– Dobrze. A nie uderzyło was w niej nic? W jej stroju, może w zachowaniu?
– Była jakby trochę speszona… Ale nie zwróciłem na nią uwagi, bo przecież to nie była osoba z teatru, a obcy ludzie często zachowują się nieśmiało za kulisami, proszę pana.
– Tak. I nic więcej nie możecie o niej powiedzieć?
– Chyba nic, proszę pana… Aha! Jedno może, ale to pewnie nie ma znaczenia… Te panie to zawsze mają do wieczorowych strojów takie małe piękne torebki albo z lamy złotej, albo ze srebrnej nitki, albo inne, ale zawsze takie maleńkie. Moja żona kiedyś zwróciła mi na to uwagę, kiedy tu siedziała u mnie, że to musi być piękne życie nie nosić w torebce niczego, tylko puder, szminkę i chusteczkę…
– Dobrze. Wasza żona ma słuszność, to musi być o wiele wygodniejsze życie. Ale co z tą panią?
– Właśnie, proszę pana. Ta pani miała dużą, pakowną torebkę, zupełnie inną niż one wszystkie maja do wieczorowych sukien. Trzymała ja nisko i nie zauważyłem tego przy okienku. Ale wyjrzałem za nią, kiedy wchodziła po schodach, i wtedy ją zobaczyłem. Nie pomyślałem sobie o tym nic wtedy. A ona pewnie miała w niej rewolwer.
Parker spojrzał przeciągle na Alexa, który przed chwilą gwizdnął cicho przez zęby.
– Pan Vincy zamordowany został sztyletem… – mruknął inspektor.
– To pewnie miała tam ten sztylet, proszę pana. Ale czy ja mogłem o tym pomyśleć?
– Nie. Nie mogliście. Co prawda, mogliście potem obejść teatr i wtedy nie płakalibyście tu i nie mielibyście wyrzutów sumienia. Czy jest tu książka telefoniczna?
– Co? – powiedział portier Gullins. – Tak, proszę pana! Jest, oczywiście! – Zerwał się i podał inspektorowi książkę. Parker podał ją Alexowi.
– Znajdź mi łaskawie numer pana Charlesa Cresswel-la, dobrze, Joe?
Alex bez słowa kiwnął głową i zaczai przewracać kartki.
– Teraz opowiedzcie mi prędko, jak spędziliście ten wieczór od początku przedstawienia aż do chwili, kiedy obudził was wasz kolega o godzinie za pięć dwunasta.
– Tak jest! – Gullins usiadł i zastanowił się. – Więc kiedy zaczęło się przedstawienie, wszystko było jak zwykle, nikt obcy nie przyszedł. Potem, gdzieś może dziesięć minut po rozpoczęciu, przyszedł do mnie garderobiany pana Vincy, Oliver Ruffin, i wszedł do portierki. Porozmawialiśmy trochę, bo miał dużo czasu. Pan Vincy odprawił go zaraz potem, kiedy Ruffin ubrał go w kostium, i kazał mu już nie wchodzić do garderoby, bo spodziewa się gościa. Kazał Ruffinowi uprzedzić mnie, że przyjdzie do niego jedna pani i mam ją wpuścić, ale nie wiedział, czy ta pani przyjdzie w przerwie, czy po przedstawieniu… Potem była przerwa, Ruffin siedział u mnie w dalszym ciągu. W przerwie przyszedł jeden kwiaciarz z koszem róż dla pana Vincy, Ruffin nie ruszył się ode mnie, bo był potrzebny dopiero po końcu przedstawienia, dla rozebrania pana Darcy. Pan Darcy gra w tej sztuce dopiero na samym końcu, ale od czasu tej awantury między panem Vincy a panną Faraday przychodził przed rozpoczęciem spektaklu i od razu przebierał się. Ma zresztą taki sam kostium jak pan Vincy, tylko bez maski, ale za to występuje w kapeluszu, więc Ruffin nie ma z nim wiele kłopotu. W tych nowoczesnych sztukach, mówi Ruffin, jedno jest dobre, że kostiumy są z byle czego i nie ma żadnych koronek ani tych haftów, jakie były dawniej. Człowiek nie musi się narobić.
Parker spojrzał spod oka na Alexa i otworzył usta, jakby chciał przerwać mówiącemu, ale Joe zrobił prawie niedostrzegalny przeczący ruch głową. W ręku trzymał zamkniętą książkę telefoniczną, przytrzymując palcem jedną stronę. Parker zamknął usta i zwrócił oczy na mówiącego. – Więc Ruffin siedział u mnie jeszcze trochę po przerwie, a wtedy przyszła siostra żony, która przyjechała akurat pociągiem z Manchesteru, żeby pomóc trochę w domu, bo żona urodziła wczoraj, więc wysłałem do niej depesze, bo jeszcze dwoje dzieci jest w domu, a ja mam dwanaście godzin służby na dobę, i to w dzień… Więc kiedy przyszła z walizką, Ruffin powiedział, że idzie do garderoby panny Faraday, która jest teraz na scenie, i pogada sobie trochę z Susanną.
– Kto to jest Susanna?
– To garderobiana panny Faraday, żona Malcolma Snów, naszego kurtyniarza, wielka gaduła. Cały teatr był ciekaw, jak się też skończy ta afera po awanturze między panną Faraday i panem Vincy, bo przecież panna Faraday przedtem, jak się to mówi, chodziła z panem Darcy… Więc Ruffin poszedł pogadać sobie z Susanną, a mnie zostawił z siostrą. Potem skończyło się przedstawienie; bo to nie jest długie przedstawienie, podobno to była nawet jednoaktówka, tylko że pan Darcy zrobił przerwę pośrodku, żeby tych krzeseł mogli więcej wnieść na scenę. Z tymi krzesłami zawsze jest heca, bo trudno je ustawić w takim specjalnym porządku… Dwieście pięćdziesiąt krzeseł trzeba ustawić na scenie w czasie przerwy i ludzie sobie ręce obrywają, żeby zdążyć… Ale o czym to ja mówiłem?… Ano, tak. Więc po końcu przedstawienia wysłałem siostrę taksówką do domu, bo chociaż pieniędzy nie mam za wiele, ale jednak człowiek trochę się boi zostawiać dzieci same w domu. Jedno ma dziesięć lat, niby roztropniejsze, ale drugie za to ma tylko cztery, i same się muszą kłaść spać i kolację sobie robić. Więc siostra wsiadła w taksówkę i pojechała. A ja czekałem, aż wszyscy wyjdą. Wyszli już prawie wszyscy, kiedy zajrzała ta pani… Zapytała, czy jest pan Vincy. Powiedziałem, że jest, więc weszła na górę. Potem chyba nikt już nie wychodził, a ja siedziałem i oczy mi się zaczęły kleić, bo przecież całą poprzednią noc nie spałem, a rano poszedłem do pracy. Pamiętam, że ta pani wyszła, a ja już byłem taki śpiący, że zamknąłem za nią drzwi i trzymając klucz w ręce usiadłem przy okienku i oparłem głowę na łokciu. Pomyślałem, że zdrzemnę się trochę, a kiedy pan Vincy będzie chciał wyjść, obudzi mnie, zerwę się i mu otworzę. No i ledwie zamknąłem oczy, a już zadzwonił do drzwi Soames. Tak mi się przynajmniej zdawało, bo musiałem pewnie spać więcej niż półtorej godziny. Ale przy tych nerwach i przeżyciach poprzedniej nocy to mógłbym spać chyba z pięć dni… Teraz mi to minęło… – powiedział z lekkim zdumieniem. – Wcale mi się teraz spać nie chce.
– Dobrze. Zachce się wam na pewno – powiedział Parker. – Ale najpierw musicie skończyć wasze opowiadanie.
– No, to chyba koniec mego opowiadania, proszę pana. Soames zadzwonił, a ja byłem taki rozespany, że zupełnie zapomniałem o panu Vincy i o tym, że miałem zrobić obchód teatru przed wyjściem. Zresztą wiedziałem, że Soames to zaraz zrobi, bo to bardzo sumienny człowiek. Poza tym czy człowiek mógł przypuszczać, że w teatrze akurat zdarzy się taka okropność? Więc kiedy przyszedł Soames, poznał pewnie, że spałem, ale nie zdziwił się, bo wszyscy wiedzieli o tym, że mi się syn urodził. Nawet pieniędzy trochę w prezencie dla niego złożył mi cały zespół… To bardzo przyjemny teatr, proszę pana, i stosunki tu naprawdę piękne i koleżeńskie. Nikt nie zwraca uwagi, czy ktoś jest pracownikiem fizycznym, czy artystą. Atmosfera jest dobra, można powiedzieć, a nikt z nas się nie spoufala, bo wiemy, że co reżyser albo aktor, to nie portier. Ale każdy jest grzeczny dla każdego. Może jeden pan Vincy był… Ale o nieboszczyku nie należy źle mówić. Umarł i co kto do niego miał, musi mu teraz każdy wybaczyć, prawda, proszę pana?
– Na pewno – Parker skinął głową. – Idźcie do domu, Gullins, i wyśpijcie się. Może uda mi się nie zawiadomić pana dyrektora Davidsona o tym, że spaliście na służbie, kiedy to się wydarzyło. Ale pamiętajcie, że następnym razem możecie mieć ogromne kłopoty. Ojciec trojga dzieci musi być bardziej obowiązkowy.
Читать дальше