Zamierzam dogadać się z Briggsem – oświadczyłam.
O rany, ale będzie ubaw – powiedziała Lula. -Chciałabym to zobaczyć.
Nic z tego. Idę sama. Poradzę sobie.
Jasne – przyznała Lula. – Wiem o tym. Tyle że byłoby zabawniej, gdybym poszła z tobą.
Nie, i jeszcze raz nie.
Rany, ale masz ostatnio nastrój – zauważyła Lula. -Było lepiej, jak ktoś dawał ci porządnie do wiwatu, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Nie rozumiem, dlaczego dałaś kopa Morellemu. Nie przepadam za gliniarzami, ale facet jest niczego sobie.
Wiem, o co jej chodziło. Czułam się ostatnio poirytowana. Zarzuciłam torbę na ramię.
Zadzwonię, jak będę potrzebowała pomocy.
Mhm – mruknęła Lula.
W okolicy Cloverleaf Apartments panował spokój. Żywej duszy na parkingu. Żywej duszy w obskurnym holu. Wspięłam się na piętro i zapukałam do drzwi Briggsa. Brak odpowiedzi. Stanęłam z boku i wystukałam na komórce numer jego telefonu.
Halo – odezwał się Briggs.
Tu Stephanie. Nie odkładaj słuchawki! Muszę z tobą pomówić.
Nie ma o czym. Jestem zajęty. Mam robotę.
Posłuchaj, wiem, że ta historia z sądem to dla ciebie kłopot. I wiem, że to nie w porządku, bo zostałeś niesłusznie oskarżony. Ale musisz tam pójść.
Nie.
Więc zrób to dla mnie.
Dlaczego miałbym robić to dla ciebie?
Bo jestem miła. I staram się wykonywać swoją pracę. I potrzebuję pieniędzy, żeby zapłacić za buty, które właśnie kupiłam. Co więcej, jeśli cię nie sprowadzę, Yinnie odda twoją sprawę Joyce Barnhardt. A ja nienawidzę Joyce Barnhardt.
Dlaczego jej nienawidzisz?
Przyłapałam ją, jak pieprzyła się z moim mężem, który jest teraz moim eks-mężem, na moim własnym stole. Wybrażasz to sobie? Na moim stole jadalnym.
Jezu – powiedział Briggs. – I ona też jest łowczynią nagród?
Pracowała najpierw w salonie piękności, ale teraz pracuje u Yinniego.
Masz pecha.
Owszem. No to jak? Wpuścisz mni amp; do mieszkania? Nie będzie tak źle. Daję słowo.
Żartujesz? Nie dam się złapać takiej frajerce. Jak by to wyglądało?
Klik. Rozłączył się.
Frajerce? Czy dobrze usłyszałam? Frajerce? Okay, koniec rozmowy. Koniec z miłą osobą. Koniec z pertraktacjami. Drań idzie do paki.
Otwórz te drzwi! – wrzasnęłam. – Otwórz te cholerne drzwi!
Jakaś kobieta wyjrzała z mieszkania po drugiej stronie korytarza.
Jeśli się nie uspokoicie, wezwę policję. Nie tolerujemy tu takich wybryków.
Odwróciłam się i popatrzyłam na nią.
O Boże – rzuciła tylko i zniknęła czym prędzej. Poczęstowałam drzwi do mieszkania Briggsa dwoma kopniakami i walnęłam w nie pięścią.
Wychodzisz?
Frajerka – rzucił przez drzwi. – Jesteś tylko durną frajerką. Nie zmusisz mnie do niczego, na co nie miałbym ochoty.
Wyciągnęłam z torebki broń i wypaliłam w zamek. Pocisk odbił się rykoszetem od metalu i utkwił we framudze. Chryste. Briggs miał rację. Byłam pieprzoną frajerką. Nie wiedziałam nawet, jak rozwalić zamek.
Zbiegłam na dół do buicka i wyjęłam z bagażnika łyżkę do kół. Pognałam z powrotem na górę i zaczęłam walić nią w drzwi. Zrobiłam w drewnie kilka dziur, ale to wszystko. Wyważanie drzwi za pomocą tego łomu mogło trochę potrwać. Czoło miałam zroszone potem, T-shirt lepił mi się do piersi. Na drugim końcu korytarza zebrał się mały tłumek gapiów.
Trzeba wsadzić łyżkę między drzwi a framugę – doradził starszy mężczyzna. – Wepchnąć klinem.
Zamknij się, Harry – skarciła go jakaś kobieta. -Przecież widać, że to wariatka. Nie zachęcaj jej.
Chciałem tylko pomóc – bronił się Harry.
Poszłam za jego radą i wepchnęłam łom między drzwi a framugę, po czym naparłam całym ciałem. Od framugi oderwał się duży kawał drewna, puściły też metalowe części zamka.
Widzi pani? – odezwał się zadowolony Harry. -A nie mówiłem?
Wypatroszyłam jeszcze trochę drewna z framugi w okolicy zamka. Próbowałam właśnie wyszarpnąć łyżkę, kiedy Briggs uchylił drzwi i spojrzał na mnie.
Zwariowałaś? Nie możesz rozwalać komuś drzwi.
Tak? No to patrz – rzuciłam i wepchnęłam łom na wysokości Briggsa, po czym oparłam się na stalowym drągu całym ciężarem ciała. Łańcuch wyskoczył z mocowania i drzwi otworzyły się na oścież.
Nie zbliżaj się! – wrzasnął. – Jestem uzbrojony.
Żarty sobie robisz? Masz w ręku widelec.
Tak, ale to stalowy widelec. I do tego ostry. Mógłbym wydłubać ci nim oko.
Nigdy w życiu, karzełku.
Nienawidzę cię – wyznał Briggs. – Rujnujesz mi życie.
Z oddali dobiegło zawodzenie syren. Wspaniale. Tego było mi trzeba… policji. Może należałoby wezwać i straż pożarną. I jeszcze hycla. Do licha, przydałoby się też kilku ludzi z prasy. Nie zaaresztujesz mnie – oświadczył Briggs. – Nie jestem gotowy.
Rzucił się na mnie z widelcem. Odskoczyłam, a widelec rozerwał mi dżinsy.
Hej! – zawołałam. – To prawie nowe spodnie. Znów ruszył do ataku, wrzeszcząc:
Nienawidzę cię! Nienawidzę cię!
Tym razem wytrąciłam mu widelec z ręki, a on wpadł na mały stolik, przewracając go i tłukąc przy okazji lampę.
Moja lampa! – darł się. – Zobacz, co zrobiłaś z moją lampą!
Opuścił głowę i zaszarżował na mnie jak byk. Odskoczyłam w bok, on zaś walnął łbem w biblioteczkę. Posypały się książki i bibeloty, roztrzaskując się na lśniącej drewnianej podłodze.
Przestań – poprosiłam. – Demolujesz sobie mieszkanie. Opanuj się.
Zaraz opanuję ciebie – warknął i rzucił się do przodu, zakładając mi chwyt w okolicy kolan.
Runęliśmy oboje na podłogę. Miałam nad nim przewagę ponad trzydziestu kilogramów, ale Briggs zachowywał się jak w amoku, nie mogłam więc go przydusić. Tarzaliśmy się wkoło, sczepieni ze sobą, przeklinając i dysząc. Wyśliznął mi się z rąk i ruszył do drzwi. Pognałam za nim na czworakach i u szczytu schodów chwyciłam go za kostkę. Wrzasnął i runął do przodu, po czym oboje polecieliśmy na łeb, na szyję w dół, na niższy podest, gdzie znów sczepiliśmy się w uścisku. Było trochę drapania, szarpania za włosy, kilka prób wydłubania oczu. Trzymałam go za koszulę, kiedy znów straciliśmy równowagę i runęliśmy z drugiej kondygnacji schodów.
Zatrzymałam się dopiero w holu. Leżałam na plecach, chwytając spazmatycznie powietrze. Briggs tkwił pode mną, zupełnie oszołomiony. Zamrugałam, by odzyskać ostrość widzenia, i wtedy ujrzałam dwóch gliniarzy. Patrzyli na mnie z góry i uśmiechali się.
Jednym z nich był Carl Costanza. Chodziłam z nim do szkoły, przyjaźniliśmy się przez jakiś czas… w specyficznym tego słowa znaczeniu.
Słyszałem, że lubisz być górą- odezwał się. – Ale czy to nie lekka przesada?
Briggs zaczął się wić pode mną.
Zleź ze mnie. Nie mogę oddychać.
Nie zasługuje na to, by oddychać – oświadczyłam policjantom. – Rozdarł mi lewisy.
Masz rację – przyznał Carl, podnosząc mnie z Brigg-sa. – To ciężka zbrodnia.
Rozpoznałam w drugim gliniarzu partnera Costanzy. Nazywał się Eddie jakiś tam. Wszyscy mówili na niego Duży Pies.
Jezu – odezwał się, z trudem powstrzymując śmiech. -
Coś ty zrobiła z tym biednym karzełkiem? Wygląda na to, żeś mu zdrowo dołożyła.
Briggs stał już na chwiejnych nogach. Koszula wysunęła mu się ze spodni, nie miał jednego buta. Lewe oko zaczęło puchnąć i sinieć, z nosa leciała krew.
Nic nie zrobiłam! – krzyknęłam. – Próbowałam go tylko zatrzymać, a on dostał szału.
Читать дальше