Babka strząsnęła krople deszczu z płaszcza i powiesiła go w garderobie.
Początkowo myślałam, że będę miała wyrzuty sumienia, bo straż przyjechała niepotrzebnie, ale zauważyłam, że za kierownicą siedzi Bucky Moyer. A wiecie, jak Bucky lubi prowadzić ten wielki wóz.
Szczerze mówiąc, była to prawda. Co więcej, Bucky był nieraz podejrzewany o wzniecanie fałszywego alarmu, byle tylko przejechać się po mieście wozem gaśniczym.
Muszę iść – oświadczyłam. – Mam jutro mnóstwo roboty.
Zaczekaj – poprosiła matka. – Dam ci trochę kurczaka.
Babka zadzwoniła o ósmej.
Umówiłam się dziś rano na wizytę w salonie piękności – powiedziała. – Pomyślałam, że może mnie podrzucisz, a po drodze mogłybyśmy załatwić wiadomą rzecz.
Zdjęcia?
Tak.
Na którą jesteś umówiona?
Na dziewiątą.
Najpierw zatrzymałyśmy się przy sklepie fotograficznym.
Zamów ekspres – powiedziała babka, wręczając mi kliszę.
To będzie kosztowało fortunę.
Mam kupon – uspokoiła mnie babka. – Dają go emerytom, wychodząc z założenia, że nie zostało im za dużo czasu. Mogliby umrzeć, czekając na wywołanie.
Wysadziłam babkę pod salonem i pojechałam do biura. Lula usadowiła się na kanapie ze skaju, popijając kawę i czytając horoskop. Connie siedziała przy biurku i zajadała bajgla. Yinniego nigdzie nie było widać.
Lula odłożyła gazetę, gdy tylko stanęłam w drzwiach.
Chcę wszystko wiedzieć. Wszystko. Chcę znać szczegóły.
Nie ma o czym mówić – powiedziałam. – Stchórzyłam i nie włożyłam tej sukienki.
Co? Czy dobrze słyszę?
To trochę skomplikowane.
Chcesz mi powiedzieć, że nie poszalałaś sobie w weekend?
Tak.
Dziewczyno, to gorzej niż źle. Nie musiała mi tego mówić.
Macie jakichś zbiegów? – spytałam Connie.
W niedzielę nic się nie pojawiło. A dzisiaj jest jeszcze za wcześnie.
Gdzie Yinnie?
W więzieniu. Wpłaca kaucję za złodzieja sklepowego. Wyszłam z biura i stanęłam na chodniku, patrząc na buicka.
Nienawidzę cię – oświadczyłam.
Usłyszałam cichy śmiech za plecami i odwróciłam się. Był to Komandos.
Zawsze tak gadasz ze swoim samochodem? Chyba musisz zacząć nowe życie.
Życiejuż mam. A potrzebuję samochodu.
Patrzył na mnie przez chwilę, a ja bałam się zgadywać, o czym myśli. Brązowe oczy spoglądały badawczo, a na twarzy malowało się łagodne rozbawienie.
Co jesteś gotowa zrobić dla nowego wozu?
A co masz na myśli? Znów cichy śmiech.
Musi być moralnie słuszne?
O jakim samochodzie mówimy?
Mocnym. Sexy.
Miałam wrażenie, że oba te określenia mogłyby się odnosić do proponowanej roboty.
Zaczął padać lekki deszczyk. Komandos podniósł kaptur mojej kurtki i schował mi pod nim włosy. Jego palec zakreślił linię na mojej skroni, nasze oczy spotkały się i przez jeden przerażający moment sądziłam, że chce mnie pocałować. Moment minął i Komandos się rozmyślił.
Daj mi znać, jak się zdecydujesz.
Zdecyduję? Uśmiechnął się.
Chodzi mi o samochód.
Okay.
Uf! Wgramoliłam się do buicka i ruszyłam z warkotem w siną dal. Zatrzymałam się na światłach i zaczęłam uderzać głową o kierownicę. Głupia, głupia, głupia, głupia, myślałam. Dlaczego powiedziałam „okay”? Co za idiotyzm! Walnęłam czołem o kierownicę po raz ostatni i ruszyłam przed siebie.
Kiedy dotarłam do salonu, babce lakierowano właśnie paznokcie. Miała stalowoszare włosy, krótko obcięte i skręcone w loki, które układały się równymi rzędami na różowej czaszce.Jestem prawie gotowa – oświadczyła. – Odebrałaś zdjęcia?
Jeszcze nie.
Zapłaciła za fryzjera, wcisnęła się w płaszcz i starannie zapięła plastikowy kaptur na gjowie.
Nieźle było wczoraj w domu pogrzebowym – zauważyła, stąpając ostrożnie po mokrym chodniku. – Dużo zabawy. Nie widziałaś, jak Margaret Burger wściekła się nad facetem w sali numer trzy. Jej mąż, Soi, umarł na atak serca w zeszłym roku, pamiętasz? Margaret powiedziała, że to przez kłopoty, jakie Soi miał z kablówką. Powiedziała, że doprowadzili u niego do wzrostu ciśnienia. I jeszcze, że facet, który był za to odpowiedzialny, to ten nieboszczyk spod trójki, John Curly. Margaret wyznała, że przyszła napluć na jego zwłoki.
Margaret Burger przyszła do Stivy napluć na kogoś? Margaret Burger była uroczą siwowłosą damą.
Tak utrzymywała, choć nie widziałam, by to robiła. Chyba przyszłam za późno. A może się rozmyśliła, kiedy go zobaczyła. Wyglądał jeszcze gorzej niż Lipinski.
Jak umarł?
Wpadł pod samochód, a kierowca uciekł. Sądząc po wyglądzie nieboszczyka, musiała go chyba przejechać ciężarówka. Jezu, mówię ci, te firmy to coś strasznego. Margaret powiedziała, że Soi wykłócał się o rachunek, tak jak Fred, a ten mądrala w biurze, John Curly, nie chciał o niczym słyszeć.
Zaparkowałam pod zakładem fotograficznym i babka odebrała zdjęcia.
Nieźle wyszły – oceniła, przeglądając plik fotografii. Zerknęłam na nie. Chryste.
Sądzisz, że naprawdę wygląda na umarłego? – spytała babka.
Jest w trumnie.
Mimo to uważam, że są całkiem niezłe. Trzeba chyba sprawdzić, czy ta kobieta spod sklepu go rozpozna.
Babciu, nie możemy zadzwonić do drzwi jakiejś kobiety i pokazać jej zdjęć martwego człowieka. Babka zaczęła grzebać w czarnej skórzanej torbie.
Mam jeszcze broszurkę pamiątkową od Stivy. Co prawda, zdjęcie jest trochę zamazane.
Wzięłam od babki broszurkę i otworzyłam. W środku było zdjęcie Upinskiego i jego żony. Pod spodem widniał tekst psalmu dwudziestego trzeciego. Lipinski obejmował ramieniem szczupłą kobietę o krótkich kasztanowych włosach. Było to zwykłe amatorskie zdjęcie, zrobione na świeżym powietrzu w letni dzień. Oboje uśmiechali się do siebie.
Zabawne, że umieścili w broszurce coś takiego. -Babka pokiwała głową. – Podsłuchałam, jak ludzie mówili, że go porzuciła w zeszłym tygodniu. Wstała i odeszła. I nie zjawiła się u Stivy. Nikt nie mógł jej znaleźć i zawiadomić o śmierci męża. Jakby zniknęła z powierzchni ziemi. Zupełnie jak Fred. Z tą różnicą, że Laura Lipinski odeszła z rozmysłem, jak słyszałam. Spakowała rzeczy i powiedziała, że chce rozwodu. Czyż to nie wstyd?
Wiedziałam, że są na świecie miliardy kobiet, które mają szczupłą figurę i krótkie kasztanowe włosy. Mój umysł jednak wracał uparcie do odciętej głowy o krótkich kasztanowych włosach. Lany Lipinski był drugim pracownikiem RGC, który zmarł gwahowną śmiercią w ciągu jednego tygodnia. I choć związek wydawał się dość odległy, Fred kontaktował się z Upinskim. Żona Lipin-skiego zniknęła. A jej wygląd pasował od biedy do zwłok w worku na śmieci.
Okay, pokażmy te zdjęcia Irenę Tully – zgodziłam się. Do diabła. Jeśli się wścieknie, to trudno. Dzień jak co dzień. Wygrzebałam z torby jej adres. Brookside Gardens 117. Było to osiedle mieszkaniowe oddalone o jakieś pięćset metrów od centrum handlowego.
Irenę Tully – powtórzyła w zamyśleniu babka. – Nazwisko wydaje mi się znajome, ale nie mogę go jakoś umiejscowić.
Powiedziała, że zna Freda z klubu seniora.
Pewnie tam o niej usłyszałam. W klubie jest bardzo dużo ludzi, a ja rzadko do niego zaglądam. Na dłuższą metę nie znoszę staruszków. Jak mam ochotę popatrzeć sobie na obwisłą skórę, zawsze mogę spojrzeć w lustro.
Skręciłam w uliczkę osiedlową i zaczęłam szukać wzrokiem numeru. Sześć budynków skupionych wokół dużego parkingu. Były z cegły, jednopiętrowe, w stylu kolonialno-nowoczesnym, co znaczyło, że elewacja jest biała, a okna mają okiennice. Do każdego z mieszkań prowadziło osobne wejście.
Читать дальше