Frederic Dard - Trawnik

Здесь есть возможность читать онлайн «Frederic Dard - Trawnik» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Trawnik: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Trawnik»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

„Gdy zauważyłem, że wsiada do mojego wozu pomyślałem, że chce go ukraść".
Tak rozpoczyna swoją niezwykłą opowieść Jean-Marie Valaise, sympatyczny Francuz, trochę lekkoduch, który z pewnością wołałby, aby jego relacja zaczęła się całkiem inaczej! Ale wtedy – nie poznałby fascynującej Marjorie Faulks, co na pewno ucieszyłoby jego przyjaciółkę Denise… Nie musiałby też wyjechać do Szkocji i pewnego dnia na pewnym trawniku w parku w Edynburgu nie stałoby się to, co się stało. Inspektor Brett nie miałby rąk pełnych roboty…
Wszystko to wyjaśni świetna powieść Frederica Darda.

Trawnik — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Trawnik», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Z głębi domu rozległ się śpiewny, zmanierowany głos starszej kobiety:

– Dawidzie, poproś żeby czekano. Zaraz przyjdę.

Dawid przytaknął głową. Uśmiechnąłem się do niego, ale on był nadal poważny i czujny.

Spory hol podkreślający okazałość domu był cały pomalowany na biało, a posadzka przykryta była dywanami w jeszcze całkiem dobrym stanie. Nad holem górowała galeria z drewnianą balustradą. Nagle na górze otworzyły się drzwi łazienki. Sądziłem, że pojawi się starsza pani, której głos przed chwilą usłyszałem, ale stanęła w nich Marjorie. Była w białym szlafroku, a głowę miała owiniętą ręcznikiem. Gdy mnie spostrzegła, niemal podskoczyła i to tak, że pomyślałem, iż zacznie krzyczeć z wrażenia. Prawie równocześnie wyszła z jakiegoś pokoju no parterze gospodyni.

Była młodsza, niż sądziłem. Pulchna, mocno umalowana, ubrana w zbyt jaskrawą suknię kobieta patrzyła na mnie przez staromodne ręczne binokle. Wszystko rozgrywało się teraz rówlegle i to na dwóch poziomach. Właścicielka domu, lustrując mnie przez swoje szkła, skinęła głową, Marjorie zaś stała przerażona, błagając mimiką, abym się do niej nie odezwał.

– Czym mogę służyć, proszę pana?

– Czy ma pani wolny pokój?

– Niestety, nie.

Widziałem, jak Marjorie wchodziła do swego pokoju i zdawało mi się, że słyszę jakieś głosy.

– Zatem przepraszam panią, madame…

– Jest pan Francuzem!

– Tak.

– Jest mi niezmiernie przykro, ale mam już komplet…

Wyjaśnienie uzupełniła życzliwym uśmiechem, głeszcząc włosy małego chłopca. Po raz pierwszy od chwili, w której zjawiłem się w tym mieście, ktoś odnosił się do mnie z sympatią. Uśmiechnąłem się do niej serdecznie. Przecież Marjorie zatrzymała się u niej! Na pożegnanie ukłoniłem się ceremonialnie, co sprawiło jej nieskrywaną przyjemność.

Zaraz po wyjściu przeszedłem na drugą stronę ulicy, aby lepiej przyjrzeć się fasadzie domu. Za jednym z okien pierwszego piętra zauważyłem drobną niespokojną twarz Marjorie. Wpatrywała się we mnie nieruchomym wzrokiem. Wyglądała jakby była czymś załamana lub przygnębiona. Co się mogło stać? Ktoś, kto przebywał w głębi pokoju musiał coś do niej powiedzieć, bo odwróciła się, by mu odpowiedzieć.

Nie mogłem dłużej sterczeć przed kamienicą, bo w końcu zwróciłbym czyjąś uwagę. Oddaliłem się wolnym krokiem, szukając bezskutecznie miejsca, z którego sam nie będąc zauważony mógłbym obserwować dom. Niestety, przy jlicy stały wyłącznie domy bez bram. Przeszedłem ze sto metrów nie znajdując niczego. Doszedłem wreszcie do skrzyżowania, przy którym ta spokojna dzielnica trochę się ożywiła. Kupiłem gazetę u ulicznego sprzedawcy. Zadrukowana płachta stanowiła raczej lichy parawan, ale i tak było to lepsze niż nic.

Stanąłem w cieniu, czekając na nią. Mogłem stąd widzieć dom Marjorie. Na pobliskiej wieży wybiła dziewiąta.

ROZDZIAŁ X

Po kwadransie sprzedawca gazet – staruszek ubrany w zbyt obszerną bluzę marynarską – zaczął mi się przyglądać z nieukrywanym zdumieniem. Człowiek, który czatuje, zachowuje się inaczej niż człowiek, który czeka. Wyraźnie go niepokoiłem. Zauważyłem, że po jakiejś wymianie zdań z klientem, ten również zaczął mi się przyglądać krytycznie. Opalony i ubrany w garnitur z surowego jedwabiu byłem tak mocno widoczny jak mucha w kubku mleka. Jeżeli miałem stać tu jeszcze dłużej, mogłem narazić się na nieprzyjemności.

Minęło pół godziny; i jeszcze drugie pół. Drżałem ze zdenerwowania. Stary sprzedawca nie spuszczał ze mnie oka. Po przeczytaniu nazw ulic, przy których stałem, zbliżyłem się do niego.

– Przepraszam pana bardzo – wyrzekłem – czy nie zauważył pan francuskiego wozu, który stał tu, zanim się zjawiłem? Moi rodacy umówili się na rogu East London Street i Castle Row i jakoś ich nie widzę.

Sprzedawca gazet obdarzył mnie zmartwionym, bezzębnym uśmiechem.

– Nic nie zauważyłem, proszę pana.

– Wygląda na to, że wystrychnęli mnie na dudka. Poczekam jeszcze chwilę. Są pierwszy raz w Edynburgu i być może…

Nie dokończyłem. Chodnikiem po przeciwległej stronie ulicy szła jakaś para; kobietą była Marjorie. Robiła wszystko, by na mnie nie patrzeć. Mężczyzna, u boku którego kroczyła, był wysoki i chudy, miał na sobie ciemny garnitur i szeroki kapelusz z szarego filcu. Niósł fotograficzny aparat w skórzanym pokrowcu. Zatrzymali się i nagle Marjorie przebiegła przez jezdnię, żeby kupić gazetę. Patrzyłem na nią ukradkiem i zauważyłem, jak upuściło na chodnik zwiniętą kartkę papieru. Wróciło do mężczyzny i oddalili się. Zakryłem kartkę butem.

– Jakiej marki był ten francuski wóz?

Spojrzałem na staruszka, nie pojmując, o co mu chodzi. Był nieogolony i w jego rudym zaroście tkwiły tu i ówdzie siwe włosy. Cuchnął. Kołnierz jego bluzy był tak brudny, że błyszczał jak cerata.

– Proszę?

– Mówię o wozie pańskich znajomych.

– To citroen, zna pan tę markę?

– Oczywiście, jest ich tu sporo.

Upuściłem gazetę, żeby móc podnieść kulkę papieru. Była jeszcze ciepła od dłoni Marjorie.

Zrobiłem kilka kroków i drżąc, rozwinąłem ją.

„Drogi Jean-Marie. Dzięki, dzięki, dzięki.

Po stokroć dzięki za przybycie. Niestety, przyjechał ze mną mąż. Wszystko panu wytłumaczę. Proszę przyjść dziś wieczorem do ogrodów Princes Street i począwszy od piątej czekać w pobliżu kiosku muzycznego.

Kocham Pana.

Pańska „Ma Jolie"

W uniesieniu przycisnąłem po sztubacku kartkę do swego serca.

Kocham Pana! Napisała to.

Oddalająca się para była jeszcze widoczna przy końcu East London Street. Miałem ochotę podbiec do nich, chwycić Marjorie za rękę i porwać ją.

* * *

Dla zabicia czasu uczyniłem coś raczej śmiesznego dla człowieka w mojej sytuacji: zwiedziłem miasto w specjalnym autokarze, w którym tłoczyli się brytyjscy turyści. Kierowca, solidny staruszek o błyszczącej twarzy w okularach w złotej oprawie, objaśniał mijane obiekty, mówiąc do zawieszonego na szyi mikrofonu. Zatrzymywał autokar przed oknami, w których mieszkali ludzie o nazwiskach wymienionych przez niego z patosem, a mnie dosłownie nic nie mówiących.

Przy objaśnieniach wymagających więcej szczegółów odwracał się do podróżnych i spoglądał na nich okiem belfra prowadzącego wycieczkę niesfornych uczniów. Wydawało się, że w odróżnieniu od większości przewodników wie, o czym mówi i że zależy mu na tym, abyśmy wykazali więcej zainteresowania. W ten oto sposób zwiedziłem główne budowle Edynburga: zamek, pałac Marii Stuart, katedrę, parlament i wiele innych, zapewne godnych uwagi miejsc, które śmiertelnie mnie znużyły.

Już o czwartej byłem przy Princes Street. Przez żelazną furtkę wszedłem do ogrodu i szybkim krokiem udałem się w kierunku trawników. W głębi doliny dzielącej miasto na dwie części panował przyjemny chłód. Zielone faliste trawniki pachniały świeżą i miękką trawą. Były tak starannie wypielęgnowane, że przypominały, jeśliby użyć zwrotu z uczniowskiego wypracowania, zielone dywany. Pośrodku nich tkwiły dobrze utrzymane, trudno byłoby na nich znaleźć choćby jeden zwiędnięty płatek, kwietniki, które tworzyły jakieś geometryczne kompozycje. Alejki o brzegach tak prostych, jakby przeszła po nich brzytwa, wiły się i krzyżowały misternie po ogromnym parku. Piękna pogoda ściągnęła znacznie więcej ludzi niż poprzedniego dnia. Obszarpane dzieci piły wodę bijącą z fontann I ochlapywały przechodniów. Na scenie teatru, na świeżym powietrzu otyła kobieta, ta sama co wczoraj, ustawiała mikrofon. Nadchodziły już ubrane w szkockie stroje pory tancerzy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Trawnik»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Trawnik» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Frederic Brown - Don't Look Behind You
Frederic Brown
Frederic Forsyth - The Cobra
Frederic Forsyth
Frederic John H. MacLawrence - GSC
Frederic John H. MacLawrence
Frederic Edward Weatherly - Oxford Days
Frederic Edward Weatherly
Frederic Kummer - The First Days of Man
Frederic Kummer
Frederic Kummer - The Brute
Frederic Kummer
Frederic Isham - The Lady of the Mount
Frederic Isham
Frederic Kummer - The Film of Fear
Frederic Kummer
Отзывы о книге «Trawnik»

Обсуждение, отзывы о книге «Trawnik» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x