Gregory Jackman nie znalazł u niego pociechy. Wydał z siebie długie, drżące westchnienie, świadczące o tym, że w głębi ducha jest bardziej zaniepokojony, niż to pokazuje po sobie. Stał sztywno przed białym regałem, ogołoconym z książek, jak podejrzany przed policyjnym fotografem.
– Popełniłem koszmarny błąd, zwracając na to ich uwagę. Dałem prokuraturze kartę atutową. Siddons jest wściekły. Mówi, że może nie zauważyliby, jak istotny jest brak tej cholernej książki kierowcy. Teraz będą sugerowali, że Dana ją zniszczyła.
Powaga sytuacji dotarła w końcu do Petera Diamonda. Zniknięcie książki kierowcy prawie na pewno zostanie wykorzystane przeciwko oskarżonej.
Zapytał, co dokładnie powiedziała adwokatowi.
– Upiera się przy tym, że nigdy nie wyjmowała książki z wozu, nie licząc ostatniego dnia każdego miesiąca, kiedy oddawała ją do sprawdzenia w biurze Realbrew. Zawsze zwracano ją następnego dnia. Mówi prawdę. Wiem o tym.
– Czy pamięta jakieś nieprawidłowości? Jackman pokręcił powoli głową.
– Nie. Mówi, że wszystko zgadzało się ze stanem faktycznym. Ostatni wpis jest za dzień, w którym ją aresztowaliście.
– Zaprosiliśmy ją na przesłuchanie – poprawił go Diamond. – Wszystko zapisywała własnoręcznie?
– Tak.
– Jest tego pewna?
– Całkowicie.
– Miejmy nadzieję, że tak powie w sądzie. – Chwycił poręcze fotela. – Nie dziwi mnie, że twojego Siddonsa szlag trafił.
Jackman rozejrzał się, jakby miał zamiar krążyć po pokoju, ale rozrzucone książki i inne przedmioty sprawiały, że było to niewykonalne. Tymczasem Diamond dokonywał rachunku sumienia.
– Biorę na siebie część odpowiedzialności – wyznał. – To ja poruszyłem ten temat.
A powinienem wziąć pod uwagę, do czego to może doprowadzić, dodał w myślach. Danie Didrikson wyszłoby na zdrowie, gdyby nie wspomniano o książce kierowcy. Teraz było pewne, że oskarżenie zapyta o nią, a im bardziej będzie się upierać, że prowadziła ją prawidłowo, tym bardziej będzie prawdopodobne, że ją zniszczyła.
Poczuł wyrzuty sumienia, które dołożyły się do poczucia winy.
– Jeśli pozwolisz, może jednak napiłbym się tej kawy.
Kiedy Jackman krzątał się po kuchni, Diamond, siedząc w fotelu, zagłębił się w myślach. Prawdopodobieństwo, że Dana Didrikson dokonała zabójstwa było duże, ale żaden porządny glina nie mógł uznać jej winy za przesądzoną. Wmieszał się w sprawę i przechylił szalę na jej niekorzyść.
Teraz sumienie nakazywało mu znaleźć coś, co przywróciłoby równowagę.
Ale gdy Jackman wrócił z kawą, żaden z nich nie powiedział niczego krzepiącego.
***
Następnego ranka w Realbrew Ales zaczął naprawiać swoje błędy.
– Nie – powiedział recepcjonistce. – Nie jestem umówiony. Nie zapowiadamy swoich wizyt. Proszę łaskawie poinformować dyrektora, pana Buckle’a, jeśli się nie mylę, że ma gościa.
– Sprawdzę, czy nie jest zajęty. Pańskie nazwisko, proszę?
– Diamond.
– Co mam powiedzieć o celu wizyty, proszę pana?
– Skarbówka.
Podziałało. Powiedziała tylko „o”, nacisnęła guzik interkomu i coś powiedziała, zasłaniając dłonią usta. Nie spuszczała wzroku z Diamonda, jakby celował do niej z pistoletu.
Czekając, aż zaprowadzą go na górę, wyobrażał sobie panikę w gabinecie dyrekcji. Z tego co słyszał o Stanleyu Buckle’u, mógł wnioskować, jego związki z władzami skarbowymi były dość niejasne.
– Stary, będziesz musiał być dla mnie wyrozumiały. – Tak brzmi jak pierwsze słowa Buckle’a, kiedy doszło do spotkania. – Za dwadzieścia minut muszę być w Bristolu, a wiesz, jakie są korki.
Wstał zza biurka i uścisnął dłoń Diamonda, najwyraźniej nastawiona na rozbrojenie niebezpieczeństwa za wszelką cenę. Dłoń była ciepła i wilgotna. Był niższy, niż wyobrażał go sobie Diamond, miał przyjemne rysy twarzy, gładko sczesane do tyłu czarne włosy, cofniętą linię czoła. Buckie uśmiechnął się dobrotliwie i w kącikach ust zabłysło mu złoto. Wyglądał na cwanego kombinatora z lekką nutką przedsiębiorczości… Płowy garnitur, brązowa koszula i bladożółty krawat, który w domu mody określano zapewne jako w kolorze szampana. W klapie tkwił pączek róży.
– Nic zajmę panu wiele czasu – obiecał Diamond.
– Sprawy podatkowe, zgadza się?
– Powiedzmy.
– Mam nadzieję, że to nic osobistego? – Uśmiech. Diamond pokręcił głową. On też potrafił być przyjacielski.
– Wyłącznie interesy. Panie Buckie, o ile wiem, prowadzi pan bardzo rozgałęzione interesy w West Country.
– Dużo powiedziane – rzekł Buckie. – Trochę importuję, poza interesami tutaj, na miejscu.
– Co pan importuje?
– Różne drobiazgi, tanie zabawki, tego rodzaju rzeczy. Zaopatruję sporą liczbę sklepów z zabawkami i materiałami piśmienniczymi w produkty z Dalekiego Wschodu.
– Z Japonii?
– Głównie z Hongkongu i Tajwanu.
– Sprowadza pan towary i dostarcza do sklepów?
– Tak. Koncentruję się na Bristolu i Bath. Wliczam podatek od wartości dodanej. Wszystko idzie przez księgowość.
– Daje się z tego żyć?
– Ujdzie.
– Słyszałem, że ma pan duży dom w Clifton.
– No to co? Prawo tego nie zabrania.
Diamond, naśladując minę urzędnika z kontroli, wyciągnął z teczki plik papierów. Znalazł w nim poradnik podatkowy, który wziął rano z biura podatkowego w Ham Gardens House.
– Pan się z tym zapoznał, proszę pana? Szeroki, wyzywający uśmiech.
– Po Karolu Dickensie to moja ulubiona lektura. Proszę siadać. Krzesła, nie licząc wielkiego, dyrektorskiego fotela Buckle’a, wycięte były z beczek na piwo. Diamond usadowił się na jednym z nich i stwierdził, że mu niewygodnie.
– Sam pan podlicza wpływy?
– Właściwie nie, szanowny panie. Mam księgowego. Wezwać go?
– Jeszcze nie. Zakładam jednak, że zna się pan na tych cyferkach.
– Na cyferkach? W jakim sensie? – Buckie podkreślił to mrugnięciem.
– Na podatku pobranym. Kilometraż wszystkich samochodów używanych przez spółkę.
Buckie trochę spoważniał, poprawił węzeł krawata gestem, który miał wskazywać na pewność siebie.
– Myślę, że uzna pan nasze rachunki. Są dokładne.
– Ma pan zapisy?
– Oczywiście. – Otworzył dolną szufladę biurka i wyjął czerwoną księgę główną.
– Tutaj jest wszystko. Spisane są wszystkie samochody, należące do Realbrew.
Diamond wyciągnął rękę po książkę. Stracił wszelką nadzieję w chwili, gdy ją otworzył. Jako wniosek dowodowy nie miała najmniejszego znaczenia. Dla formalności zapytał, w jaki sposób oblicza się kilometraż, i usłyszał, że każdy kierowca prowadzi książkę wozu.
– Kiedy je tu przynoszą robi, pan z nich fotokopie?
– Nie. Nie uprawiam biurokracji dla biurokracji. – Buckie wystawił dwa palce dłoni i przytknął je do skroni w geście samobójstwa. – Teraz mi pan powie, że to obowiązkowe.
Diamond rozłożył przed sobą księgę główną.
– Mercedes benz 190 E 2.6 kombi, automatyczna skrzynia biegów.
– Który? Spółka ma dwa. Z jednego sam korzystam, drugi jest w dyspozycji kierowcy spółki.
– Dwa samochody tego samego modelu?
– Kupione jednocześnie. Wszystko przechodzi jak należy przez księgowość, a własną książkę kierowcy traktuję jak modlitewnik. Może ją pan przejrzeć, jeśli pan tylko sobie życzy.
– Tak, poproszę. A ta druga…?
– …powinna być w drugim wozie, który – niestety – obecnie nie parkuje u nas. Wybaczy pan na chwilę… – Skontaktował się z kimś przez intercom i poprosił, żeby przyniósł książkę kierowcy z jego samochodu.
Читать дальше