Odłożyłam słuchawkę i wyjęłam z torby czek, który Fred wypisał dla RGC. Zaczęłam go oglądać. Nie dostrzegłam nic nadzwyczajnego. Normalny stary czek.
Zadzwonił telefon, więc schowałam czek z powrotem do torby.
– Sama jesteś? – spytał Mokry.
– Owszem, sama.
– Jest coś między tobą a tym Komandosem?
– Tak.
Sama chciałabym wiedzieć co.
– Nie mieliśmy okazji pogadać – rzekł Mokry. – Zastanawiałem się, co zamierzasz robić dalej.
– A może powiesz mi, co ty chcesz, żebym zrobiła?
– Hej, przecież to ja za tobą jeżdżę, pamiętasz?
– No dobra, gramy dalej. Chyba pojadę jutro do banku i pogadam ze znajomym. Co o tym sądzisz?
– Niezły pomysł.
Dochodziła piąta. Joe był najprawdopodobniej w domu i oglądał wiadomości w TV albo szykował coś sobie do jedzenia. A może czekał na wieczorną transmisję rozgrywek futbolu. Gdybym wprosiła się do niego z tej okazji, mogłabym pokazać mu czek i przekonać się, co o nim myśli. I poprosić, żeby dowiedział się o Laurę Lipinski. I gdyby wszystko poszło dobrze, mogłabym też nadrobić okazje stracone w sobotę.
Wykręciłam jego numer.
– Hej – powiedziałam. – Pomyślałam, że może chcesz mieć towarzystwo na poniedziałkowy mecz.
– Nie lubisz futbolu.
– W pewnym sensie lubię. Zwłaszcza jak zawodnicy skaczą na siebie. To bardzo interesujące. Chcesz, żebym przyjechała?
– Przykromi. Muszę wieczorem popracować.
– Całą noc będziesz pracował?
Nastąpiła chwila ciszy. Morelli przetwarzał w mózgu ukryte przesłanie.
– Przypiliło cię – orzekł w końcu.
– Prezentowałam po prostu przyjacielską postawę.
– Czy i jutro będziesz ją prezentowała? Bo jutro chyba nie będę pracował.
– Zamów pizzę.
Odłożyłam słuchawkę i popatrzyłam zawstydzona na klatkę chomika.
– Hej, jestem tylko przyjacielska – wyjaśniłam Keksowi. – Nie zamierzam iść z nim do łóżka.
Rex nie wyszedł ze swojej puszki, ale widziałam, jak poruszyły się sosnowe trociny. Myślę, że śmiał się w kułak.
Około dziewiątej zadzwonił telefon.
– Mam dla ciebie na jutro robotę – powiedział Komandos. – Jesteś zainteresowana?
– Może.
– Praca o wysoce moralnym charakterze.
– Czy i legalnym?
– Mogłoby być gorzej. Potrzebuję przynęty. Mam jednego zadłużonego gościa, którego trzeba oddzielić na jakiś czas od jego jaguara.
– Kradniesz wóz czy odzyskujesz?
– Odzyskuję. Musisz tylko siedzieć w barze i zagadywać faceta, a my w tym czasie załadujemy auto na lawetę.
– Chyba może być.
– Przyjadę o szóstej. Włóż coś, co przyciągnie jego uwagę.
– Co to za bar?
– „Mike's Place" w Center.
Pół godziny później do domu wrócił Briggs.
– Co porabiasz w poniedziałkowe wieczory? – spytał. – Oglądasz futbol?
Poszłam do łóżka o jedenastej i dwie godziny później wciąż przewracałam się w pościeli, nie mogąc zasnąć. Cały czas rozmyślałam o żonie Larry'ego Lipinskiego, Laurze. O jej głowie, uciętej na wysokości karku i wepchniętej do worka na śmieci. O jej mężu, który poniósł śmierć z własnej ręki. A przedtem poćwiartował żonę. I zastrzelił koleżankę z pracy. Nie wiem, czy to rzeczywiście była Laura Lipinski. Hę procent wynosiło prawdopodobieństwo? Pewnie niedużo. Czyje ciało znajdowało się zatem w worku? Im dłużej o tym rozmyślałam, tym bardziej byłam przekonana, że to jednak Laura Lipinski.
Spojrzałam po raz setny na zegarek.
Nie tylko Laura przeszkadzała mi spać. Miałam też atak hormonów. Przeklęty Morelli. Przypomniałam sobie, jak szeptał mi na ucho te wszystkie rzeczy. Taki pociągający w tym swoim włoskim garniturze. Na pewno wrócił już do domu. Mogę do niego zadzwonić, pomyślałam, i powiedzieć, że go odwiedzę. W końcu to przez niego tak się czuję.
A jeśli zadzwonię, a Morellego nie będzie w domu i nagram się na ten jego dekoder telefoniczny? Spalę się ze wstydu. Lepiej nie dzwonić. Pomyśl o czymś innym, nakazałam sobie.
Przed oczami mignął mi Komandos. Nie! Tylko nie Komandos!
– Cholera.
Odrzuciłam nogami pościel i poszłam do kuchni napić się soku pomarańczowego. Ale w kuchni nie znalazłam żadnego soku, bo nie wybrałam się na zakupy. Zostało jeszcze trochę resztek z obiadu u rodziców, lecz ani kropli jakiegokolwiek napoju.
Naprawdę potrzebowałam soku. I snickersa. Gdybym miała pod ręką jedno i drugie, to pewnie zapomniałabym o seksie. Prawdę mówiąc, obyłabym się nawet bez soku. Wystarczyłby sam snickers.
Wcisnęłam się w stare spodnie od szarego dresu, wsunęłam stopy w niezasznurowane buty, wreszcie na flanelową kraciastą koszulę nocną narzuciłam kurtkę. Potem złapałam torbę i klucze, a ponieważ nie chciałam być głupia, złapałam też broń.
– Nie wiem, co, u cholery, idziesz kupić – odezwał się z kanapy Briggs. – Ale mnie też coś przynieś.
Wyszłam z mieszkania i poczłapałam do windy.
Kiedy dotarłam na parking, tak jak chciał los, uświadomiłam sobie, że odruchowo wzięłam ze sobą kluczyki do nowego auta. Ha! Z jakiej racji miałabym przeciwstawiać się losowi? Byłam skazana na jazdę tym wozem.
Ruszyłam w stronę supermarketu, do którego dotarłam z prędkością światła. Wydawało mi, że przyzwoitość nakazuje znaleźć jakieś wady w samochodzie. Tym bardziej że, jak dotąd, żadnych nie stwierdziłam. Jechałam dalej wzdłuż Hamilton, skręciłam w stronę Burg, pokluczyłam trochę, wyjechałam z Burg i nim się zorientowałam -o kurczę – wylądowałam przed domem Morellego. Przy krawężniku stał jego pikap, w oknach było ciemno. Zmi-trężyłam jakąś minutę pod drzwiami. Myślałam o Morel-lim i żałowałam, że nie leżę obok niego w ciepłym łóżku. Do licha, może powinnam nacisnąć dzwonek i powiedzieć mu, że akurat tędy przejeżdżałam i że przyszło mi do głowy wpaść na chwilę. Co w tym złego? Jestem tylko przyjacielsko nastawiona. Uchwyciłam swoje odbicie w lusterku wstecznym. Oj. Powinnam coś zrobić z włosami. Nogi też przydałoby się ogolić. Cholera.
Okay, może to nie najlepszy pomysł, odwiedzać akurat teraz Morellego. Może powinnam najpierw pojechać do domu, żeby ogolić nogi i wygrzebać z szafy jakąś seksowną bieliznę. A może lepiej poczekać do jutra. Dwadzieścia cztery godziny, tak plus minus. Nie byłam pewna, czy tyle wytrzymam. Miał rację. Przypiliło mnie.
Zachowuj się rozsądnie! – powiedziałam sobie. Tu chodzi o prosty akt seksualny. A nie jest to coś, co wymaga natychmiastowego działania, jak na przykład atak serca. Można z tym poczekać dwadzieścia cztery godziny.
Wzięłam głęboki oddech. Dwadzieścia cztery godziny.
Czułam się znacznie lepiej. Kontrolowałam sytuację. Byłam kobietą rozsądną. Wrzuciłam bieg i ruszyłam przed siebie.
Bułka z masłem. Wytrzymam.
Dojechałam do skrzyżowania i dostrzegłam w lusterku światła jakiegoś wozu.
Niewielu ludzi mieszkających w okolicy wybierało się o takiej porze do pracy. Skręciłam na rogu, zatrzymałam się, zgasiłam światła i obserwowałam. Wóz stanął przed domem Morellego. Po kilku minutach zobaczyłam, że wysiada z niego Joe i idzie do siebie. Wóz ruszył powoli w moją stronę.
Zacisnęłam dłonie na kierownicy, by porsche nie uległ pokusie. Bałam się, że wrzuci wsteczny i pogna z powrotem pod dom Morellego. Niespełna dwadzieścia cztery godziny, powtarzałam, i moje nogi będą gładkie jak jedwab, a włosy czyste jak łza. Zaraz, zaraz! Przecież Mo-relli ma w domu prysznic i maszynkę do golenia. Po co się zgrywać? Nie ma sensu czekać.
Читать дальше