Brunetti nań zerknął, a później spojrzał w dół na Viscardiego.
– Jemu adwokat już niepotrzebny – rzekł i zwrócił się do matki Ruffola: – Signora, co pani powiedział Peppino?
Starała się mówić jasno, unikając gwary, bo przecież rozmawiała z policją.
– Wszystko. O obrazach też. Wiedziałam, że mój Peppino miał się z panem spotkać. Był bardzo przestraszony. Bał się tego człowieka – wskazała Viscardiego. – Znalazł coś, co go bardzo przeraziło. – Przeniosła wzrok z Viscardiego na komisarza. – Czy już mogę stąd odejść, dottore ? Wykonałam swoje zadanie.
Mężczyzna z serwetką znowu się odezwał.
– Pan zadaje tej kobiecie pytania sugerujące odpowiedź i jako naoczny świadek złożę stosowne zeznania.
Wyciągnąwszy rękę, Brunetti wziął signorę Concettę pod pachę.
– Pozwoli pani, signora – rzekł i skinął na Vianella, który natychmiast znalazł się obok niego. – Proszę iść z tym panem. On ma łódź i zawiezie panią do komendy.
– Tylko nie łodzią – powiedziała. – Boję się wody.
– To bardzo bezpieczna łódź, signora – zapewnił ją sierżant.
– Pojedzie pan z nami, dottore ? – zwróciła się do Brunettiego.
– Nie, signora. Muszę tu zostać.
– Mogę mu ufać? – spytała, wskazując na Vianella.
– Owszem, signora. Może mu pani ufać.
– Słowo?
– Tak, słowo honoru.
– Dobra, idziemy do łodzi.
Ruszyła z Vianellem, który musiał się zgiąć, żeby prowadzić ją pod rękę. Po dwóch krokach przystanęła i odwróciła się do Brunettiego.
– Dottore ?
– Słucham, signora Concetta.
– Te obrazy są w moim domu.
Po tych słowach odeszła z sierżantem.
Dopiero potem komisarz odkrył, że choć spędziła w Wenecji dwadzieścia lat, nigdy nie płynęła łodzią – jak większość sycylijskich górali, panicznie bała się wody. Kiedy po południu wszedł do jej mieszkania, znalazł trzy skradzione obrazy, pocięte na kawałki tymi samymi nożyczkami, którymi niegdyś go zaatakowała. Tym razem zabrakło Peppina, żeby ją powstrzymał, więc całkowicie zniszczyła płótna, z których pozostały jedynie kolorowe strzępy, świadczące o jej zgryzocie. Brunetti nie był zaskoczony, kiedy się dowiedział, że wiele osób uznało to za dowód jej obłąkania – każdy mógłby zabić człowieka, ale tylko szaleniec zniszczyłby obraz Guardiego.
Dwa dni później po kolacji zadzwonił telefon. Odebrała Paola. Mówiła ciepłym tonem, często się śmiejąc, co świadczyło, że rozmawia ze swoimi rodzicami. Po dłuższym czasie, minęło bowiem niemal pół godziny, wyjrzała na taras i rzekła:
– Guido, mój ojciec prosi cię na chwilę. Chciałby z tobą zamienić parę słów.
Brunetti wszedł do salonu i podniósł słuchawkę.
– Dobry wieczór – powiedział.
– Dobry wieczór, Guido – odezwał się hrabia. – Mani dla ciebie kilka wiadomości.
– O tym wysypisku?
– Wysypisku? – powtórzył teść udając, że nie pamięta.
– Wysypisku nad jeziorem Barcis.
– A, chodzi ci o ten plac budowy. Zajął się nim w tym tygodniu pewien prywatny przedsiębiorca transportowy. Cały teren został oczyszczony, wszystko usunięto i zrównano buldożerami.
– Plac budowy?
– Tak, wojsko postanowiło przeprowadzić tam pomiary radiacji gruntu, ogrodzić cały teren i zbudować jakiś zakład doświadczalny. Naturalnie całkowicie zautomatyzowany, ludzie nie będą w nim pracowali.
– Czyje wojsko, ich czy nasze?
– Jak to czyje? Oczywiście, że nasze.
– Gdzie to wszystko wywieziono?
– Chyba do Genui, ale ten mój znajomy, który mi o tym mówił, nie wchodził w szczegóły.
– Ty wiedziałeś, że to robota Viscardiego, prawda?
– Guido, nie podoba mi się ten twój oskarżycielski ton – ostro zareagował hrabia.
Brunetti go nie przeprosił. Milczał.
– Wiedziałem bardzo wiele o signorze Viscardim, Guido, ale on był poza moim zasięgiem.
– Teraz już nikt go nie dosięgnie – rzekł komisarz, choć fakt, że może to powiedzieć, nie sprawiał mu satysfakcji.
– Próbowałem dać ci to do zrozumienia.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że on był aż tak potężny.
– Istotnie był, ale jego wuj – tu hrabia wymienił nazwisko pewnego ministra – jest znacznie potężniejszy. Rozumiesz?
Brunetti rozumiał więcej, niż pragnął.
– Chciałbym cię prosić o jeszcze jedną przysługę.
– Guido, w tym tygodniu i tak uczyniłem dla ciebie bardzo wiele, nawet wbrew swoim własnym interesom.
– Tym razem nie dla siebie.
– Guido, przysługę zawsze robi się temu, kto o nią prosi, zwłaszcza jeśli dotyczy kogoś innego.
Komisarz nic na to nie powiedział.
– No, więc co to za sprawa? – spytał hrabia.
– Jest pewien oficer karabinierów, niejaki Ambrogiani. Właśnie zmieniono mu przydział i wysyłają go na Sycylię. Czy możesz dopilnować, żeby nic mu się tam nie przydarzyło?
– Ambrogiani? – powtórzył hrabia, jakby go interesowało wyłącznie nazwisko.
– Tak.
– Zobaczę, co się da zrobić, Guido.
– Byłbym bardzo wdzięczny.
– Przypuszczam, że tak samo jak major Ambrogiani.
– Dziękuję.
– Nie ma za co, Guido. Wracamy w przyszłym tygodniu.
– To dobrze. Przyjemnych wakacji!
– Tak, na pewno będą przyjemne. Dobranoc, Guido.
– Dobranoc.
Kiedy Brunetti odkładał słuchawkę, nagle sobie przypomniał pewien fragment tej rozmowy i aż go zmroziło. Stał jak wryty, wpatrując się w swoją dłoń, której nie mógł oderwać od słuchawki. Hrabia znał stopień Ambrogianiego. Komisarz nazwał go oficerem, lecz teść powiedział: „major Ambrogiani”. Hrabia wiedział o Gamberetcie, miał wspólne interesy z Viscardim, a teraz się okazało, że zna stopień Ambrogianiego. Co jeszcze wie? I w czym jeszcze macza palce?
Paola stała na tarasie. Brunetti wyszedł z salonu, zatrzymał się obok żony i objął ją za ramiona. Na niebie od zachodu gasło ostatnie światło dnia.
– Dni robią się coraz krótsze, prawda? – spytała.
Mocniej tuląc ją do siebie, pokiwał głową.
Trwali tak przez pewien czas. Wtem odezwały się dzwony, najpierw te mniejsze z San Polo, a potem nad miastem i kanałami rozległy się donośne, władcze tony San Marco.
– Guido, chyba Raffi się zakochał – rzekła Paola licząc, że to właściwy moment, by o tym napomknąć.
Brunetti stał obok matki swojego jedynego syna, myśląc o rodzicach i ich miłości do dzieci. Milczał tak długo, że Paola się odwróciła i na niego spojrzała.
– Guido, czemu ty płaczesz?
***