Z zamyślenia wyrwał ją jakiś hałas na zewnątrz. Zerwała się z miejsca i pobiegła do holu. Nasłuchiwała ze wstrzymanym oddechem, ale do jej uszu docierało jedynie zawodzenie wiatru targającego z wielką siłą koronami drzew. Nagle kolejny łomot. Pobiegła do kuchni. Skąd dobiegał ten dźwięk? Czy był taki sam jak tamtej nocy czy inny? Spojrzała na telefon, lecz nie ruszyła w tamtą stronę. Nie mogła teraz zadzwonić do Jacoba. Znowu hałas, donośniejszy, zakończony głośnym trzaskiem, jakby ktoś uderzał kowalskim młotem. Przerażona, wpatrywała się w okno. Łomot powtarzał się w nieregularnych odstępach czasu. Najwyraźniej słyszała go w holu, jego źródło musiało więc znajdować się z przodu domu. Na szczęście drzwi wejściowe były zamknięte na dwa zamki. Miała wyostrzone zmysły. Bardzo podobnie trzaskały drzwi do komórki, jeśli ktoś zapomniał je zamknąć. Czy wyjaśnienie mogło być aż tak proste? Znowu. Pobiegła do salonu i ostrożnie odchyliła brzeg zasłony. W świetle lampy nad frontowymi drzwiami widać było wyraźnie czerwoną komórkę z białymi drzwiami; rzeczywiście, silny wiatr szarpał nimi gwałtownie. Ogarnęła ją ogromna ulga. Całe szczęście, że nie zaalarmowała Jacoba. Chociaż… Dałaby głowę, że zamknęła je starannie, kiedy wstawiała rower.
Postanowiła przestać o tym myśleć, przyniosła gazety ze schodów do piwnicy, usiadła w salonie i zabrała się do wycinania kolejnych doniesień prasowych o zabójstwie. Wzmianek w gazetach było coraz mniej, jednak nie chciała żadnej przepuścić. Zamierzała zachować je na zawsze. Któregoś dnia, kiedy już będzie żoną Jacoba, wyjmie je, żeby powspominać, od czego się to wszystko zaczęło. Drzwi komórki wciąż łomotały. Irytowało ją to, ale przy tej pogodzie nie miała najmniejszego zamiaru wychodzić na zewnątrz, żeby je zamknąć, wycinała więc dalej w najlepsze. Choć już wiedziała, co było przyczyną hałasu, natarczywe dźwięki nie dawały jej spokoju. Czy będzie słuchała tego przez całą noc, zamiast normalnie pójść spać? Westchnęła głęboko i odłożyła nożyczki. Ile czasu potrzeba, by założyć buty, przebiec przez podwórze, zamknąć i zaryglować drzwi, przybiec z powrotem? Najwyżej minutę. Sześćdziesiąt sekund w ciemności. Wstała, przeszła do holu, zawahała się jeszcze, w końcu włożyła buty matki, ponieważ stały najbliżej. Były sporo za duże. Otworzyła jeden zamek, przez chwilę wsłuchiwała się w szum deszczu. Potem otworzyła drugi, wzięła trzy głębokie wdechy, gwałtownie otworzyła drzwi i zbiegła po schodkach. Nie ma się czym przejmować, pomyślała, brnąc przez podwórze w za dużych butach. Drzwi komórki były otwarte na oścież. Wnętrze wypełniała nieprzenikniona ciemność. Nie mogła włączyć światła, ponieważ do komórki nie doprowadzono elektryczności. Na oślep wyciągnęła rękę, chwyciła za skobel i w tej samej chwili sparaliżował ją paniczny strach, ponieważ z wnętrza dobiegł jakiś odgłos. Odwróciła się gwałtownie. Czy ktoś ją obserwował? Odniosła wrażenie, że dostrzega jakiś błysk. Walcząc ze strachem, ponownie spróbowała chwycić za skobel, lecz nie zdążyła: poczuła silne szarpnięcie i czyjeś dłonie zacisnęły się na jej szyi. Była bezsilna. Bezładnie wymachiwała rękami. Poczuła niespodziewane uderzenie i nagle wszystko pociemniało. Ból przeszywał jej kark, straciła czucie w reszcie ciała. Coś wilgotnego i ciepłego przesiąkło przez jej ubranie. Nogi ugięły się pod nią, jakby były z waty.
– Teraz będziesz trzymała gębę na kłódkę!
Osunęła się na ziemię, zasłaniając głowę rękami. Czuła dotyk jego dłoni. Przewrócił ją na brzuch. Mamo! Słyszała w głowie swój bezgłośny krzyk. Mamo, umieram!
Przycisnął ją do ziemi nogą, ale puścił kark. Poczuła ostry ból w okolicach krtani; bezsilnie drapała palcami posadzkę. Czy to Gøran? – przemknęło jej przez głowę. Czy mnie też zabije? Nie płakała, prawie nie oddychała. Puścił ją, zajął się czymś innym. Przypomniała sobie, że w komórce jest kanister z paliwem do kosiarki. Obleje mnie i podpali! Znajdą ją zwęgloną i sztywną, zidentyfikują po uzębieniu. Nagle trzasnęły drzwi i zapadła cisza. Zaryglował drzwi od zewnątrz. Leżała bez ruchu, nasłuchując. Na pewno mnie spali. Drżała jak w febrze, nie mogła nad tym zapanować. Nie wierzyła, że to koniec. Sądząc po zapachu, chyba oddała mocz. Przytłaczało ją to, czego doświadczała. Leżała, a mięśnie miała napięte do granic wytrzymałości. Nie słyszała ani kroków, ani odgłosów silnika – tylko wiatr targający gałęziami i ulewny deszcz.
Wydawało jej się, że leży całą wieczność z twarzą wtuloną w ubitą ziemię. Nie mogła tego wytrzymać, lecz bała się podnieść; była jak zwierzę schwytane w snop światła samochodowych reflektorów. Wreszcie opanowała się i wstała ostrożnie, chwiejąc się na nogach. Otaczała ją ciemność. Uniosła drżące ręce, pchnęła drzwi. Ustąpiły odrobinę. Były to stare drzwi, zaopatrzone w prymitywny zamek zamykany z zewnątrz. Właśnie dlatego ustąpiły pod naporem wiatru. A może to on je otworzył, żeby wywabić ją z domu? Skąd wiedział, że jest sama w domu? Bo wszyscy wiedzieli, że często tak właśnie bywa. Uparcie pchała drzwi. Może to wystarczy, żeby skobel się wysunął, musi tylko wystarczająco mocno pchać. Nagle drzwi stanęły otworem, zaskoczona Linda cofnęła się o krok. Patrzyła na swój dom. Frontowe drzwi były otwarte. Wszedł do środka? Podkradła się na palcach po żwirowym podjeździe. Ostrożnie weszła, zamknęła za sobą drzwi i, pilnie nasłuchując, wślizgnęła się do holu, zgarbiona jak staruszka. Nie, chyba go tu nie ma. Chwyciła leżący na półce parasol i kilka razy uderzyła w podłogę. Gdyby był w domu, powinien jakoś zareagować na hałas, ale nikt się nie pojawił. Zamknęła drzwi na zamek, przeszła do salonu. Nikogo. A na piętrze? Powoli wspinała się po schodach, zajrzała do wszystkich pomieszczeń. Cisza. Jak lunatyczka wróciła na parter, weszła do łazienki, ściągnęła ubranie, szlochając wepchnęła je do pralki, ustawiła program. Lubiła odgłos pracującej pralki, lubiła zapach proszku i płynu zmiękczającego do tkanin. Potem wzięła długi prysznic. Zamknęła oczy pod strumieniem ciepłej wody. Założyła szlafrok, spojrzała w lustro. Była blada jak ściana, na szyi miała wyraźne czerwone ślady.
Teraz będziesz trzymała gębę na kłódkę. Do kogo należał ten głos? Był zachrypnięty, zniekształcony, niemożliwy do rozpoznania. Mężczyzna był znacznie wyższy od niej. Gøran nie jest aż tak wysoki, pomyślała. Chciała zadzwonić do Jacoba, poprosić go o pomoc. Nie czuła się już bezpieczna. Co by powiedział, gdyby zadzwoniła? Być może i tym razem by jej nie uwierzył… Wciąż oszołomiona, położyła się do łóżka, jednak nie wyłączyła światła. Leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami. Wiedziała, że powinna powiedzieć komuś o tym, iż została zaatakowana, ale przecież on kazał jej trzymać gębę na kłódkę… Może ją zabić, jeśli cokolwiek powie. To było ostrzeżenie. Otworzyła oczy. Wpatrując się w sufit, przypomniała sobie, jak remontowała z matką sypialnię. Doszły do sufitu, który miał być śnieżnobiały. Stały na krzesłach, każda z wałkiem w ręce, i malowały. W pewnej chwili zauważyła pająka. W pierwszym odruchu chciała go odgonić, lecz zastanowiła się i pozwoliła mu zostać. Nie był duży, miał okrągły odwłok i czarne odnóża. Trwał w całkowitym bezruchu, tak jak ona teraz w łóżku. Przyglądała mu się przez jakiś czas, a potem przejechała po nim wałkiem. Dopóki farba była mokra, niczego nie widziała. Opowiedziała matce o pająku i obie śmiały się jak szalone. Ale kiedy farba wyschła, okazało się, że pod jej warstwą pająk jest doskonale widoczny. Zastanawiała się, jak to jest umrzeć w ten sposób. Zastanawiała się nad tym również teraz, wpatrując się w pająka i czekając na sen.
Читать дальше