Zaabsorbowany rozmową z Bonaventurą, komisarz zapomniał o swojej wściekłości i teraz był całkiem opanowany, choć nagle zmroziła go pewna myśl.
– Jak ona wyglądała, dottore ?
– Zwyczajnie. Niska, otyła staruszka, ubrana na czarno.
– Jakie notatki pan uzupełniał, doktorze?
– Już mówiłem, że z tej sekcji.
– Której sekcji? – zapytał Brunetti, choć znał odpowiedź.
– Jak się nazywał ten młody człowiek, coście go przywieźli w nocy? Rigetti? Ribelli?
– Nie, dottore , Ruffolo.
– No właśnie! Dopiero co skończyłem. Już jest pozszywany. O drugiej ma zabrać go rodzina, ale ja się uwinąłem z tym trochę wcześniej i chciałem uzupełnić wyniki przed następną sekcją.
– Czy pan pamięta choć cośkolwiek z tego, co ta kobieta wykrzykiwała?
– Już mówiłem, że nie mogłem jej zrozumieć.
– Bardzo proszę, niech pan spróbuje sobie przypomnieć, dottore – nalegał Brunetti, z trudem zachowując spokój w głosie. – To może mieć duże znaczenie. Jakieś zwroty? Wyrażenia?
Bonaventura milczał.
– Czy ona mówiła po włosku, doktorze?
– Tak jakby. Niektóre słowa były włoskie, ale reszta to najgorsza gwara, jaką słyszałem. – W tym momencie lekarz stwierdził, że cały ręcznik jest zakrwawiony. – Chyba powinienem iść, żeby mi to ktoś opatrzył.
– Jedną chwileczkę, dottore . Czy pan rozumiał jakieś słowa?
– No oczywiście. Ona krzyczała: Bambino, bambino, ale przecież ten młody człowiek nie był jej bambino. Musiała mieć sześćdziesiąt parę lat.
Nie miała, lecz Brunetti nie widział powodu, żeby mu o tym mówić.
– Czy pan jeszcze coś zrozumiał?
Bonaventura zamknął oczy nie tylko dlatego, żeby się bardziej skoncentrować, ale również z bólu.
– Krzyknęła „Morderca!”, jakby pod moim adresem. Wrzeszczała, że mnie zabije, lecz tylko przyłożyła mi w głowę. To wszystko było chaotyczne i bez żadnego sensu, zarówno jej zachowanie, jak i to, co wykrzykiwała. Po prostu zwierzęcy ryk. Tak to wyglądało do chwili, gdy przyszli sanitariusze.
Brunetti się odwrócił, ruchem głowy wskazał drzwi do prosektorium i spytał:
– Czy ciało jest tam?
– Tak. Już to panu mówiłem. Rodzinie kazano się zgłosić o drugiej i je zabrać.
Zbliżywszy się do drzwi, komisarz je otworzył. W odległości paru metrów zobaczył nagie ciało Ruffola na wysokim metalowym wózku. Prześcieradło, którym je przykryto, leżało zmięte na posadzce, jakby ktoś je zdarł i cisnął.
Brunetti wszedł na kilka kroków do prosektorium i przyjrzał się zwłokom. Widok zbyt dużego ucha denata sprawił, że na chwilę zamknął oczy. Głowa Ruffola była odwrócona w bok, więc komisarz wyraźnie widział, gdzie Bonaventura odciął czerep, żeby określić stopień uszkodzenia mózgu. Przez środek zwłok biegło długie cięcie, takie samo jak na ciele martwego Amerykanina. Brunetti pomyślał, że się znajdował w kręgu śmierci i zatoczywszy pełne koło, dotarł do miejsca, z którego wyruszył.
Zostawił to, co niegdyś było Ruffolem, i wrócił do gabinetu. Jakiś mężczyzna w białym fartuchu pochylał się nad Bonaventurą, delikatnie obmacując brzegi rany.
Brunetti kiwnął głową na policjantów, ale nim zdążyli za nim ruszyć, Bonaventura spojrzał na komisarza i rzekł:
– Przypomniałem sobie jeszcze jedną dziwną rzecz.
– Mianowicie, dottore ?
– Ta kobieta myślała, że ja jestem z Mediolanu.
– Nie rozumiem. Co pan chce przez to powiedzieć?
– Kiedy krzyczała, że mnie zabije, nawymyślała mi od „mediolańskich zdrajców”. To zupełnie bez sensu.
Nagle do Brunettiego dotarło, że jednak jest w tym sens.
– Vianello, masz łódź? – spytał.
– Tak, panie komisarzu, czeka przed szpitalem.
– Miotti, zadzwoń do komendy i powiedz, żeby do palazzo Viscardiego natychmiast wysłali lotną brygadę. Idziemy, Vianello.
Policyjna motorówka, z silnikiem na wolnych obrotach, była przycumowana z lewej strony szpitala. Brunetti skoczył na pokład. Tuż za nim to samo zrobił Vianello.
– Bonsuan – odezwał się komisarz ucieszony, że widzi go przy sterze – zatrzymaj się niedaleko San Stae, przy tym odnowionym pałacu koło Palazzo Duodo.
Pośpiech Brunettiego okazał się zaraźliwy, więc Bonsuan nie musiał o nic pytać, tylko włączył dwutonową syrenę, pchnął manetkę gazu do przodu i łódź błyskawicznie ruszyła kanałem. Przy jego końcu skręciła w Rio San Giovanni Crisostomo i pomknęła w kierunku Canale Grande. Kilka minut później wypadła na jego szerokie wody, niemal ocierając się o taksówkę i tak gwałtownie skręcając, że zostawiła za sobą wysokie fale, które plasnęły w łodzie i domy po obu stronach kanału. W pędzie minęła vaporetto stojące przy San Stae; fala jej kilwateru sprawiła, że tramwaj wodny uderzył w nabrzeże i kilku turystów zatańczyło na pokładzie, chwilowo tracąc grunt pod nogami.
Bonsuan dobił do brzegu tuż za Palazzo Duodo i Brunetti z Vianellem natychmiast wyskoczyli z motorówki, pozostawiwszy sternikowi jej cumowanie. Komisarz wbiegł po wąskich stopniach, na moment przystanął, by się zorientować, którędy od strony wody najbliżej do palazzo , i ruszył w lewo.
Kiedy zobaczył, że grube drewniane drzwi wiodące na dziedziniec są otwarte, od razu zrozumiał, że już jest za późno i dla Viscardiego, i dla signory Concetty. Znalazł ją na schodach prowadzących do pałacu. Dwaj znajomi gospodarza trzymali ją za ręce wykręcone do tyłu. Jeden z nich wciąż jeszcze miał serwetkę zatkniętą za kołnierzyk koszuli.
Brunetti uznał, że obaj mężczyźni są zbyt wysocy i silni, aby musieli signorze Concetcie brutalnie wykręcać ręce. Po pierwsze, spóźnili się, a po drugie, ona nie stawiała żadnego oporu. Wyglądała na zadowoloną, można by nawet rzec szczęśliwą, kiedy patrzyła na to, co leżało na dziedzińcu. Viscardi upadł na twarz, więc nie było widać dwóch ziejących dziur, jakie powstały w jego klatce piersiowej wskutek strzałów z dubeltówki, choć nikt nie zdołałby powstrzymać krwi sączącej się spod ciała na granitowe kostki, którymi wybrukowano dziedziniec. Przy zwłokach, lecz bliżej signory Concetty, leżała lupara . Broń zmarłego męża spełniła swoje zadanie, służąc zemście w obronie honoru rodziny.
Nim komisarz zdążył cokolwiek powiedzieć, w wejściu u szczytu schodów pojawił się mężczyzna w znajomym mundurze. Vianello.
– Jak panu się udało tak szybko tu dotrzeć? – spytał sierżant.
Ignorując podwładnego, Brunetti podszedł do kobiety. Spojrzała nań, poznała go, ale się nie uśmiechnęła. Miała kamienną twarz.
– Puśćcie ją – rzekł.
Mężczyźni nie reagowali.
– Puśćcie ją – powtórzył spokojnym głosem.
Tym razem usłuchali, ale obaj przezornie odsunęli się od niej o krok.
– Signora Concetta, skąd pani wiedziała?
Pytanie jej, dlaczego to zrobiła, komisarz uznał za zbędne.
Niezdarnie, jakby każdy ruch sprawiał jej ból, skrzyżowała ręce na piersiach.
– Mój Peppino wszystko mi powiedział.
– A konkretnie co?
– Że teraz zarobi dość pieniędzy, żebyśmy mogli jechać do domu. Wrócić do domu. Tak dawno nie byłam w domu.
– Co jeszcze pani powiedział, signora? Mówił o tamtych obrazach?
Mężczyzna z serwetką przerwał mu piskliwym głosem:
– Kimkolwiek pan jest, chcę uprzedzić, że jestem adwokatem signora Viscardiego, i ostrzegam przed udzielaniem informacji tej kobiecie. Popełniła morderstwo, którego byłem świadkiem, i nie wolno z nią rozmawiać, dopóki nie przybędzie policja.
Читать дальше