– Zdenerwowałaś się? Przepraszam. Zawsze wiedziałem, że przemoc sprawia ci ból, bo za często się z nią w życiu stykałaś, i starałem się hamować, ale teraz nie mam już siły. Przyjmij mnie takim, jakim jestem. – Rozejrzał się wokół. – Ładnie tu. Bardzo przytulnie. Logan dobrze się spisał.
– Bardzo mi pomógł.
Joe zacisnął wargi.
– Ach tak? Jak bardzo? Otacza cię sympatią i prowadzi z tobą intymne pogaduszki?
– Oczywiście, że z nim rozmawiam. Dzwonię do niego, kiedy mam chwilę czasu, żeby mu powiedzieć, jak się toczą sprawy. Czy miałam go wykreślić z mojego życia, gdy pomógł mi w uzyskaniu współpracy Sarah i w innych sprawach… Dlaczego ja się właściwie tłumaczę? To nie twój…
– Chcę wiedzieć tylko jedno. Czy Don się z tobą kontaktował, odkąd tu jesteś?
– Tak.
Joe zaklął pod nosem.
– Jak ten drań to robi? Musi cię cały czas obserwować.
– Dlaczego się tak dziwisz? Ma wieloletnie doświadczenie w chodzeniu za swymi ofiarami i zna wiele trików. Ta bliskość napawa go radością i triumfem. – Eve weszła do dużego pokoju i odwróciła się twarzą do Joego. – Jestem zmęczona. Powiedz, co chcesz powiedzieć, i pozwól mi iść spać. Jutro rano musimy wstać bardzo wcześnie i znów szukać.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu. – Eve straciła już cierpliwość. – Do jasnej cholery, Joe, czy ty się spodziewasz, że będę przepraszać za to, iż starałam się ciebie chronić? W tej chwili zrobiłabym to samo. To jest moja sprawa, nie twoja.
– Twoje sprawy są zawsze moimi od dnia, kiedy cię poznałem. I zostaną takimi aż do dnia mojej… – Potrząsnął głową. – Wycofujesz się i odstawiasz mnie na boczny tor. Przecież to czuję. Jak długo, twoim zdaniem, mogę… – Zrobił dwa kroki do przodu i złapał ją za ramiona. – Spójrz na mnie. Na litość boską, spójrz na mnie i zobacz mnie takiego, jakim jestem, a nie takiego, jakim chciałabyś mnie widzieć.
Jego oczy…
Eve czuła obręcz na piersiach, która nie pozwalała jej odetchnąć.
– Tak. – Głos Joego mocno drżał.
– Puść mnie – poprosiła słabym głosem. Zacisnął dłonie, a potem powoli je rozluźnił.
– Nie jestem głupi. Po tylu latach nie będę cię poganiał. Zbyt długo jednak byłem do ciebie przywiązany współczuciem. Dłużej tego nie zniosę.
– Współczuciem? Nigdy nie potrzebowałam twojego współczucia.
– Jak mogłem ci nie współczuć? Tym żyłem, tym oddychałem. Moje współczucie było suche jak pieprz, ale tylko to miałem. I za każdym razem, kiedy myślałem, że nie wytrzymam już ani dnia dłużej, sprawiałaś, iż znów krwawiłem i dawałem się złapać. – Patrzył jej prosto w oczy. – Żadnego współczucia, Eve.
– Idę spać – odrzekła, cofając się. – Rano porozmawiamy.
Potrząsnął głową.
– Teraz już nie musimy. Mogę poczekać. – Spojrzał na kanapę. – Prześpię się tutaj.
– Jest jeszcze wolny pokój.
– Pokażesz mi go jutro. A teraz uciekaj.
Musiała uciec. Była zmieszana, spanikowana i nie wiedziała, co się z nią dzieje. A Joe, niech go diabli wezmą, znał ją tak dobrze, że przypuszczalnie doskonale wiedział, co ona w tej chwili czuje.
– Zobaczymy się jutro.
– Tak będzie dobrze, Eve – powiedział cicho. Po raz pierwszy słaby uśmiech oświetlił jego twarz. – Nie myśl już o tym. Musisz się przyzwyczaić. Jestem tym samym mężczyzną, którego znasz od dziesięciu lat.
Ale niedawno, kiedy się jej przyglądał, stał się niemal obcym człowiekiem.
Kiedy jej dotykał…
Ile razy dotykał jej w ciągu tych dziesięciu lat? Z przyjaźnią, z sympatią, kojąc ból, pomagając jej przetrwać noce żałoby i samotności.
Nigdy tak jak teraz.
– Dobranoc – szepnęła i prawie wyfrunęła z pokoju.
To szaleństwo – pomyślała, zdejmując ubranie i kładąc się do łóżka. To nie powinno się stać. Do diabła, Joe, nie powinieneś tak myśleć, tak czuć.
Ona sama nie powinna pozwalać sobie na takie odczucia.
Piersi bolały od dotyku chłodnego prześcieradła, a między udami czuła charakterystyczne mrowienie.
Do diabła z tym wszystkim!
Nie chciała odczuwać fizycznego pożądania wobec Joego. Nie pasowało do miejsca, jakie wyznaczyła mu w swoim życiu.
Wyznaczone miejsce. Dlaczego tak pomyślała? Czyżby podświadomie trzymała go przy sobie pod pretekstem przyjaźni, doskonale wiedząc, iż nie zniosłaby jego odejścia? Cóż za nieprawdopodobny egoizm!
To nie była prawda. To nie mogła być prawda. A jednak tamtej nocy, w motelu w Elijay, wyczuła przecież, iż jest między nimi coś jeszcze, coś, czemu nie pozwalała wynurzyć się.
Może dziś Joe przeżył tylko jakieś chwilowe załamanie. Może jutro wróci do normy.
A ona? Czy będzie mogła traktować Joego tak jak do tej pory? Kiedy jej dotknął i spojrzał na nią z takim przejęciem, zdawało się, że zmienia się na jej oczach. Nagle zdała sobie sprawę z jego obecności, z fizycznej, seksualnej obecności Joego Quinna. Dostrzegła jego szerokie ramiona, wąskie biodra, usta…
Miała ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć tych ust.
Ciepło. Mrowienie. Głód.
Musiała przestać tak o nim myśleć. Musiała odzyskać równowagę psychiczną, aby przekonać Joego, że nowy kierunek w ich wzajemnych stosunkach może się okazać bardzo niebezpieczny. Musi działać chłodno i logicznie…
Była tak zdenerwowana, iż nie było mowy o jakimkolwiek chłodzie czy logice.
Niech cię wszyscy diabli, Joe!
Następnego ranka, kiedy Eve zeszła na dół, Joe, w dżinsach i bluzie od dresu, z włosami mokrymi jeszcze od prysznica, czekał na nią w holu.
– Kawa gotowa. Sarah, Jane i Monty są w kuchni. Spóźniłaś się – powiedział z uśmiechem. – Źle spałaś?
– Spałam bardzo dobrze – odparła szorstko Eve.
– Kłamczucha. – Joe ruszył do kuchni. – Sarah opowiedziała mi o waszych postępach, a raczej o ich braku.
Z ulgą zauważyła, że zachowywał się całkiem normalnie. To był Joe, jakiego do tej pory znała. Można było pomyśleć, że wydarzenia ostatniej nocy tylko jej się przyśniły.
– Nadal mamy szansę – odparła.
– Jeśli Don cię nie oszukał. I nie zakładaj, że znajdziemy jakieś ślady, nawet jeśli uda się odszukać ciało Debby Jordan. Spiro mówi, że w Talladedze nie odnaleziono niczego ważnego.
– A ten karton w zaułku?
– To samo. Krew należała do strażnika z domu opieki społecznej.
– A te dwa groby w Phoenix?
– Spiro przysłał tu Charliego, żeby je zbadał. Na razie niczego nie wykrył.
– To nie znaczy, że czegoś nie znajdziemy.
– Nie mówiłby ci o Debby Jordan, gdyby zostawił tam jakiś ślad.
– Owszem, mówiłby. Jest zmęczony swoim bezpieczeństwem. Potrzebuje… Nie wiem, czego potrzebuje, ale jestem tego częścią. A poza tym, odkąd tu przyjechałam, zrobił przynajmniej jeden błąd.
– Masz na myśli psa Sarah.
Eve kiwnęła głową.
– Skoro wiemy, że popełnił jeden błąd, możemy zakładać, iż zrobił także jakieś inne.
– A jeśli nie?
– To i tak znajdziemy sposób, żeby go złapać. Nie mogę pozwolić, aby taka sytuacja ciągnęła się w nieskończoność. Nie zamierzam się chować i nie zamierzam temu skurwysynowi pozwolić się prześladować. Nie mogę już tego znieść – powiedziała z grymasem. – On się mną żywi, Joe.
– Być może masz rację. Może Debby Jordan będzie naszą wskazówką. Zjedzmy śniadanie i ruszajmy w drogę.
– Jedziesz z nami?
– Pozwoliłaś dzieciakowi, to i ja mogę.
Читать дальше