– Może moglibyśmy o tym porozmawiać… – powiedział z wahaniem.
– Nie rozmawiać! – odparł krótko Bai i zacisnął usta.
Był zirytowany. Nie smutny, nie przytłoczony nieszczęściem, nie przerażony tym, co się stało, a co policja zrelacjonowała mu z najdrobniejszymi szczegółami, tylko zirytowany. W pokoju zapadła cisza. Gunder nie czuł się na siłach, żeby rozpocząć dyskusję o swoich prawach, o różnicach między prawem norweskim i indyjskim albo o swoim złamanym sercu. Był całkowicie bezradny.
– Mam tylko jedną prośbę – odezwał się wreszcie łamiącym się głosem. – Tylko jedną. Żeby pojechał pan ze mną i zobaczył dom Poony. Żeby zobaczył pan to, co chciałem jej dać.
Bai nie odpowiedział. Milczał z zaciętą twarzą. Gunder pochylił głowę. Skarre nie spuszczał Hindusa z oka.
– Czy zechce pan zobaczyć dom pana Jomanna? To dla niego bardzo ważne.
Zabrzmiało to jak prośba, ale taka, której niewiele brakuje, żeby stała się rozkazem. Bai wzruszył ramionami. Gunder najchętniej zapadłby się pod ziemię, głęboko, najlepiej aż do Poony. Tam wreszcie znalazłby spokój. Uciekłby od tego zawziętego człowieka o zaciętej twarzy, od wszystkich kłopotów. Od Marie, która każdej chwili może obudzić się ze śpiączki i zacząć bełkotać jak idiotka. W głowie mu huczało. Zaraz zemdleję, pomyślał. Pierwszy raz w życiu. Lecz nie zemdlał. Poczuł za to, jak jego twarz zastyga w twardą nieprzyjazną maskę.
– Czy zechce pan zobaczyć dom pana Jomanna? – powtórzył Skarre powoli i wyraźnie, jakby mówił do dziecka.
Bai wreszcie obojętnie skinął głową.
– W takim razie chodźmy – powiedział nerwowo Gunder i zerwał się z krzesła.
Czekało go ważne zadanie, więc musiał się spieszyć, żeby uporać się z nim, dopóki czuł się na siłach. Bai się zawahał.
– Pojedziemy moim samochodem. Potem odwiozę pana do hotelu.
– Zgadza się pan? – zapytał Skarre.
Hindus ponownie skinął głową. Dwaj mężczyźni wyszli na korytarz i ruszyli do schodów: Gunder wielki i ociężały, z łysiną, Bai szczupły i śniadoskóry, z grzywą kruczoczarnych włosów. Skarre modlił się w duchu, żeby brat Poony złagodniał. Zdarzało się, że jego modlitwy były wysłuchiwane. Wrócił do gabinetu Sejera i wyjął z kieszeni szeleszczącą torebkę z Zelkami.
– Wierzysz w Boga? – zapytał Sejer, przyglądając mu się życzliwie.
Skarre włożył żelka do ust.
– Najbardziej lubię zielone – poinformował, ignorując pytanie.
– A może twoja wiara zaczęła się chwiać?
– Kiedy byłem chłopcem, wkładałem żelka do ust i trzymałem tak długo, aż rozpuścił się cały cukier – mówił dalej Skarre. – Kiedy go wyjmowałem, był przezroczysty jak szkło. Bez cukru wyglądają znacznie lepiej. – Possał jeszcze chwilę, po czym wyjął i pokazał Sejerowi. – Widzisz?
Zielony żelek lśnił w dłoni policjanta. Rzeczywiście, był przezroczysty. Inspektor uśmiechnął się.
– Tchórz.
– A ty? – Skarre przeszedł do kontrataku. – Co myślisz o mocy?
Sejer uniósł brwi.
– To znaczy?
– Powiedziałeś mi kiedyś, że wierzysz w moc. Ponieważ, jak twierdzisz, jesteś ateistą, musiałeś znaleźć sobie coś innego. Dziwne, prawda? Wszyscy czegoś potrzebujemy.
– Owszem, wierzę w moc, ale jestem od niej całkowicie niezależny. Nie rozmawiamy ze sobą.
– Inaczej mówiąc, jesteście samotni. O nic nie możesz prosić, nie możesz wytykać jej błędów i wściekać się na nią.
– To właśnie robisz przy wieczornym pacierzu?
– Między innymi – odparł Skarre, wkładając do ust czerwonego żelka.
– W takim razie pomódl się za Gundera.
Sejer założył marynarkę, podszedł do drzwi i wyłączył światło.
– Niech moc będzie z tobą – powiedział Skarre.
Gunder otworzył drzwi samochodu przed Shirazem. Przepełniała go pokora. Poona na pewno życzyłaby sobie, by godnie przyjął jej brata. Gdyby widziała ich teraz, na pewno nie spodobałoby się jej ich dziecinne naburmuszenie. On z zaciśniętymi szczękami, Shiraz ze zmrużonymi oczami. Wkrótce będzie po wszystkim, pomyślał. Wątpił, by los jeszcze kiedykolwiek się do niego uśmiechnął, zamierzał jednak zrobić wszystko co w jego mocy. Wyjechali z miasta. Dzień był piękny, przed oczami Shiraza roztaczały się zupełnie nowe dla niego widoki. Gunder mówił krótkimi, prostymi zdaniami, tak żeby go zrozumiał. Wychowywałem się tutaj. Mieszkam tu od urodzenia. To spokojna okolica. Wszyscy się znamy. Dom zbudowano w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku. Nie jest duży, ale w dobrym stanie. Ogród. Ładny widok. Ładnie urządzona kuchnia.
Gość w milczeniu patrzył przez okno.
– We wsi mamy sklepy, bank, pocztę i kawiarnię. Szkolę i przedszkole. Ładny kościół. Pokażę ci go.
Shiraz wciąż milczał. W głębi duszy musiał się domyślać, do czego zmierza Gunder. Pojechali do kościoła. Był drewniany, otoczony położonym na zboczu cmentarzem, wciąż pełnym bujnej zieleni. Gdzieniegdzie rosły kwiaty. Kościół był niewielki, ale przyjemnie ożywiał krajobraz. Biała bryła wyróżniała się na tle ciemnej zieleni. Gunder zatrzymał samochód i wysiadł. Shiraz został w środku, lecz Gunder się nie poddawał. To była jego ostatnia szansa, zebrał w sobie ostatnie siły. Będzie walczył o żonę. Otworzył drzwi po stronie pasażera i czekał. W końcu gość wysiadł z ociąganiem, obrzucił spojrzeniem kościół i groby.
– Jeśli Poona będzie mogła zostać, to pochowam ją właśnie tutaj i będę codziennie odwiedzał jej grób. Posadzę kwiaty. Mam dużo czasu i cały mogę jej poświęcić.
Shiraz nie odpowiedział, choć było widać, że słucha. Gunder nie potrafił ocenić, czy Hindusowi podoba się to miejsce. Sprawiał wrażenie zaskoczonego. Ruszył przed siebie między grobami, a Shiraz podążył za nim w sporej odległości. Kiedy Gunder zatrzymał się przy jednej z mogił, podszedł do niego ostrożnie.
– Moja matka – wyjaśnił Gunder. – Poona nie byłaby sama.
Shiraz spojrzał na nagrobek.
– Podoba ci się?
Hindus wzruszył ramionami. Gundera coraz bardziej to irytowało. Poona nigdy tak nie robiła, zawsze odpowiadała jasno i wyraźnie.
– Teraz pojedziemy do domu.
Wciąż był skoncentrowany, lecz z każdą chwilą opadał z sił. Zatrzymał samochód na podjeździe. Bai rozejrzał się dookoła.
– Jabłka – powiedział Gunder, wskazując na drzewa. – Bardzo dobre.
Shiraz skinął głową. Weszli do środka. Mężczyzna pokazał mu salon, oprowadził po pomieszczeniach na parterze i piętrze. Na górze były dwie sypialnie: duża, którą miał dzielić z Pooną, oraz gościnna, z której zwykle korzystała Marie.
– To miał być pokój dla ciebie, kiedy przyjedziesz z wizytą. Chcieliśmy cię zaprosić.
Shiraz rozejrzał się po skromnie umeblowanym pomieszczeniu: łóżko przykryte dzierganą kapą, granatowe zasłony, nocny stolik z lampką. Nawet jeśli mu się spodobało, to nie dał tego po sobie poznać. Poszli dalej. Gunder miał nadzieję, że szwagier wreszcie się odezwie, lecz ten wciąż milczał jak zaklęty. Kiedy obejrzeli już wszystko, zaparzył kawę i wyjął z lodówki ciasto upieczone przez Marie. Było w nim masło, cukier i cynamon. Gunder wiedział już, że w Indiach używa się dużo cynamonu, więc może ciasto będzie smakować Shirazowi? Lecz gość nawet nie tknął poczęstunku. Posłodził sobie mocno kawę, ale chyba mu nie smakowała. Gunder poczuł, że nie ma nic do stracenia.
– Muszę zabrać siostrę do domu – niespodziewanie odezwał się stanowczo Shiraz, choć już nie tak wrogim tonem.
Читать дальше