– Co chciałbyś znaleźć? – zapytał Jackman.
– Pamiętasz, jak mówiłeś mi o rwetesie, który urządziła, kiedy zginęło jej lusterko?
– Tak, ale znalazło się potem w ogrodzie. Tego szukasz?
– Było w ogrodzie? Może ktoś inny go używał. – Nie rozwodził się nad tym. Włożył szuflady na miejsce i podszedł do szafy, przejechał ręką po półce. Wygarnął kilka jedwabnych chust i czarny słomkowy kapelusz. Potem uklęknął i zaczął szperać wśród butów. – Lustra mają wiele zastosowań. To tylko pomysł, który przyszedł mi do głowy.
Ale w przebieralni Geraldine nie było niczego, co potwierdziłoby ten pomysł.
– Pozwolisz, że przeszukam twoją? Jackman wzruszył ramionami.
Jego pokój był surowy jak sauna w porównaniu z przebieralnią Geraldine. Ściany bez ozdób, funkcjonalna komoda, wszystkie powierzchnie puste, nie licząc gazety i paru książek z poezjami.
– Chcesz sam otworzyć szuflady? – zapytał Diamond.
– Bądź moim gościem.
Nie było w nich niczego godnego uwagi. Podobnie w łazience i pozostałych pokojach na piętrze, mimo starannego przeszukania. Po dwóch straconych godzinach Diamond zgodził się na kawę, którą zaproponował mu Jackman. Usiedli w kuchni i Jackman znów zaczął się dopytywać.
– Nadal nie wiem, co chciałbyś znaleźć.
– Sam sobie gotujesz? – zapytał komisarz.
– Nie nazwałbym tego gotowaniem. Nie przetrwałbym bez Marksa i Spencera i mikrofalówki.
To nie był czas na roztrząsanie gotowania mikrofalowego. Diamond obawiał się, że Stephanie nie opanowała jeszcze nowego piecyka. Niektóre potrawy, które wyszły z niego skwierczące, stygły, zanim doniosło sieje do ust. Rząd wydawał ostrzeżenia przed niedogotowaną żywnością. W innych okolicznościach, w Starej Lektyce na przykład, wdałby się w ożywioną dyskusję. Ale tu sztuka detektywistyczna przeważyła.
– Dobrze gotowała?
– Gerry? Nie żartuj.
– Nie licząc sosu barbecue, o ile wiem? Jackman nie wyglądał na rozbawionego.
– A co trzymała w słoikach z napisami: estragon i Oregano?
– Estragon i Oregano, żeby zrobić wrażenie na przyjaciółkach. Diamond przekopał się przez półkę z przyprawami, odkręcił wieczka.
Słoiki nadal były fabrycznie zamknięte. Zrywał je i wąchał zawartość.
– Kiedy policja robiła przeszukiwanie, nie zajęła się twoją kuchnią?
– Jasne, że się zajęła. Całkowicie ogołocili kredensy.
– Ale do tego nie zajrzeli.
– Nie da się schować starych listów w słoiku tej wielkości.
– To prawda. – Szedł wzdłuż meblościanki, otwierając drzwiczki.
– Czego szukasz? Cukru?
– Nie, dziękuję. – Jego uwagę przyciągnęło duże pudło ze słomkami do picia. – Pijaliście lemoniadę?
– Co?
– Słomki. Jest ich pięćset w pudełku, a wielu brakuje. Zakładam, że zużyliście je podczas przyjęcia.
– Nie zauważyłem.
Odstawił pudło i wyjął do połowy zużytą paczkę mąki. Postawił ją na kuchennym stole.
– Zamierzasz upiec mi ciasto? – zażartował kwaśno Jackman. Diamond znów wąchał.
– Masz dużą łyżkę? Dziękuję.
Zanurzył ją głęboko w mąkę, wyjął, włożył z powrotem i kilkakrotnie powtórzył tę czynność. Potem odstawił torebkę do kredensu i wziął drugą, nie otwartą. Była zagięta u góry i sklejona kawałkiem taśmy.
Tym razem poczuł opór, kiedy wsadzał łyżkę w mąkę.
– Chciałbym dostać tę plastikową miskę ze zlewu – powiedział, zachęcony.
Jackman podał mu ją bez słowa.
Wysypał zawartość torebki z mąką do miski i natychmiast znalazł to, po co przyszedł: trzy małe polietylenowe torebeczki rozmiarów mniej więcej piłeczki do ping-ponga zawierające substancję równie białą jak mąka.
Chwycił za drucik, którym obwiązana była jedna z nich, i otworzył.
– Zechciałbyś zapalić światło?
Proszek natychmiast zabłysnął. To z pewnością nie była mąka, lecz jakieś kryształki.
– Narkotyki? – wyszeptał Jackman.
Diamond poślinił palec zanurzył go w torebce i spróbował substancji. Gorzka. Wypłukał usta nad zlewem.
– Kokaina, szampański narkotyk. Nie wiedziałeś, że żona to brała? Wyraz twarzy Jackmana przeszedł błyskawicznie od niedowierzania do akceptacji. Diamond spodziewał się takiej reakcji.
– Rozumiem, te słomki.
– Nie tylko słomki – wyjaśniał Diamond. – Nie wiem, czy znany ci jest sposób zażywania kokainy. Towar musi być najpierw zmielony na drobny proszek. Narkomani używają żyletki i lusterka. Szkło to idealna powierzchnia. Formują sproszkowaną kokę w linię i wdychają ją nosem przez słomkę albo zwinięty banknot. Twojej żonie zostało niewiele banknotów.
– Chcesz powiedzieć, że wszystkie swoje pieniądze wydała na to?
– To nie jest tanie.
Jackman w roztargnieniu szczypał się w policzek.
– Jezu Chryste, jak mogłem tego nie zauważyć?
– Za bardzo byłeś pochłonięty pracą. Mówiłeś mi o swoim małżeństwie, że wasze światy ledwie na siebie zachodziły, chyba tak to ująłeś. Trudno ci było zorientować się, co właściwie tu się dzieje. Mnie samemu rozpracowanie tej zagadki zajęło mnóstwo czasu, a podobno jestem, a raczej byłem detektywem.
– Jej dziwne zachowanie całkowicie wynikało z zażywania kokainy?
– Nie wiem czy całkowicie. Myślę, że bezpiecznie będzie powiedzieć, że nie była szalona. O ile znam się na tym narkotyku, kiedy kończy się błogostan, narkoman, mówię o ciężkich uzależnieniach, pada ofiarą wszelkiego rodzaju strachów i niepokojów. Sądzi, że ludzie spiskują przeciwko niemu. Złudzenia paranoidalne prowadzące do agresywnych zachowań to dobrze znane objawy.
– Jestem zaskoczony, że ten jej cholerny lekarz się nie domyślił. A więc kiedy próbowała mnie zabić, musiała być na haju kokainowym.
– Prawdopodobnie niuchała ją na przyjęciu.
– Czy to się nazywa crack?
– Nie, crack to kokaina rozpuszczona w ciepłej wodzie i podgrzana z zasadami, takimi jak proszek do pieczenia. Zmienia się w płatki albo kryształki. Wystarczy spróbować i natychmiast wpada się w nałóg. Nałóg fizyczny. Ale to nie jest crack.
– Mimo to uzależnia?
– Tak, psychicznie. Na to potrzeba trochę czasu. Sądzę z rozmiarów zadłużenia na koncie twojej żony, że już ją wzięło.
Jackman milczał przez chwilę, szukając logiki w tym, co kiedyś wydawało mu się niezrozumiałe.
– Chciałbym znaleźć drania, który jej to dostarczał.
– Ja też – powiedział Diamond. – I to szybko.
– Myślisz, że to miało jakiś związek z jej śmiercią? Jasne, że tak myślisz. – Trzasnął dłonią w stół. – Mój Boże, to może wszystko zmienić!
Diamond wyprzedzał go myślami.
– Na podjeździe, tu przed domem, latem rozegrała się pewna scena, której świadkami byli pani Didrikson i jej syn. To było w sobotę rano. Ty chyba wyjechałeś. Byłeś bardzo zajęty swoją wystawą. Dana i Matthew stali na drodze z nadzieją, że cię zobaczą. Mat widział cię w telewizji i rozpoznał w tobie faceta, który uratował go z kipieli. Tymczasem zobaczyli, jak z domu wychodzi jakiś mężczyzna. Wygolony, mocno zbudowany, o jasnych włosach. Niebieska koszula, białe dżinsy i sportowe buty. Miał na szyi złoty łańcuszek. Znasz kogoś takiego?
– Nikt mi nie przychodzi na myśl.
– Jeździł brązowym volvo. Mówiła do niego Andy.
– Andy? Jedyny Andy, jakiego znam, to gruby sześćdziesięciolatek. Co się stało?
– Poszedł do samochodu, a twoja żona pobiegła za nim w podomce. Była boso, ale tak wzburzona, że nic nie miało dla niej znaczenia. Nie chciała, żeby odjechał. Prosiła, żeby wrócił do domu. Nazwała go Andy i powiedziała coś takiego: „Mam uklęknąć i błagać cię?” Usiłowała zatrzymać go siłą, aleją odepchnął i odjechał.
Читать дальше