– Zawsze warto spytać.
– Jak nie spytasz, to się nie dowiesz – zauważył Benny.
I zniknęli.
– Nie trzeba przechodzić testu na inteligencję, żeby dostać się do mafii – poinformowałam Boba.
Włączyłam swój nowy toster i wsunęłam do niego dwie kromki chleba. Zrobiłam dla Boba lekko przypieczoną grzankę z masłem orzechowym, dla siebie dobrze przypieczoną grzankę z masłem orzechowym, po czym zasiedliśmy do posiłku, rozkoszując się chwilą.
– Przypuszczam, że to żadna filozofia być gospodynią domową – powiedziałam do Boba. – Dopóki ma się masło orzechowe i chleb.
Zadzwoniłam do Normy w wydziale komunikacji i zapisałam numer wozu Dougiego. Potem zadzwoniłam do Morellego, żeby się dowiedzieć, czy dowiedział się czegokolwiek o czymkolwiek.
– Raport z sekcji Loretty Ricci jeszcze nie nadszedł – poinformował mnie. – Nikt nie przydybał DeChoocha, o Kruperze też nic nie wiadomo. Twój ruch, cukiereczku.
Wspaniale.
– Więc myślę, że zobaczę cię wieczorem – powiedział. – Wpadnę po ciebie i Boba o wpół do szóstej.
– Dobra. Jakaś szczególna okazja?
Telefoniczna cisza.
– Myślałem, że jesteśmy zaproszeni do twoich rodziców na kolację.
– O kurczę! Cholera. W mordę.
– Zapomniałaś, co?
– Byłam u nich ledwie wczoraj.
– Czy to znaczy, że nie musimy iść?
– Gdyby to było takie proste!
– Przyjadę o wpół do szóstej – oświadczył Morelli i odłożył słuchawkę.
Lubię swoich rodziców. Naprawdę. Tyle że doprowadzają mnie do szału. Przede wszystkim jest moja doskonała siostra Valerie i jej dwójka doskonałych dzieci. Mieszkają na szczęście w Los Angeles, więc ich doskonałość jest nieco złagodzona dzięki odległości. Na drugim miejscu plasuje się mój nieokreślony status cywilny, który matka uważa za swój obowiązek skonkretyzować. Nie wspomnę już o swojej pracy, ubraniu, nawykach żywieniowych, uczęszczaniu do kościoła, a raczej nieuczęszczaniu.
– Okay, Bob, pora wrócić do pracy – powiedziałam. – Ruszajmy.
Pomyślałam sobie, że spędzę popołudnie na szukaniu samochodów. Musiałam znaleźć białego cadillaca i Batmobila. Zacznę od Burg, postanowiłam, a potem będę stopniowo rozszerzać teren penetracji. Sporządziłam też w pamięci listę restauracji i jadłodajni świadczących usługi emerytom z uwzględnieniem rannych ptaszków. Jadłodajnie chciałam zostawić sobie na koniec, a najpierw zająć się białym cadillakiem.
Wrzuciłam do klatki Reksa kawałek chleba i powiedziałam mu, że wrócę przed piątą. Trzymałam już w dłoni smycz Boba i miałam wyruszać, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Chłopak z kwiaciarni.
– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin – powiedział, wręczył mi bukiet kwiatów i zniknął.
Było to trochę dziwne, ponieważ mam urodziny w październiku, a był dopiero kwiecień. Postawiłam bukiet na szafce kuchennej i przeczytałam dołączoną kartkę. “Na górze róża, na dole fiołek, z twego powodu stanął mi jak kołek". Podpisano “Ronald DeChooch". Nie dość że mnie wystraszył śmiertelnie w domu pogrzebowym, to jeszcze na dodatek przysłał mi kwiaty.
– Fuj, paskudztwo!
Chwyciłam kwiaty i próbowałam je wyrzucić, ale nie mogłam się do tego zmusić. Wywalenie nawet zdechłych kwiatów sprawia mi trudność, a co dopiero świeżych, pełnych nadziei i ładnych. Cisnęłam kartkę na podłogę i zaczęłam po niej skakać. Wreszcie podarłam ją na strzępy i wyrzuciłam do śmieci. Kwiaty wciąż stały na szafce, radosne i kolorowe, ale przyprawiały mnie o dreszcz. Podniosłam wazon i umieściłam go ostrożnie w korytarzu, potem wskoczyłam z powrotem do mieszkania i zamknęłam drzwi. Stałam tam przez kilka uderzeń serca, by zorientować się w swoim nastroju.
– Dobra, mogę z tym żyć – powiedziałam do Boba.
Bob, jak się zdaje, nie miał na ten temat zdania. Ściągnęłam z wieszaka kurtkę, po czym wraz z Bobem minęliśmy pędem kwiaty i zbiegliśmy po schodach do wozu.
Po półgodzinie jazdy doszłam do wniosku, że szukanie cadillaca to zwariowany pomysł. Zaparkowałam przy Roebling i zadzwoniłam z komórki do Connie.
– Masz jakiekolwiek wiadomości o czymkolwiek? – spytałam. Connie była spokrewniona z połową przestępców w Jersey.
– Dodie Carmine dostała robotę striptizerki.
Niezła informacja, ale nie o to mi chodziło.
– Coś jeszcze?
– Nie ty jedna szukasz DeChoocha. Miałam telefon od wujka Bingo, pytał, czy czegoś się dowiedzieliśmy. Potem rozmawiałam z ciotką Flo, a ona powiedziała, że coś poszło nie tak jak trzeba w Richmond, kiedy DeChooch pojechał tam po fajki. Nie wiedziała nic więcej.
– W protokole aresztowania jest napisane, że był sam, kiedy go zgarnęli. Trudno uwierzyć, że nie miał wspólnika.
– Z tego, co wiem, działał na własną rękę. Załatwił interes, wynajął ciężarówkę i pojechał do Richmond.
– Stary, ślepy facet jedzie do Richmond, żeby przemycić trochę fajek?
– Dziwne, fakt.
W radiu wył zespół Metallica. Bob siedział obok jako obstawa, rozkoszując się solo na perkusji. Burg załatwiał ciemne interesy za zamkniętymi drzwiami. A mnie naszła nagle niepokojąca myśl.
– DeChoocha aresztowali w drodze stąd do Nowego Jorku?
– Tak, na postoju w Edison.
– Myślisz, że mógł zostawić trochę papierosów w Burg?
Chwila ciszy.
– Chodzi ci o Dougiego Krupera – domyśliła się Connie.
Rozłączyłam się, wrzuciłam bieg i pognałam do domu Dougiego. Nie zawracałam sobie głowy pukaniem. Wkroczyliśmy z Bobem do środka.
– Hej! – zawołał Księżyc, wychodząc niespiesznie z kuchni. W jednej ręce trzymał łyżeczkę, w drugiej puszkę. – Właśnie jem lunch. Chcesz trochę? Mam więcej. W sklepie sprzedawali dwie w cenie jednej. Bez etykiety.
Byłam już w połowie schodów.
– Nie, dzięki. Chcę jeszcze raz rzucić okiem na towar Dougiego. Ma u siebie coś prócz tej jednej dostawy?
– Tak, jakiś starszy gość zostawił kilka pudeł parę dni temu. Nic specjalnego. Zwykłe kartony.
– Wiesz, co w nich jest?
– Pierwszorzędne fajki. Chcesz trochę?
Przejrzałam towar w trzeciej sypialni i znalazłam kartony z papierosami. Cholera.
– To nic dobrego – powiedziałam do Księżyca.
– Wiem. Zabijają. Lepsza jest marycha.
– Superbohaterowie nie zażywają marychy.
– Akurat!
– To prawda. Nie możesz być Superbohaterem, jeśli bierzesz narkotyki.
– Zaraz powiesz, że nie piją nawet piwa.
Załatwił mnie.
– O piwie to nie wiem.
– Rany.
Próbowałam wyobrazić sobie Księżyca, kiedy nie jest na haju, ale nie byłam w stanie. Zacząłby nagle nosić garnitur z kamizelką? Został republikaninem?
– Musisz się pozbyć tego towaru – nakazałam.
– To znaczy sprzedać go?
– Nie. Pozbyć się. Jeśli zjawi się tu policja, oskarżą cię o posiadanie skradzionego towaru.
– Policja przesiaduje tu cały czas, facetka. To najlepsi klienci Dougiego.
– Chodzi mi o to, że jak przyjdą służbowo. Na przykład w związku ze zniknięciem Dougiego.
– Oooo – skapował Księżyc.
Bob wpatrywał się z uwagą w puszkę, którą facet wciąż trzymał. Jej zawartość bardzo przypominała psie żarcie. Oczywiście, jak się ma psa Boba, to wszystko podchodzi pod psie żarcie. Wypchnęłam go za drzwi i wszyscy zeszliśmy na dół.
– Muszę wykonać kilka telefonów – poinformowałam Księżyca. – Dam ci znać, jak coś się wyklaruje.
– Dobra, a co ze mną? – spytał. – Co mam robić? Wypadałoby, żebym… pomógł.
Читать дальше