z pewnością jest Fandorin. Po lewej okno. Po prawej tabliczka z napisem „Tajny dział”.
Adiutant sterczał przed drzwiami naczelnika, co było bardzo na rękę Achimasowi. Wykonał więc uspokajający gest pod adresem tamtego i zniknął w części po prawej. Znowu miał szczęście – fortuna wprost łagodniała w oczach. Nie gabinet, gdzie trzeba byłoby improwizować, tylko korytarzyk z oknami wychodzącymi na podwórze.
Żegnajcie, panowie żandarmi.
Achimas Welde przechodzi do ostatniego, trzeciego punktu swojego programu.
Na piętro domu generała-gubernatora wszedł dziarski kapitan żandarmerii, ostrym tonem spytał urzędnika, gdzie znajduje się gabinet radcy dworu Churtinskiego, po czym ruszył we wskazanym kierunku, wymachując ciężką teczką.
Churtinski powitał „pilnego kuriera z Petersburga” fałszywie uprzejmym uśmiechem. Achimas też się uśmiechnął, ale bez żadnego fałszu, szczerze – od dawna czekał na to spotkanie.
– Witaj, łajdaku – powiedział, patrząc w mętne, szare oczy pana Nemo, obłudnego sługi monsieur NN. – Jestem Klonow. To teczka Sobolewa. A to twoja śmierć – szczęknął nożem.
Twarz radcy dworu zbielała do niemożliwości, a oczy pociemniały, bo rozszerzające się źrenice po prostu zjadły tęczówkę.
– Wszystko wyjaśnię – ledwie dosłyszalnym szeptem powiedział szef tajnej kancelarii. – Tylko niech pan nie zabija!
– Gdybym chciał cię zabić, już byś leżał z poderżniętym gardłem. Ale chcę od ciebie czegoś innego. – Achimas podniósł głos, udając zimną wściekłość.
– Czego tylko pan chce! Tylko ciszej, na Boga!
Churtinski wysunął się do przedpokoju i kazał sekretarzowi nikogo nie wpuszczać. Kiedy wrócił, wyszeptał:
– Niech pan posłucha, wszystko wyjaśnię…
– Wielkiemu księciu wyjaśnisz, judaszu – przerwał mu Achimas. – Siadaj i pisz. Pisz! – Zamachnął się nożem, aż Churtinski się cofnął.
– Dobrze, dobrze. Co mam pisać?
– Prawdę.
Achimas stał za plecami dygoczącego urzędnika.
Radca dworu z przestrachem się obejrzał, ale oczy z czarnych znowu zrobiły się szare. Widocznie chytry pan Nemo już wytężał mózg, jak się wykręcić.
– Pisz: Ja, Piotr Churtinski, ponoszę winę za to, że z chciwości zbrodniczo nadużyłem swego stanowiska i zdradziłem tego, komu powinienem był wiernie służyć i wszelkimi siłami pomagać w trudnej pracy. Niech mnie Bóg sądzi. Pragnę powiadomić Waszą Cesarską Wysokość, że…
Kiedy Churtinski skończył pisać słowo „sądzi”, Achimas uderzeniem dłoni złamał mu kręgi szyjne.
Trupa powiesił na sznurku od framugi. Z zadowoleniem popatrzył na zdziwioną twarz zabitego. Nie jest dobrze bawić się w kotka i myszkę z Achimasem Welde.
I tyle, sprawy w Moskwie zostały załatwione.
Z poczty, ciągle jeszcze mając na sobie mundur żandarma, Achimas wysłał depeszę do monsieur NN na rezerwowy adres. Z gazet wiedział już, że Kiriłł Aleksandrowicz wyjechał wczoraj do Petersburga.
Depesza miała treść następującą:
Należność otrzymałem. P. Nemo okazał się nieuczciwym partnerem. Powstały trudności z p. Fandorinem z moskiewskiej filii towarzystwa. Pożądana jest Pańska interwencja. Klonow .
Po zastanowieniu podał adres „Trójcy”. Pewne ryzyko istniało, ale chyba w dopuszczalnych granicach. Teraz, kiedy wiadomo, kim jest monsieur NN, prawdopodobieństwo podwójnej gry było raczej nieduże. Zbyt poważna persona, żeby zadawać sobie tyle trudu.
Ale pomoc wielkiego księcia rzeczywiście się przyda. Wprawdzie operacja została zakończona, Achimasowi jednak wcale się nie uśmiechało uciekać przed policją, która będzie go szukać po wiodących na Zachód śladach. Czy to potrzebne przyszłemu hrabiemu Santa Croce? Pan Fandorin jest bystry i zanadto domyślny. Niech go powstrzymają.
Potem zajechał na Dworzec Briański, kupił bilet do Paryża. Jutro o ósmej rano Achimas Welde porzuci miasto, w którym wykonał swoje ostatnie zamówienie. Wspaniała kariera zawodowa kończy się odpowiednio wspaniale.
Nagle zapragnął zrobić sobie prezent. Wolny człowiek, tym bardziej już na emeryturze, może mieć swoje słabości.
Napisał list:
Jutro o szóstej rano bądź w „Zajeździe Świętej Trójcy”, na Chochłowskiej. Numer siódmy, wejście od podwórka. Zapukaj dwa razy, potem trzy, potem jeszcze, dwa. Wyjeżdżam, chcę się pożegnać. Nikołaj.
Wysłał z dworca pocztą miejską, zaznaczając na kopercie: P. Tolle, do mąk własnych. Hotel „Anglia”, róg Pietrowki i Stolesznikowej.
Nie szkodzi, to można. Wszystko zostało uprzątnięte. Samemu do „Anglii” oczywiście nie warto się pchać – Wandę pewnie śledzą. Ale wkrótce obserwacja, tak jak cała sprawa, będzie zakończona. O to zatroszczy się monsieur NN.
Zrobić Wandzie pożegnalny prezent – dać jej te nieszczęsne pięćdziesiąt tysięcy, żeby poczuła się wolna i żyła tak, jak jej się podoba.
A może umówić się na nowe spotkanie? W innym, wolnym życiu.
Читать дальше