– Czy to groźba, Joe?
– Możesz tak uważać. Gdzie ona jest?
– Powiedzmy, że podąża tropem podsuniętym jej przez Dona.
– Jakim tropem?
– Ja wiem, ale ty musisz sam do tego dojść – powiedział gładko Mark. – Nie lubię, gdy mi ktoś grozi, Joe – dodał i odłożył słuchawkę.
Joe poczuł przejmujący dreszcz. Musiał poradzić sobie ze strachem i skoncentrować się na odszukaniu Eve. Wykorzystać Marka i wycisnąć z niego wszelkie informacje.
Znów wykręcił numer Marka.
Żeby ją tylko znaleźć!
Monty wył.
Sarah usiadła gwałtownie na łóżku. To mu się prawie nigdy nie zdarzało. Zapaliła lampę przy łóżku i postawiła nogi na podłodze. Monty znów zawył i nagle urwał. O Boże! Błyskawicznie wyskoczyła przed dom.
– Monty?
Cisza.
Zapaliła światło w pokoju i znów wyszła na dwór, zostawiając za sobą otwarte drzwi.
– Monty?
Żadnego dźwięku. Zacisnęła pięści.
– Monty, gdzie…
Coś leżało przy misce z wodą.
Duży kotlet z powygryzanymi kęsami.
Nigdy nie karmiła Monty’ego czerwonym mięsem.
– Nie!
Pobiegła przed siebie w ciemność.
– Monty!
Potknęła się o coś miękkiego. Coś bezwładnego, co… Proszę. Proszę, nie.
– Monty!
Ktoś bez przerwy naciskał na klakson, rozrywając hałasem nocny spokój. Co u diabła? Eve odsunęła klawiaturę komputera i wstała. Zadzwonił telefon na biurku.
– Ktoś jest za bramą – powiedział Herb Booker. – Proszę nie wychodzić z domu, dopóki nie sprawdzimy, kto to.
– Na litość boską, to na pewno jakiś pijak. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś naprawdę groźny budził najpierw całą okolicę.
– Proszę nie wychodzić.
– Cholera, Jane się obudzi.
Eve ruszyła do drzwi.
Klakson rozbrzmiewał przez cały czas, gdy szła podjazdem do bramy. Zastała tam już Juana Lopeza.
– Niech pan otworzy – poleciła Lopezowi. Nacisnął guzik w pilocie i brama się rozsunęła. Sarah przejechała koło Eve i zatrzymała się przed domem.
– Wszystko w porządku – oznajmiła Eve ochroniarzom.
Kiedy podeszła do drzwi, Sarah wysiadała z samochodu. Eve wystarczył jeden rzut oka.
– Co się stało? – spytała.
– Wszystko – odparła Sarah. – Skurwysyn. Obrzydliwy skurwysyn. Zabiję go.
– Dona?
– A kogo? Nikt inny… Eve poczuła dreszcz strachu.
– Gdzie jest Monty, Sarah?
– Co za wredny skurwysyn!
– Sarah?
– Chciał go zabić. – Łzy spływały jej po twarzy. – Próbował zabić Monty’ego.
– Próbował? – powtórzyła Eve.
– Przeraził mnie na śmierć. Myślałam, że…
– Co się właściwie stało, Sarah?
– Podrzucił zatruty kawałek mięsa przy misce z wodą Monty’ego.
– Jest pani pewna?
– Mięso nadgryzł kojot. Już nie żył, kiedy go znalazłam.
– Dzięki Bogu, że Monty nie ruszył mięsa.
– Nauczyłam go, aby nie jadł niczego, czego nie dostanie ode mnie. Ale nie wiedziałam… I nie odpowiadał na moje wołanie. – Otarła łzy z policzków. – Cholera!
Eve kiwnęła głową.
– Wiem. Chodźmy do środka – zaprosiła, otwierając drzwi.
– Za chwileczkę. Muszę zabrać Monty’ego z samochodu.
Eve nie widziała psa.
– Gdzie on jest?
– Na podłodze.
– Dlaczego? Zjadł kawałek zatrutego mięsa?
– Nie. – Sarah przyklękła przy dżipie i zaczęła przemawiać miękkim, serdecznym głosem: – Chodź, kochanie. Wyłaź stamtąd.
Monty zaskomlał.
– Wiem, ale musisz wyjść z samochodu i pójść do domu. – Założyła mu smycz. – Chodź, Monty.
W końcu wstał i wyskoczył z dżipa. Z podkurczonym ogonem poszedł powoli w stronę drzwi.
– Jest pani pewna, że niczego nie zjadł?
– Tak.
– To co mu jest?
– Jak pani myśli? Jest mu smutno. Z trudem udało mi się go odciągnąć od tego zdechłego kojota. Kiedy Monty go znalazł, na pewno jeszcze żył. Monty ma problemy ze śmiercią. – Sarah wzruszyła ramionami. – Tak jak my wszyscy.
– Chce pani powiedzieć, że ma problemy psychiczne?
Sarah spojrzała na nią wściekle.
– A co w tym takiego dziwnego?
Eve uniosła w górę ręce.
– Nic. – Przyglądając się Monty’emu, widziała, że z psem dzieje się coś niepokojącego. Miał uszy płasko przyciśnięte do głowy i bardzo zmartwiony wyraz pyska. – Co możemy zrobić?
– Da sobie radę, potrzebuje tylko trochę czasu. – Poprowadziła psa do holu. – Czy mogę go zaprowadzić do pokoju Jane?
– Ona już śpi.
– Monty jej nie obudzi.
– Co to da?
– Dziecko jest najbardziej żywotną istotą. Jej obecność pomoże Monty’emu.
– Terapia?
Sarah wysunęła do przodu brodę.
– Jane to nie będzie przeszkadzało. Ona za nim szaleje.
Każdy szalałby za tym psem – pomyślała Eve. Jego wielkie, miękkie oczy były przeraźliwie i wzruszająco smutne.
– Na górze. Pierwsze drzwi.
– Dziękuję.
Eve przyglądała się, jak Sarah prowadzi psa na górę, a potem poszła do kuchni i nastawiła wodę na kawę.
Kawa była prawie gotowa, kiedy w drzwiach kuchni stanęła Sarah.
– Uspokoił się? Kiwnęła głową.
– Jane się obudziła. Przepraszam.
– Zaśnie z powrotem.
– Położył się u niej na łóżku – powiedziała z wahaniem Sarah. – Ale Monty jest czysty. Wykąpałam go, kiedy wróciliśmy wieczorem do domu.
– Pije pani ze śmietanką i z cukrem?
Sarah potrząsnęła głową. Eve podała jej kubek.
– Niech się pani tak bardzo nie przejmuje. Wszystko jest w porządku.
– Nie. Monty i ja nie lubimy być zależni od innych.
– Wydaje mi się, że psu to tak bardzo nie przeszkadza.
– Ma pani rację. – Sarah skrzywiła się. – Przypuszczalnie jest lepiej przystosowany ode mnie.
– Po co pani tu przyjechała, Sarah? Chyba nie dlatego, że Monty potrzebował terapii.
– Wściekłam się, chciałam zabić tego bandziora. Nadal chcę – odparła, zaciskając usta.
– Jest pani pewna, że to był Don?
– A pani nie? Nie mam żadnego sąsiada, którego Monty mógłby czymś zdenerwować. Pies jest zawsze przy mnie. Dopóki nie zaczęliśmy szukać Debby Jordan, nikt nigdy nie chciał mu zrobić nic złego. Komuś zależy, aby jej nie znalazł.
Eve potrząsnęła głową.
– Chce, żebym zwolniła tempo. Za bardzo mu się to wszystko podoba, aby chciał całkiem przerwać. Nie wiedział, że odmówiła pani dalszych poszukiwań.
– I chciał zabić Monty’ego.
Eve przytaknęła bez słowa.
Sarah zacisnęła dłoń na kubku z kawą.
– Nie zgadzam się. Dostanę tego drania i wypruję z niego flaki.
– Myślałam, że ma pani dość.
– Niech pani nie będzie głupia. Usiłował zabić mojego psa. Może znów spróbuje. Jedyny sposób, aby uchronić Monty’ego, to złapać tego skurwysyna. – Wypiła jeszcze łyk kawy i odstawiła kubek. – Pora iść spać. Zostało nam zaledwie parę godzin. Wyruszamy o świcie.
– Tak?
– Zostanę tutaj. Tak jest bezpieczniej dla Monty’ego. Chciałabym się gdzieś przespać. Jeśli nie ma pani wolnego pokoju, wezmę swój śpiwór. Jestem przyzwyczajona do polowych warunków. – Dam pani pokój naprzeciwko mojego.
– Dzięki. Wezmę z samochodu swoją torbę i rzeczy Monty’ego – powiedziała Sarah, wychodząc z kuchni. – proszę iść spać. Ja pozamykam.
Eve spoglądała za nią zamyślona. Rozjuszona, wyprowadzona z równowagi Sarah Patrick była niewątpliwie osobą, z którą należało się liczyć.
Читать дальше