– Nie.
– Powinieneś pójść z nim do weterynarza.
Na jego zwykle spokojnej twarzy pojawił się niepokój.
– W jego wieku zdarzają się takie rzeczy. Tym bardziej u dużych psów. Ile on ma dokładnie lat?
– Dziesięć.
Sejer nie ruszył się z kanapy. Nie chciał dotykać tych guzów. Czul się, jakby oblano go lodowatą wodą. Bał się. W końcu podniósł się powoli i przesunął dłonią po gęstej sierści.
– Zadzwonię jutro z samego rana.
Wrócił na kanapę i wyciągnął kapciuch z tytoniem, żeby skręcić papierosa. Jego dzienna dawka wynosiła szklaneczkę whisky i jednego papierosa. Sara przyglądała mu się z zachwytem.
– Jesteś niesamowicie opanowany.
Widziała po jego oczach, że już odsunął sprawę psa na bok i jest myślami zupełnie gdzie indziej.
– Zwykle nie ma tam dużego ruchu…
– O czym mówisz?
– O Elvestad. Wszystko wskazuje na to, że morderca pochodzi z najbliższej okolicy.
– No to masz szczęście. Chyba nie mieszka tam wielu ludzi?
– Ponad dwa tysiące.
– Może ja zadzwonię do weterynarza i zamówię wizytę? Albo od razu go zaprowadzę. Masz teraz tyle na głowie…
Zapalił znacznie grubszego niż zwykle papierosa.
– Byłoby chyba lepiej, gdybyś od razu zrobił dwa cieńsze – zażartowała.
– Być może to tylko torbiele.
W jego głosie rozbrzmiewał tłumiony lęk. To nie były cysty, wiedziała o tym na pewno.
– Tak czy inaczej, lekarz musi to zobaczyć. Coraz trudniej mu chodzić po schodach.
– Jestem przekonany, że już rozmawialiśmy z zabójcą.
Pokręciła głową, nie przestając głaskać Kollberga. Pies się starzał, a jego pan nie chciał tego dostrzec. Sejer zmarszczył czoło. Sprawa z guzami przypomniała mu o czymś. Błądził teraz myślami po miejscach, do których nie miała dostępu.
– Wyraźnie schudł. Kiedy ważyłeś go ostatnio?
– Waży ponad siedemdziesiąt kilogramów! – zaprotestował Sejer.
– Przyniosę wagę z łazienki.
– Oszalałaś? – Jak tylko wyszła z pokoju, ukląkł przy psie, ujął ciężki łeb w obie dłonie i spojrzał w czarne ślepia. – Zachorowałeś, staruszku? Życie daje ci się we znaki, tak jak mnie.
Delikatnie ułożył psi łeb na potężnych łapach. Sara wróciła z wagą.
– Przecież to nie słoń cyrkowy! – zaprotestował Sejer.
– Spróbujemy. Przyniosłam mu odsmażanego ziemniaka.
Jak tylko pies poczuł zapach ulubionego przysmaku, ochoczo zerwał się na łapy. Z trudem ustawili go na wadze, po czym Sejer zażądał, żeby Kollberg podał mu łapę. Przez chwilę stał nieruchomo na trzech łapach, podtrzymywany z boku przez Sarę. Wyświetlacz pokazał liczbę 55.
– Schudł dobre piętnaście kilogramów – powiedziała Sara.
– To przez starość.
Kollberg błyskawicznie połknął nagrodę i znowu się położył. Sara przytuliła się do Sejera.
– A teraz opowiedz mi bajkę – poprosiła.
– Nie znam bajek. Tylko prawdziwe historie.
– W takim razie opowiedz prawdziwą.
Odłożył papierosa na popielniczkę.
– Wiele łat temu sporo problemów sprawiał nam drobny przestępca imieniem Martin. Naprawdę nazywał się inaczej, ale podobnie jak ciebie, tak i mnie obowiązuje tajemnica zawodowa.
– Niech będzie Martin – zgodziła się.
– Znaliśmy go doskonale. Kradł samochody, oszukiwał, włamywał się do garaży. Miał słaby charakter, często ulegał pokusie i w związku z tym wciąż trafiał za kratki, zwykle na trzy, cztery miesiące. Do tego pił. Poza tym był całkiem miłym gościem, z jednym zastrzeżeniem: miał okropne zęby. Tak naprawdę zostały mu tylko nieliczne psujące się resztki uzębienia. Kiedy się śmiał, zasłaniał usta dłonią. Mimo to lubiliśmy go i martwiliśmy się, że któregoś dnia wplącze się w coś poważnego. Zastanawialiśmy się, co robić, żeby przywrócić go społeczeństwu, i zastanawialiśmy się, czy warto zainwestować w naprawę jego zębów. Skontaktowaliśmy się w tej sprawie z opieką społeczną, bo Martin był bez grosza. Złożyliśmy stosowne podanie, w którym napisaliśmy, że to ważna część jego resocjalizacji. Zęby naprawdę są ważne. Możesz mi wierzyć albo nie, ale dostaliśmy pieniądze. Martin chodził do więziennego stomatologa trzy razy w tygodniu, a kiedy ten z nim skończył, miał garnitur śnieżnobiałych równiutkich zębów. Takich jak twoje, Saro. – Wciągnął zapach jej włosów. – Martin stał się innym człowiekiem. Trzymał się prosto, dbał o siebie, poszedł nawet do fryzjera. W więziennej bibliotece pracowała na pół etatu pewna kobieta. Samotnie wychowywała córkę i dorabiała sobie do pensji. Zakochała się w nim. Jak tylko skończył odsiadkę, wprowadził się do niej. Mieszkają razem do tej pory, a on jest dobrym ojcem dla jej dziecka. Od tamtego czasu ani razu nie trafił za kratki.
Sara uśmiechnęła się.
– To prawie lepsze niż bajka – powiedziała.
– A w dodatku to szczera prawda. Obawiam się jednak, że człowiek, z którym musimy się zmierzyć, ma większe problemy niż Martin.
– Rzeczywiście – przyznała Sara ze smutkiem. – Nie wystarczy zaprowadzić go do dentysty.
Dziesiąty września. Shiraz Bai przyleciał do Norwegii. Zamieszkał na koszt Gundera w Hotelu Parkowym.
– Jeśli pan chce, możemy zorganizować spotkanie w komendzie – powiedział Sejer przez telefon. – Żeby nie musiał pan być z nim sam na sam. Przypuszczalnie będzie zadawał pytania, na które trudno będzie panu udzielić odpowiedzi. Mówi po angielsku, lecz niezbyt dobrze.
Gunder zastanawiał się. Stał ze słuchawką przy uchu i wpatrywał się w fotografię Poony. Był ciekaw, czy brat jest podobny do siostry. To mój szwagier, pomyślał. Muszę się z nim spotkać. Nie miał jednak na to najmniejszej ochoty. Pewnie tamten zasypie go oskarżeniami. Skąd weźmie odwagę, żeby się z nimi zmierzyć?
Chciał dobrze wyglądać. To było ważne. Wziął prysznic, założył świeżą koszulę, wysprzątał dom. Być może Bai będzie chciał zobaczyć miejsce, w którym miała zamieszkać Poona. Elegancką kuchnię i łazienkę z białymi łabędziami. Wolno pojechał do miasta. Skarre czekał na niego przy wejściu. To miłe z jego strony, pomyślał Gunder. Policjanci dużo rozumieli. Nie spodziewał się tego. Wszedł do gabinetu inspektora i od razu go dostrzegł: szczupły, niezbyt wysoki mężczyzna, zdumiewająco podobny do siostry, z takimi samymi wystającymi zębami. Na twarzy widać było ślady po ospie, cerę miał ciemniejszą niż Poona. Ubrany był w ładną niebieską koszulę i spodnie z cienkiego materiału. Tłustym włosom przydałoby się strzyżenie. Uciekał spojrzeniem w bok. Sejer przedstawił ich i Gunder powoli podszedł do szwagra, obserwując jego poważną twarz. Nie dostrzegł na niej ani żalu, ani pretensji. Była całkowicie pozbawiona emocji. Hindus zdawkowo skinął głową. Nie tyle uścisnął dłoń Gundera, ile raczej dotknął jej niechętnie. Nie chciał usiąść, stał przy biurku, jakby zależało mu na tym, żeby jak najszybciej zakończyć spotkanie. Gunder skorzystał ze wskazanego mu krzesła. Przepełniał go smutek. Był zrezygnowany. Marie wciąż nie odzyskała przytomności. Jego świat się walił.
Rozmowę prowadził Skarre, który władał angielskim lepiej od Sejera.
– Panie Bai, czy chciałby pan coś powiedzieć panu Jomannowi?
Bai zerknął ukradkiem na Gundera.
– Chcę zabrać siostrę do domu. Ona tu nie dotarła. Jej dom w Indiach.
Gunder wpatrywał się w podłogę przed swoimi stopami. Zapomniał wyczyścić buty, były szare od kurzu. Wzbierał w nim krzyk, kłębiły się prośby, których nie potrafiłby ubrać w słowa. Może pieniądze? Poona wspomniała, że Bai jest bardzo biedny. Zawstydził się.
Читать дальше