Zadzwonił telefon. Komisarz odwrócił się od okna, by podnieść słuchawkę.
– Brunetti.
– Dzień dobry, panie komisarzu. Tu major Ambrogiani z amerykańskiej bazy w Vicenzy. Jakiś czas temu spotkaliśmy się w sprawie śmierci tego żołnierza, który zginął w Wenecji.
– A, tak, maggiore – odparł Brunetti po chwili milczenia, wystarczająco długiej, by osoba, która podsłuchiwała tę rozmowę, odniosła wrażenie, że on ledwie go sobie przypomina. – Czym mogę panu służyć?
– Już się pan przysłużył, signor Brunetti, przynajmniej moim amerykańskim kolegom, znajdując mordercę tego młodego człowieka. Dzwonię, żeby osobiście panu podziękować, a także przekazać podziękowania amerykańskich władz tutejszej bazy.
– A, niezwykle pan uprzejmy, maggiore . Naprawdę, jestem bardzo wdzięczny. Oczywiście, jeśli w czymkolwiek możemy się przydać Ameryce, a zwłaszcza jej agencjom rządowym, to nas tylko cieszy.
– Ładnie powiedziane, signor Brunetti. Z całą pewnością przekażę im to słowo w słowo.
– Koniecznie, maggiore . Co jeszcze mógłbym dla pana zrobić?
– Sądzę, że życzyć mi powodzenia – odparł Ambrogiani, sztucznie się śmiejąc.
– Z miłą chęcią, maggiore , ale dlaczego?
– Dostałem nowy przydział.
– Gdzie?
– Na Sycylii – powiedział Ambrogiani obojętnym tonem.
– A, dobrze panu, maggiore . Podobno tam wspaniały klimat. Kiedy pan wyjeżdża?
– W tym tygodniu.
– Tak szybko? A kiedy do pana dołączy rodzina?
– Niestety, to wykluczone. Otrzymałem dowództwo małej jednostki w górach, a tam nie możemy sprowadzać rodzin.
– Przykro mi to słyszeć, maggiore .
– Cóż, służba nie drużba.
– Oj, tak, tak. Na pewno niczego pan od nas nie potrzebuje?
– Nie, commissario . Jeszcze raz proszę przyjąć wyrazy wdzięczności, zarówno ode mnie, jak i od moich amerykańskich kolegów.
– Dziękuję, maggiore . No, to powodzenia – rzekł Brunetti, pierwszy raz nie udając w tej rozmowie.
Położył słuchawkę i znów obserwował rusztowanie. Robotników już tam nie było. Zastanawiał się, czy ich też wysłano na Sycylię. Jak długo karabinier może przeżyć na tej wyspie? Miesiąc? Dwa? Komisarz nie pamiętał, ile lat pozostało Ambrogianiemu do emerytury, ale miał nadzieję, że major do niej dotrwa.
Znowu pomyślał o trojgu młodych ludzi, którzy zginęli gwałtowną śmiercią, niczym pionki zrzucone z szachownicy brutalną ręką. To mogła być ręka Viscardiego, lecz przeniesienie majora oznaczało, że w tej grze uczestniczyli inni, jeszcze silniejsi gracze, jacy z łatwością mogliby zrzucić z szachownicy i Ambrogianiego, i komisarza. Przypomniał sobie napis na jednym z tamtych plastikowych worków, zawierających śmiercionośne substancje: „Własność rządu USA”. Wzdrygnął się.
Nie musiał zaglądać do akt, by znaleźć adres. Po wyjściu z komendy szedł w stronę Rialto, na nic nie zwracając uwagi. Przy Rialto, na myśl, że pozostał mu jeszcze kawał drogi, ogarnęło go znużenie. Zaczekał na vaporetto numer jeden i wysiadł na drugim przystanku, koło San Stae. Choć jeszcze nigdy tam nie był, same nogi zaprowadziły go pod furtkę – Vianello mu powiedział, gdzie to jest, ale komisarz miał wrażenie, jakby rozmawiał o tym z sierżantem przed wieloma miesiącami. Kiedy nacisnął dzwonek i podał swoje nazwisko, furtka otworzyła się z trzaskiem.
Z niewielkiego dziedzińca pozbawionego roślin wiodły do wejścia brudnoszare stopnie. Brunetti na nie wszedł i uniósł rękę, ale nim zdążył zapukać w drewniane drzwi, otworzył je Viscardi.
Ślad pod jego okiem już prawie całkiem znikł, podobnie jak siniaki. Uśmiech jednak pozostał ten sam.
– Co za miła niespodzianka, commissario . Proszę, niech pan wejdzie.
Przy tych słowach Viscardi wyciągnął dłoń, lecz gdy Brunetti ją zignorował, sięgnął nią do drzwi, by je przytrzymać niby w naturalnym geście.
Komisarz przystanął w hallu czekając, aż gospodarz zamknie drzwi. Miał przemożną ochotę uderzyć Viscardiego, zadać mu gwałt, po prostu zrobić jakąś krzywdę. Tymczasem poszedł za nim do przestronnego salonu, którego okna wychodziły zapewne na ogród.
– Czym mogę panu służyć, commissario ! – odezwał się Viscardi, w dalszym ciągu uprzejmie, ale nie poprosił Brunettiego, by usiadł, ani nie zaproponował mu drinka.
– Gdzie pan był ostatniej nocy, signor Viscardi?
Gospodarz się uśmiechnął; jego oczy patrzyły ciepło i spokojnie. Pytanie bynajmniej go nie zaskoczyło.
– Tam, gdzie przyzwoity człowiek spędza noc, dottore , czyli w domu, z żoną i dziećmi.
– Tutaj?
– Nie, w Mediolanie. A jeśli wolno mi uprzedzić pańskie następne pytanie, mogę dodać, że były tam jeszcze inne osoby: dwóch gości i trzy służące.
– Kiedy pan tu przyjechał?
– Dziś rano, pierwszym samolotem. – Z uśmiechem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej niebieski kartonik. – A, jak szczęśliwie się złożyło, że jeszcze mam kartę pokładową. – Wyciągnął do Brunettiego rękę, w której ją trzymał. – Chce pan sprawdzić, commissario !
Brunetti zignorował ten gest i rzekł:
– Znaleźliśmy tego młodego człowieka z fotografii.
– Jakiego młodego człowieka? – zapytał Viscardi, a po chwili milczenia udał, że sobie przypomniał. – Ach, tak, tego kryminalistę, którego zdjęcie pokazywał mi wasz sierżant. Czy vice-questore Patta powiedział panu, że teraz odnoszę wrażenie, jakbym go pamiętał? – Nie otrzymał odpowiedzi, więc mówił dalej: – Czy mam rozumieć, że pan go aresztował? Jeśli tak, nareszcie odzyskam obrazy i moja żona bardzo się ucieszy.
– On nie żyje.
– Nie żyje? – zdziwił się Viscardi, unosząc brew. – Co za nieszczęście! Umarł śmiercią naturalną? – Na moment umilkł, jakby się zastanawiał nad kolejnym pytaniem. – A może z przedawkowania narkotyków? Podobno takie rzeczy się zdarzają, zwłaszcza wśród młodych ludzi.
– Nie, nie z przedawkowania. Został zamordowany.
– Och, przykro mi to słyszeć, ale coś mi się wydaje, że ostatnio rzeczywiście mnóstwo tu takich wypadków, prawda? – Uśmiechnął się, zadowolony z własnego żarciku. – A czy mimo wszystko ustalono, że on był sprawcą włamania do tego palazzo !
– Są dowody, które o tym świadczą.
– Czy to oznacza, że moje obrazy wkrótce do mnie wrócą?
– Nie.
– A, to fatalnie. Moja żona będzie niepocieszona.
– Znaleźliśmy dowody wskazujące na jego związek z innym przestępstwem.
– Naprawdę? Z jakim?
– Z zabójstwem tamtego amerykańskiego żołnierza.
– Pan i vice-questore Patta z pewnością się cieszycie, że zdołaliście rozwikłać i to.
– On tak.
– A pan nie? Dlaczegóż to, commissario ?
– Ponieważ zabójcą nie był Ruffolo.
– Wydaje się pan tego pewien.
– Bo jestem.
Viscardi próbował się uśmiechnąć z zaciśniętymi ustami.
– Znacznie większą radość by mi sprawiło, gdyby pan z równym przekonaniem mówił o odnalezieniu moich obrazów.
– Może pan być pewny, że je znajdę, signor Viscardi.
– To bardzo pocieszające, commissario . – Odsunął mankiet i zerknął na zegarek. – Niestety, musi mi pan wybaczyć. Na obiedzie spodziewam się przyjaciół, a później mam umówione spotkanie w interesach i powinienem jechać na dworzec.
– Więc nie umówił się pan w Wenecji?
Читать дальше