Wymieniłyśmy z Lula szybkie spojrzenie. Bob miał kawałek lukru na pysku.
– Musimy już iść – powiedziałam, ciągnąc psa w stronę drzwi. – Dajcie mi znać, jak Eddie się odezwie.
– Niewiele udało nam się wskórać – zauważyła Lula już w samochodzie. – Nic się nie dowiedziałyśmy o Eddiem DeChoochu.
– Kupuje krojoną pierś indyczą u Giovichinniego – zauważyłam.
– I co z tego? Mamy zarzucić haczyk na indycze cycki?
– Nie. Rzecz w tym, że ten gość spędził całe życie w Burg i nigdzie indziej się nie wybiera. Jest gdzieś tutaj, krążąc białym cadillakiem. Chyba go znajdę.
Byłoby łatwiej, gdybym miała numer rejestracyjny. Kazałam swojej przyjaciółce Normie sprawdzić w wydziale komunikacji, ale było za dużo białych cadillaców do sprawdzenia.
Podrzuciłam Lulę do biura, a sama wyruszyłam na poszukiwanie Księżyca. Księżyc i Dougie spędzali większość czasu na oglądaniu telewizji i zjadaniu chipsów serowych, żyjąc ze sprzedaży zdobytych niby to legalnie produktów. Wkrótce, jak podejrzewałam, ich zapasy rozpłyną się w dymie marihuany i Księżyc wraz z Dougiem będą musieli zadowolić się nieco mniejszym luksusem.
Zaparkowałam przed domem Księżyca, po czym wraz z Bobem weszłam na schody i zapukałam do drzwi. Otworzył mi Huey Kosa i uśmiechnął się. Huey Kosa i Zero Bartha to współlokatorzy Księżyca. Mili goście, ale, podobnie jak Księżyc, nie z tej ziemi.
– Cześć, facetka – powitał mnie Huey.
– Szukam Księżyca.
– Jest u Dougiego. Zamierzał zrobić pranie, a Dougster ma pralkę. Dougster ma wszystko.
Podjechałam kawałek do domu Dougiego i zaparkowałam. Mogłam pokonać ten dystans na piechotę, ale to nie byłoby w stylu Jersey.
– Cześć, facetka – przywitał mnie Księżyc, kiedy zastukałam do drzwi Dougiego. – Miło was widzieć, ciebie i Boba. Mi casa su casa . No, właściwie to casa Dougiego, ale nie wiem, jak to powiedzieć.
Miał na sobie kolejny superkombinezon. Tym razem zielony i bez litery K wyszytej na piersi. Wyglądał jak marynata, a nie jak Księżyc.
– Ratujesz świat? – spytałam.
– Nie. Robię pranie.
– Miałeś wiadomości od Dougiego?
– Nic, facetka. Cisza.
Drzwi wejściowe otwierały się wprost na skromnie urządzony salon – kanapa, krzesło, pojedyncza lampa stojąca i wielki telewizor. Z ekranu wielkiego telewizora spoglądał Humphrey Bogart.
– Retrospektywa – wyjaśnił Księżyc. – Puszczają klasykę. Czyste złoto.
– Więc Dougie nigdy przedtem tak nie znikał? – spytałam, rozglądając się po pokoju.
– Jak długo go znam, to nie.
– Czy Dougie ma dziewczynę?
Na twarzy Księżyca pojawił się wyraz absolutnej tępoty. Jakby pytanie przekraczało jego możliwości.
– Dziewczyna – powiedział w końcu. – Rany, nigdy mi to nie przyszło na myśl. Dougie z dziewczyną. Nigdy go nie widziałem z dziewczyną.
– A chłopak?
– Też chyba nie. Myślę, że Dougster jest… uhm, samowystarczalny.
– Dobra, spróbujmy z innej strony. Dokąd Dougie poszedł, kiedy zniknął?
– Nie powiedział.
– Wziął wóz?
– Tak. Batmobila.
– A jak dokładnie wygląda ten Batmobil?
– Jak czarna corvetta. Rozglądałem się po okolicy, ale nigdzie jej nie widziałem.
– Powinieneś chyba zgłosić to na policję.
– Nie ma mowy! Dougster będzie ugotowany z kaucją.
Coś było nie tak. Księżyc wyglądał na zdenerwowanego, a to zdarzało mu się bardzo rzadko. Księżyc stanowi zwykle wcielenie spokoju.
– Wyczuwam tu jakiś haczyk – powiedziałam. – Czego mi nie mówisz?
– Hej, niczego, facetka. Przysięgam.
Powiecie, że jestem stuknięta, ale lubię Dougiego. Może to i ćpun, i oszust, ale z tych dobrych. I teraz zniknął, a ja miałam złe przeczucia.
– A rodzina? Rozmawiałeś z kimś? – spytałam.
– Nie, facetka, wszyscy są gdzieś w Arkansas. Dougster rzadko o nich gadał.
– Czy Dougie ma książkę telefoniczną?
– Nigdy nie widziałem. Jak już, to u siebie w pokoju.
– Zostań tu z Bobem i dopilnuj, żeby niczego nie zżarł. Rozejrzę się po pokoju Dougiego.
Na górze znajdowały się trzy małe sypialnie. Byłam już w tym domu, wiedziałam więc, która jest Dougiego. Wiedziałam też, czego się spodziewać, jeśli chodzi o wystrój wnętrza. Dougie nie tracił czasu na drobiazgi. Podłoga w pokoju była zasłana ubraniami, łóżko niepościelone, komoda zaśmiecona skrawkami papieru, modelem statku kosmicznego Enterprise, magazynami pełnymi panienek, talerzami z zaschniętym jedzeniem i kubkami.
Przy łóżku stał aparat, ale nie znalazłam książki telefonicznej. Na podłodze leżała żółta kartka, wyrwana z bloczku, na niej nabazgrane nazwiska i numery, niektóre pokryte plamami po kawie. Dokonałam pośpiesznego przeglądu treści i znalazłam kilku Kruperów, wszyscy z Arkansas, żaden z Jersey. Przerzuciłam śmieci na komodzie i dla spokoju sumienia zajrzałam do szafy.
Żadnych wskazówek.
Nie miałam powodu zaglądać do pozostałych sypialni, ale jestem z natury wścibska. Druga, skromnie urządzona, wyglądała na pokój gościnny. Domyślałam się, że nocował tu czasem Księżyc. Trzecia natomiast zagracona była pod sufit trefnym towarem. Pudła z testerami, telefonami, budzikami, stosy T-shirtów i Bóg wie czego jeszcze. Dougie znów działał.
– Księżyc – zawołałam! – Chodź tu! Natychmiast!
– No, no – zauważył z podziwem, kiedy zobaczył mnie na progu trzeciej sypialni. – A skąd się to wszystko wzięło?
– Myślałam, że Dougie dał sobie spokój z interesem.
– Nie mógł się powstrzymać, facetka. Przysięgam, że próbował, ale ma to we krwi, rozumiesz? Jakby się z tym urodził.
Teraz już rozumiałam, skąd ta nerwowość Księżyca. Dougie znów zadawał się ze złymi ludźmi. Źli ludzie są w porządku, kiedy wszystko idzie okay. Ale stają się powodem do zmartwień, kiedy znika najlepszy przyjaciel.
– Wiesz, skąd wzięły się te pudła? Wiesz, z kim pracował Dougie?
– Jestem zielony. Odebrał telefon, a zaraz potem pojawiła się pod domem ciężarówka z tym całym towarem. Nie przyglądałem się specjalnie. To byli Rocky i Bullwinkle, a wiesz, jak trudno odczepić się od starego Rocky'ego.
– Dougie był im winien forsę? Coś poszło nie tak z tym interesem?
– Nie wyglądało na to. Na pierwszy rzut oka był raczej zadowolony. Tylko nie z tych tosterów. Hej, chcesz toster?
– Ile?
– Dziesięć dolców.
– Sprzedane.
Zrobiłam krótki postój pod sklepem Giovichinniego, żeby nabyć podstawowe artykuły spożywcze, a potem popędziliśmy z Bobem do domu na lunch. Kiedy wysiadałam z wozu, miałam pod pachą toster, a w drugiej ręce torbę z zakupami.
Nagle, znikąd, zmaterializowali się Benny i Ziggy.
– Pomogę ci – zaofiarował się Ziggy. – Taka dama nie powinna sama dźwigać torby.
– A to co? Toster – zauważył Benny, wyjmując mi spod pachy pudełko. – I to niezły. Ma szerokie otwory, można przypiec nawet bułeczki.
– Dam radę – powiedziałam, ale już trzymali torbę i toster, zmierzając w stronę drzwi wejściowych.
– Pomyśleliśmy sobie, że wpadniemy i sprawdzimy, jak sprawy stoją – wyjaśnił Benny, ściągając windę. – Dopisało ci szczęście z Eddiem?
– Widziałam go u Stivy, ale dał nogę.
– Tak, słyszeliśmy. To wstyd.
Otworzyłam drzwi, a oni oddali mi pakunki i zajrzeli do mieszkania.
– Nie chowasz tu Eddiego, prawda? – upewnił się Ziggy.
– Nie!
Ziggy wzruszył ramionami.
Читать дальше