– Wyobrażam sobie, że nie jest łatwo coś takiego wybaczyć.
– Pamiętam, że płakałam i mu się wyrywałam. Wybiegłam z namiotu i popędziłam na dół, do naszego samochodu. Ojciec przyszedł za mną i starał się zaprowadzić mnie z powrotem do namiotu, ale się nie dałam. Wreszcie zabrał mnie do domu. Sześć tygodni później wyszłam za mąż i wyprowadziłam się od rodziców.
– Kto jeszcze był tamtego wieczoru w namiocie?
– Bardzo dużo ludzi. Dlaczego pan go szuka? Czy to jakiś pański krewny?
– Nie, w gruncie rzeczy szukamy członków jego rodziny.
– Nic o nich nie wiem. – Nancy Tolvey potrząsnęła głową. – Musi pan spytać innych.
– Czy mogłaby mi pani podać nazwiska osób, które mogą pamiętać wielebnego?
– Tata dowiedział się o nim w kościele baptystów przy Bloom Street. Wielu członków tego kościoła jeździło na weekendowe zebrania. Ktoś tam może coś wiedzieć. – Uśmiechnęła się krzywo. – W tym kościele zostałam ochrzczona, ale nigdy do niego nie wróciłam. Bałam się, że spotkam kogoś, kto był przy tym, jak ten stary diabeł wymyślał mi od grzeszników.
– I nigdy już pani nie słyszała o kaznodziei?
– Myśli pan, że chciałabym ponownie o nim usłyszeć albo nawet pomyśleć? Nie byłam wcale taka zła. W końcu co to jest seks? Nie powinien był mi tego robić. – Westchnęła głęboko. – Denerwuję się tym wszystkim nie wiadomo dlaczego. To było przecież tak dawno temu. Od tej pory wiodłam szczęśliwe życie. To śmieszne, że wypadki z dzieciństwa i wczesnej młodości zostawiają najgłębsze urazy, prawda?
– Może nie takie śmieszne.
Nancy Tolvey wstała zza biurka.
– Szłam po ręczniki. Pański pokój jest przy schodach obok pokoju pani Duncan i dziewczynki.
Joe przyglądał się, jak odchodziła korytarzem. Jednak coś znalazł.
– Ewangelista – powtórzyła Eve. – Myślisz, że to ojciec Dona?
Joe wzruszył ramionami.
– Albo dziadek. Powiedziała, ze miał z sześćdziesiąt lat.
– Piętnastolatce każdy, kto ma więcej niż trzydziestkę, wydaje się zgrzybiałym staruszkiem.
– To prawda.
– Świece miały dla tego kaznodziei jakieś szczególne znaczenie. Chodziło mu o stan łaski?
– Raczej o stopień zgrzeszenia.
– I Don kontynuuje jego sądy? – Eve potrząsnęła głową. – Jest bardzo sprytny. Wie, dlaczego zabija. Lubi to.
– Ale, jak mówi Nancy Tolvey, najbardziej ranią rzeczy, które ci się przytrafiły w dzieciństwie.
– Co takiego mu się przydarzyło, co później zmieniło go w masowego mordercę?
Joe znów wzruszył ramionami.
– Kto wie? Jutro wybierzemy się do kościoła baptystów i spróbujemy się czegoś dowiedzieć.
– Myślisz, że ojciec Dona jeszcze żyje?
– Być może. Byłby dość stary. – Joe pochylił się i pocałował Eve w czubek nosa. – Idź spać. Zaczekam na Spiro i powiem mu, czego się dowiedzieliśmy.
– To więcej, niż się spodziewałam. – Eve poczuła przyjemne podniecenie. Nastąpił przełom i Don nie był już całkowitą niewiadomą. – A jutro będziemy wiedzieć jeszcze więcej.
– Nie oczekuj za wiele.
– Nie wygłupiaj się. Oczywiście, że się wiele spodziewam.
– Nie powinienem narzekać. – Joe uśmiechnął się. – Nadzieja jest dla ciebie bardzo zdrowym uczuciem.
– Przestań traktować mnie tak, jakbym była chora psychicznie, a ty moim psychoanalitykiem.
– Przepraszam. Przyzwyczaiłem się do analizowania każdego twego ruchu. To dlatego, że zawsze stałem tęsknie na bocznej linii.
– Słowa „tęsknie” nie ma w twoim słowniku. – Szybko odwróciła wzrok. – Jane jest już w łóżku. Popilnujesz jej, jak pójdę do łazienki?
– Będę warował pod drzwiami pokoju.
Idąc korytarzem, czuła na sobie jego spojrzenie. Zmiękły jej kolana. Odkąd wyjechali z Phoenix, Joe na powrót przyjął rolę starego przyjaciela. Aż do tej pory nie wyrwał się z żadną osobistą wypowiedzią, a teraz jego słowa przypomniały jej poprzednią noc.
Z niepokojem doszła do wniosku, że jej uczucia do Joego prawie wzięły górę nad radością i nadzieją związaną z tym, czego dowiedzieli się o Donie.
Następnego dnia, gdy Eve i Jane zeszły na dół, Joe już na nie czekał.
– Obawiam się, że musimy sobie darować śniadanie pani Tolvey. Taksówka stoi przed domem. Spiro na nas czeka.
– Nie ma go tu?
– Nie. Zadzwonił koło trzeciej rano. W barze dowiedział się czegoś o wielebnym Baldridge’u i pracował całą noc.
– Mówiłeś mu, że powinniśmy pójść do kościoła baptystów?
Joe kiwnął głową.
– Powiedział, że to nie jest konieczne. Kiedy się dowiedział o zebraniach w namiocie, odszukał wielebnego Pipera, który jest pastorem w kościele przy Bloom Street, i go obudził.
Eve spojrzała na niego zaskoczona. Joe wzruszył ramionami.
– Nikt nie twierdził, że Spiro nie jest bezwzględny, gdy trafi na jakiś ślad.
– Znalazł coś?
– Znalazł miejsce, gdzie Baldridge wygłaszał swoje kazania. To dość daleko stąd. Tam spotkamy się ze Spiro.
Spiro stał sam na szczycie wzgórza. Ziemię pokrywały plamy śniegu, a daleko, nad górami, wisiały szare chmury.
Kierowca zaparkował u stóp wzgórza.
– Zapłać taksówkarzowi, Joe! – krzyknął z góry Spiro. – Wrócicie ze mną. Zarekwirowałem samochód wielebnemu Piperowi. – Uśmiechnął się sardonicznie, wskazując ruchem głowy brązowego forda, zaparkowanego w pewnej odległości. – Czasami praca w FBI ma swoje zalety.
Jane wbiegła na wzgórze i rozejrzała się wokół. Ziemia była kompletnie naga. Kawałki nadpalonych szmat zwisały z wielu wbitych w ziemię poczerniałych palików.
– Pożar?
– Tak – odparł Spiro.
Eve poczuła przejmujący, chłodny dreszcz.
– Co tu się stało?
– Chcesz odesłać dziecko do samochodu? – spytał Spiro.
Jane przechadzała się w pewnym od nich oddaleniu.
– Nie, nie będę jej odsuwać. Zasługuje na to, aby wiedzieć wszystko to, co my.
– A co my wiemy? – zapytał Joe, podchodząc. – Kiedy to się stało?
– Dwadzieścia dziewięć lat temu.
– Wypadek?
– Tak przypuszczano. Wszyscy przecież wiedzieli o świecach. Namiot aż się prosił o pożar.
– Ktoś zginął w pożarze?
– Nie znaleziono żadnych ciał. Odbywały się tu nabożeństwa w każdy piątek, sobotę i niedzielę. Pożar musiał wybuchnąć w ciągu tygodnia, ponieważ to miejsce wyglądało tak jak teraz, kiedy w piątek przybyli pierwsi wierni.
– Było jakieś dochodzenie?
– Naturalnie. Nikt jednak nie odnalazł wielebnego Baldridge’a. Policja doszła do wniosku, że przeniósł się gdzie indziej. Ewangeliści na ogół wędrują z miejsca na miejsce, a Baldridge nie miał dobrych stosunków z miejscowymi władzami. Wielokrotnie przestrzegano go, iż świece grożą pożarem.
– Naprawdę się przeniósł?
– To musimy dopiero sprawdzić. – Spiro rozejrzał się. – To dziwne miejsce – powiedział z obrzydzeniem.
Eve czuła to samo.
– Jeśli wszystko się tu spaliło dwadzieścia dziewięć lat temu, dlaczego trawa nie odrosła?
– Czego się jeszcze dowiedziałeś? – spytał Joe. – Co z jego rodziną? Co wielebny Piper powiedział o Kevinie Baldridge’u?
– Nie pamięta żadnego Kevina. Kiedy działał tu wielebny Baldridge, ojciec Pipera był pastorem w kościele baptystów przy Bloom Street. Kiedy ojciec przywoził go tu na nabożeństwa, obecny pastor był małym chłopcem. Raz spotkał panią Baldridge, ale jedyni synowie, których sobie przypomina to Ezekiel i Jacob. Nigdy nie widział Kevina.
Читать дальше