* * *
– Płaski dzień będzie – oznajmił z niechęcią Jurek przy kasie triplowej. – Nie warto grać, żadne wypłaty.
Ożywiłam się. Takie przepowiednie z reguły sprawdzały się odwrotnie. Przyjechałam wcześnie i miałam jeszcze trochę czasu, na dole plątało się ledwo parę osób, a jedna kasjerka siedziała bezrobotnie.
– Znaczy, będą wybuchy – skomentowałam proroctwo i zajrzałam do programu.
– Gdzie te wybuchy mają być? W środę były podobno, dzisiaj nie ma szans.
– Przewidujesz faworyty? Co to ma być, te faworyty? Kto u ciebie, na przykład, przychodzi w trzeciej?
– A kto ma przyjść, jak nie czwórka? Ty sama zobacz, ten Eneasz jest z pierwszej grupy! Z kim idzie, z trzecią, czwartą… no, Flinta z drugiej, łach…
– Puknij się! – zaproponowałam energicznie. – Nie widzisz wagi? Siedemdziesiąt kilogramów! Na tysiąc osiemset! Deszcz wczoraj padał!
– Myślisz, że będzie mocno elastyczny…?
– Mocno to nie, ale bardziej niż elastyczny. Niechby elastyczny tylko, tysiąc osiemset pod taką wagą, nawet trzecia grupa ma prawo go przegonić, a ty czytać nie umiesz, czy co, Weteran chodził w pierwszej!
– I spadł do trzeciej!
– Zobacz, kto jeździł. Głuszkin, bułgarska mafia, może go chowali. Kacperski jeździ jak paralityk, ale na arabach potrafi, skąd wiesz, co zrobi, a zdjęte ma osiem kilo! Tor gra Eneasza?
– Wyłącznie. Zgniewało mnie i wyrzuciłem go.
– Uważam, że słusznie. Ja go też miałam, ale skoro grają, wyrzucę. Wiśniak na arabach jeździ gorzej, niż na folblutach, czy on wytrzyma, drugi tydzień przychodzić faworytami, on się może od tego pochorować. A taka waga na takim dystansie daje mu Pretekst…
– A tam, trzecia, zobacz pierwszą, czwartą, piątą… Po jednym koniu wychodzi i setkami grają!
– Niech grają. Głupi jesteś. Ile razy wszyscy przepowiadają nędzny dzień, zawsze robią się z tego rekordy sezonu. Graj swoje i co cię obchodzi!
Zmieniłam triplę przed samą kasą, w trakcie dyktowania. Wiedziałam, że źle robię, ale nie umiałam temu zaradzić. Wyrzuciłam drogą kwintę i zagrałam znacznie taniej, głównie na datę urodzenia. W czwartej gonitwie uczepiłam się konia po Derczyku, pierwszy raz usiadł na nim praktykant Krajczak, talent średni, ale na pewno lepszy od Derczyka, ponadto do awansu brakowało mu tylko czterech zwycięstw. Glebowski, zaraz, skoro Glebowski w czwartej, to i Glebowski w szóstej, w środku ściana…? A tam, nie warto…
– Jest nasza Mary? – spytał na górze Miecio, odrywając mnie od typowania niedzieli, bo na sobocie po zagraniu tripli położyłam już krzyżyk.
– Jeszcze jej nie widziałam. Chodzą już konie?
– Chodzą. Dziś wygrywa Sielawa. Dawaj, Sielawa! Zatrzymałam się pomiędzy fotelami.
– Mieciu, znów masz informacje…?
– Nie, Sielawę wymyśliłem sam z siebie. A dlaczego nie? Bolek na niej, a wszystko łachy. Dawaj, Sielawa!
– W której ona…? A, w siódmej. Nie mąć mi w umyśle, teraz jest pierwsza!
Zbiegłam na dół, gdzie tłum już się kłębił, Maria tkwiła przed kasą triplową. Zawsze przyjeżdżałam wcześniej, z nienawiści do tłoku i kolejek, załatwiałam grę bezproblemowo i nie mogłam jej namówić, żeby robiła to samo. Twierdziła, że ja mogę sobie pozwalać, bo mam nienormowany czas pracy, ona zaś nie, bo ma kota. Kotkę, ściśle biorąc, ponadto obowiązki profesjonalne, konającego szczura nie zostawi, nie mówiąc już o rozpoczętym doświadczeniu. Za to z pewnością brakuje jej poczucia czasu. Raz przyjechała wcześniej przez pomyłkę, sprawdziła godzinę na niedzielnym programie zamiast na sobotnim i przez te dodatkowo zyskane pół godziny sama nie wiedziała, co ma zrobić. Zagrała jakąś potworną ilość tripli nie wiadomo po co, bo trafiła tylko jedną, tę zasadniczą, podyktowaną w pierwszej kolejności.
Koń numer pięć, Mariusz, przestraszył się krzaczka i wykonał na paddocku rodeo. Przewrócił prowadzącego chłopaka, chłopak dzielnie nie puścił cugli i przejechał na brzuchu przez cały trawnik, ale Mariusza zatrzymał. Dostał oklaski od tłumu i ciężkie słowa od pozostałych, którym konie się też spłoszyły. Zdenerwowanego Mariusza postanowiłam wyrzucić z gry, przyjrzałam się własnym typom, pod kasą stwierdziłam, że cały tor ma identyczne poglądy i przypomniałam sobie, że sama przepowiedziałam Jurkowi fuksy. Musi zatem przyjść coś, co nie jest grane. Dalej sensownych wniosków nie sprecyzowałam i niekonsekwentnie wymieszałam ze sobą cztery konie, dwa fuksy i dwa faworyty. Znów wiedziałam, że źle robię, ale nie mogłam się powstrzymać.
Maria rzuciła torbę na fotel koło mnie, kiedy już zawyło na ostateczne zamknięcie kas.
– Wiem, co przyjdzie – powiadomiłam ją. – Teraz odgadłam, akurat właściwy moment.
– W ostatniej chwili zdążyłam! – odparła. – Ale głównie gram z Mieciem. Co przyjdzie?
– Wyłącznie dwa cztery.
– Dlaczego? Skąd ci się to wzięło? Bloki się rwą na trzy sześć, czwórkę podgrywają z szóstką, pierwsza gra trzy sześć, druga cztery sześć i trochę zamykają, trzy cztery. Mnie to interesuje, bo dwójkę mam w tripli.
Przedstawiłam jej proces myślowy, który powinnam była odpracować kwadrans wcześniej. Jurek przewiduje płaski dzień, będą zatem wybuchy. Pierwsze gry, trzy sześć i cztery sześć, należy wyrzucić i postawić fuksa z trzecim granym koniem. Jako fuksy, występują jedynka, dwójka i piątka, Mariusz się wygłupił, chłopaka przez paddock przewlókł na wodzach, może go teraz zęby bolą. Jedynka pójdzie na prowadzenie, nie dociągnie, nie ta klasa, zostaje dwójka. Z faworytów czwórka, czyli dwa cztery pewne.
– I tak grasz?
– No coś ty! Teraz to wymyśliłam, przed dzwonkiem mi się nie udało!
– Dwa cztery! – prychnął z politowaniem pan Rysio. – Cha cha, dwa cztery…! Tu nie ma porządku bez trójki!
– Pan już się wykazał dostatecznie, to teraz niech pan się nie mądrzy! – zarządził Waldemar. – Nie trójka, tylko szóstka, i sześć cztery może być!
– A ja gram dwójkę górą – powiedziała zdezorientowana odrobinę pani Ada, siadając na swoim fotelu.
– Gdzie pani była, jak pani nie było? – spytał pan Sobiesław. – Zaniedbuje się pani…
– Pana Zdzisława nie będzie? – zainteresował się pan Rysio.
Pani Ada wyjaśniła, że dopiero teraz wróciła z urlopu i spytała, co się tu dzieje. Słyszała jakieś straszne rzeczy, podobno ktoś morduje dżokejów, jakieś niezwykłe konie przychodzą, pan Marian, z którym przelotnie zetknęła się w Paryżu, poinformował ją, że w zbrodnię wmieszany jest minister rolnictwa, on sam zaś uciekł i nie wróci, dopóki nie pozamykają wszystkich, bo afera jest przerażająca. Ona nic z tego nie rozumie i gra dwójkę górą.
– Czym pan się wykazał? – spytał Miecio pana Rysia. – Zdzisia nie ma na razie, a czy będzie, nie wiadomo.
– Mówić hadko – odparł pan Rysio i usiadł na środkowym fotelu.
– No właśnie! – wykrzyknęła żywo pani Ada. – Coś pan zaczął, co z tym samochodem…?
– Półtorej doby go miałem. Nowy golf…
– A mówiłem, kawał żelaza pod pedałami! – wytknął Waldemar.
– Już są spóźnieni sześć minut! Na co oni czekają?!
– Na rachubę…
– Dlaczego półtorej doby…? Głośnik zawył, bomba wyszła.
– Oni tam chyba czatują albo są w zmowie z tym salonem samochodowym – mówił pan Rysio ze smętnym rozgoryczeniem. – Na własne oczy to widziałem, wcale się nie włamywał, kluczyki miał, wsiadł jak w masło. Pierwszą noc przetrzymałem
Читать дальше