Brunetti odniósł wrażenie, jakby uważała, że jej słowa zabrzmią wiarygodnie, skoro tylko często będzie je powtarzać z dostatecznym przekonaniem.
– Jaki on był? – spytał.
Odpowiedź, której mu udzieliła dopiero po kilku chwilach, uznał za osobliwą.
– Zacny. To był człowiek zacny.
Dziwne, że w ten sposób określiła tak młodego mężczyznę.
Komisarz czekał, by się przekonać, czy Amerykanka coś doda, a ponieważ tego nie zrobiła, spytał:
– Dobrze go pani znała?
Nie patrzył na nią bezpośrednio, lecz na jej odbicie w oknie. Już nie płakała, ale na jej twarzy pozostał smutek. Wzięła głęboki oddech.
– Znałam go bardzo dobrze – odparła, wyraźnie poruszona, zaraz jednak jej głos się zmienił i oznajmiła obojętnym tonem: – Pracowaliśmy razem przez rok.
Nic więcej nie powiedziała.
– Czym się zajmował? Kapitan Duncan wspomniał, że pełnił obowiązki inspektora sanitarnego, ale ja nie bardzo wiem, na czym ta funkcja polega.
Zauważywszy, że komisarz patrzy na jej odbicie w szybie, Amerykanka odwróciła się i spojrzała nań bezpośrednio.
– Dokonywał inspekcji naszych kwater, to znaczy lokali, w których mieszkają Amerykanie. Jeśli właściciele skarżyli się na lokatorów, przeprowadzał dochodzenie.
– I to wszystko?
– Poza tym musiał jeździć do ambasad w Kairze, Warszawie i Belgradzie, obsługiwanych przez nasz szpital. Sprawdzał tam, czy w kuchniach panuje czystość.
– A zatem wiele podróżował?
– Owszem, dość dużo.
– Lubił swoją pracę?
– O tak – odparła bez wahania. – Uważał ją za bardzo ważną.
– I służbowo podlegał pani?
Uśmiechnęła się nieznacznie.
– Można by to tak określić. W istocie jestem pediatrą, ale przyjęli mnie do pracy na tym stanowisku, bo potrzebowali oficera, a zarazem lekarza, do podpisywania dokumentów. Właściwie jednak wszystkim całkowicie zajmował się on. Od czasu do czasu dawał mi coś do podpisania albo prosił, bym wysłała zapotrzebowanie. Wszystko załatwiają szybciej, gdy to robi oficer.
– Czy kiedykolwiek w którąś z tych podróży do ambasad wybraliście się razem?
Jeśli nawet uznała to za dziwne pytanie, w żaden sposób nie mógł tego stwierdzić, bo znów odwróciła twarz i patrzyła w okno.
– Nie. Sierżant Foster zawsze jeździł sam. – Nagle wstała i podeszła do schodków. – Czy ten pański kierowca, albo jak on tam się zwie, na pewno zna drogę? Wydaje się, że to strasznie długo trwa.
Otworzywszy jedno skrzydło drzwi, uważnie popatrzyła w lewo i w prawo, lecz budynki nad kanałem pozostawały dla niej anonimowe.
– Istotnie, powrót zabiera więcej czasu – bez trudu skłamał Brunetti. – Na wielu kanałach ruch jest jednokierunkowy, więc żeby się dostać na Piazzale Roma, musimy okrążyć dworzec.
Zobaczył, że wpływają na Canale di Canareggio. Za jakieś pięć minut powinni dotrzeć na miejsce.
Amerykanka wyszła i stanęła na pokładzie. Gwałtowny podmuch wiatru omal nie zerwał jej czapki. Przytrzymała ją ręką, a potem zdjęła i wsadziła sobie pod pachę. Z gołą głową wyglądała na kobietę bardziej niż ładną.
Również komisarz wyszedł na pokład i stanął obok niej. Właśnie skręcali w prawo, na Canale Grande.
– Piękny widok – zachwyciła się, a potem, już innym tonem, spytała: – Skąd pan tak dobrze zna angielski?
– Uczyłem się w szkole i na uniwersytecie. Byłem też jakiś czas w Stanach.
– Świetnie pan mówi.
– Dziękuję. A pani zna włoski?
– Un poco – odparła, ale zaraz uśmiechnęła się i dodała: – Molto poco . Bardzo słabo.
Zbliżali się do miejsca cumowania przy Piazzale Roma. Brunetti wysunął się przed Amerykankę, wziął cumę i trzymał ją w pogotowiu. Kiedy łódź dobiła, zarzucił linę na pachołek i fachowo zrobił węzeł. Monetti wyłączył silnik. Przeskoczywszy na nabrzeże, komisarz podał Amerykance rękę, którą ufnie chwyciła gestem świadczącym o pewnej zażyłości i puściła, gdy wysiadła. Ruszyli do samochodu zaparkowanego przed komisariatem karabinierów.
Kierowca zobaczył, że nadchodzi jego pasażerka, wygramolił się z samochodu i otworzył jej drzwi. Podciągnąwszy spódnicę munduru, wślizgnęła się na tylne siedzenie. Brunetti przytrzymał drzwi, gdy kierowca chciał je zamknąć.
– Dziękuję pani doktor za fatygę – powiedział z ukłonem, opierając rękę na dachu samochodu.
– Bardzo proszę – odparła, ale mu nie podziękowała za przejażdżkę na San Michele.
– Liczę, że spotkamy się w Vicenzy – rzekł obserwując Amerykankę, ciekaw jak zareaguje.
Nagle w jej oczach pojawił się ten sam strach, który widział po raz pierwszy, gdy patrzyła na śmiertelną ranę Fostera.
– W jakim celu?
Uśmiechnął się nieznacznie.
– Być może, coś znajdę i ustalę, dlaczego sierżant zginął.
Wyciągnęła rękę do klamki. Nie miał innego wyjścia, jak tylko się cofnąć. Zatrzasnęła drzwi, pochyliła się do przodu i szepnęła coś kierowcy, który natychmiast ruszył. Brunetti stał i patrzył, jak samochód włącza się do strumienia pojazdów wypływającego z Piazzale Roma i sunie drogą wznoszącą się ku grobli. W końcu zniknął mu z oczu, niczym anonimowy jasnozielony sedan wracający z wycieczki do Wenecji.
Brunetti nawet nie spojrzał na komisariat, by sprawdzić, czy karabinierzy widzieli, że wrócił z Amerykanką, i ruszył do motorówki. Monetti czytał gazetę. Przed laty jakiś cudzoziemiec zauważył, że Włosi bardzo wolno czytają. Komisarz już go nie pamiętał, ale od tamtego czasu zawsze przypominał sobie jego słowa, ilekroć ktoś zajmował się lekturą jednej gazety przez całą drogę z Wenecji do Mediolanu. Zapewne Monetti miał dość czasu, ale wyglądało na to, że jeszcze nie przebrnął przez pierwsze strony. Może jednak nuda zmusiła go do czytania wszystkiego od nowa.
– Dziękuję – powiedział Brunetti, wchodząc na pokład.
Młody policjant z uśmiechem podniósł głowę.
– Starałem się płynąć jak najwolniej, panie komisarzu, ale dostawałem szału, kiedy ci wariaci za bardzo zbliżali się do rufy.
Brunetti podzielał tę opinię o włoskich sternikach i kierowcach. Dopiero po trzydziestce nauczył się prowadzić samochód, zmuszony do tego, gdy na trzy lata przeniesiono go do Neapolu. Jeździł źle i z duszą na ramieniu, a przy tym wolno z powodu ostrożności, często się więc wściekał przez takich samych wariatów.
– Nie podrzucilibyście mnie na San Silvestro? – zapytał.
– Nawet do samego końca zaułka, jeśli tylko pan sobie życzy.
– Owszem. Dziękuję, Monetti.
Komisarz zdjął cumę z pachołka, starannie ją zwinął i powiesił na relingu. Podszedł do sternika i stanął obok niego, gdy motorówka ruszała w górę Canale Grande. Komisarza nie interesowało to, co teraz mógł dostrzec w tej części miasta. Minęli budynek dworca, zdumiewający ponurym wyglądem.
Jak wielu wenecjan, Brunetti zawsze czuł się bardzo związany ze swoim miastem. Często, w najmniej spodziewanej chwili, dostrzegał jakieś okno, na które przedtem nigdy nie zwrócił uwagi, czy też łukowate sklepienie bramy w blasku słońca, a wtedy doznawał wzruszeń znacznie bardziej złożonych niż daje samo piękno. Zastanawiając się na tym uznał, że to chyba ma coś wspólnego z wenecką gwarą, z faktem, że mieszka tu niespełna osiemdziesiąt tysięcy ludzi, i być może z tym, że w dzieciństwie chodził do przedszkola mieszczącego się w piętnastowiecznym pałacu. Kiedy wyjeżdżał z miasta, tęsknił za nim niemal jak za Paolą, i tylko wówczas czuł się dobrze i niczego mu nie brakowało, gdy był w Wenecji. Dowodził tego wszystkiego sposób, w jaki się rozglądał, pędząc motorówką kanałem. Nigdy z nikim na ten temat nie rozmawiał – obcy by nie zrozumiał, każdy wenecjanin zaś uznałby słowa za zbyteczne.
Читать дальше