– Lepiej się pospiesz. Nacisnęła na gaz.
– Tak, chyba przyszła pora, abym zajął się Jane. Tylko blefował.
O Boże, samochód za nią przyspieszył. Serce waliło jej tak mocno, że czuła dojmujący ból w klatce piersiowej. Szybciej!
Jeszcze dziesięć przecznic do domu. Czy światła były bliżej? Tak. Skręciła na dwóch kołach.
Kiedy samochód szarpnął, Jane mruknęła coś z tyłu.
– Czy już ci kiedyś mówiłem, jak zabijam dzieci? Robię to bardzo powoli, ponieważ wszystkie ich emocje są czyste i bardzo wyraźne. Tylko dzieci zasługują na biel. Strach i ból nie są tak mgliste jak u dorosłych. Czy sądzisz, że Jane będzie tak dzielna jak Bonnie?
Najchętniej od razu by go zabiła. Cztery przecznice.
– Słyszę, jak oddychasz. Jak bardzo się boisz.
W tylnym lusterku widziała oślepiające światła.
Rzuciła telefon na siedzenie.
I nacisnęła na gaz.
Przed sobą zobaczyła bramę.
Pilot. Otworzyć bramę.
Wrota rozsuwały się zbyt wolno. Samochód był tuż za nią.
Przedarła się przez nie do końca otwartą bramę.
I ruszyła podjazdem.
Światła nadal były z tyłu. Samochód wjeżdżał przez bramę.
Z piskiem opon zahamowała przed budynkiem i nacisnęła na klakson.
Niech ktoś się zjawi. Niech ktoś przyjdzie, nim…
Ktoś zapukał w szybę i zajrzał do środka.
– Pani Duncan. Czy coś się stało?
To był Herb Booker.
Eve opuściła szybę.
We wstecznym lusterku nadal widziała blask świateł zaparkowanego z tyłu samochodu. Drzwi od strony kierowcy były otwarte.
– Eve? – powiedziała śpiącym głosem Jane, budząc się ze snu.
– Wszystko w porządku – odparła, zaciskając ręce na kierownicy. – Czy to pański samochód, Herb?
– Jasne. Cały czas za panią jechałem. Czy coś się stało? Przestraszyłem się, kiedy pani przyspieszyła.
Powoli podniosła telefon do ucha.
– Niech cię szlag trafi!
– Żartowałem – odparł i się rozłączył.
– Kiepsko pani wygląda – orzekła Sarah, przyglądając się twarzy Eve. – Dobrze się pani czuje?
– Źle spałam w nocy. A co u pani?
– Wszystko dobrze. Monty i ja jesteśmy przyzwyczajeni do paru godzin snu.
Eve wyciągnęła mapę.
– Wczoraj szukaliśmy na terenach położonych na południe od kościoła. Pomyślałam, żeby dziś przenieść się na zachód. – Postukała palcem w miejsce na mapie. – Najpierw tu. To się nazywa Woodlight Reservoir.
– Jest pani pewna? To duży teren. Musi pani wybrać najbardziej prawdopodobne miejsce – powiedziała Sarah. – Pracuję do północy.
– I nie zmieni pani zdania?
– Nie. – Sarah odwróciła się i rzuciła Jane smycz Monty’ego. – Chodź, mała, zaczynamy ten cyrk.
Eve spojrzała na nią z rozpaczą. Po wczorajszej nocy poszukiwania wydawały się beznadziejne. Po co to w ogóle robili? Żeby zabawić tego drania?
Nie, działali z tej samej przyczyny, dla której Eve się w to włączyła. Don mógł popełnić jakiś błąd.
Boże, spraw, aby popełnił błąd.
– Musimy teraz skończyć – powiedziała cicho Sarah. – Przykro mi.
Eve zacisnęła pięści.
– Chyba nie ma jeszcze dwunastej.
– Jest pół do drugiej.
Sarah machnęła ręką i Monty wskoczył do dżipa.
– Zapewne powinnam pani podziękować za te półtorej godziny – rzekła tępo Eve.
– Myślę, że wołałaby pani napluć mi w twarz.
– To nieprawda. – Eve była zdenerwowana, ale nie miała żadnych zarzutów do pracy Sarah i jej psa. Pracowali od świtu do tej pory jedynie z dwiema krótkimi przerwami, żeby Monty mógł się napić wody i chwilę odpocząć.
– Żałuję jedynie, że nie chce pani ustąpić i dać mi jeszcze jednego dnia.
– Nie mogę – odparła Sarah, nie patrząc na nią. – Wiem, że ma pani powody, aby szukać tego ciała, ale to nie są moje powody. Ja muszę chronić Monty’ego. Nie chciałam tej pracy, a i tak dałam pani dwa dni.
– To za mało.
– Zrobiłam, co mogłam. I przez cały czas podczas tych dwóch dni miałam nadzieję, że nie odnajdziemy ciała kobiety. – Potrząsnęła głową. – Czyli to może i lepiej, że już skończyłam. A poza tym może nie przykładałam się zbytnio do pracy.
– Bzdura. Nigdy by mnie pani nie oszukała.
– Niech pani poszuka kogoś innego.
– Wie pani, iż nie mogę sobie pozwolić na opóźnienie.
– Nic na to nie poradzę. Przykro mi – powiedziała Sarah i ruszyła.
– Gdyby naprawdę było pani przykro, pomogłaby mi pani. Znajdowanie ciał nie jest przyjemne, ale wydawało mi się, że pani…
– Przyjemne? – przerwała jej Sarah spiętym tonem. – Mój Boże, pani nie wie, co mówi.
– Wiem, że złapanie Dona i ochrona Jane są ważniejsze niż jakiekolwiek obiekcje, z powodu których nie chce mi pani poświęcić jeszcze dnia czy dwóch.
– To pani tak uważa. Ma pani święte prawo. Ja wiem tylko tyle, że muszę chronić mój świat, tak jak pani chroni swój. – Zamilkła na moment i powtórzyła: – Przykro mi.
Eve przyglądała się znikającym tylnym światłom dżipa. Wkrótce poczuję się lepiej – pomyślała z rozpaczliwą nadzieją. Na razie była zmęczona i zniechęcona. Postanowiła wrócić do domu i poszukać w Internecie kolejnej Sarah Patrick.
Monty zaskomlał.
– Zamknij się – powiedziała Sarah, naciskając na gaz. – Sam nie wiesz, jak masz dobrze.
Smutna.
– Nic nie poradzę na to, że jest smutna. Muszę myśleć o nas.
Samotna.
– Wszyscy jesteśmy samotni.
My nie.
Wyciągnęła rękę i podrapała go za uchem.
– Nie, my nie – szepnęła. Monty znów zaskomlał.
– Powiedziałam: nie. Dziecko.
To akurat też niepokoiło Sarah.
– To nie nasza sprawa. Eve się nią zajmie.
Smutna.
– Idź spać. Przestań się mnie czepiać. Skończyliśmy. Mieliśmy szczęście i nie zamierzam ryzykować ani jedne go dodatkowego dnia.
Monty rozłożył się na siedzeniu i oparł łeb na przednich łapach. Dziecko…
– Gdzie ona jest, Mark? – spytał Joe.
Po drugiej stronie telefonu panowała cisza.
– Jak mnie odnalazłeś? – zapytał w końcu Mark.
– Nie było to łatwe. W redakcji nie bardzo chcieli podać mi nowy numer twojej komórki. Zmieniłeś go dwa dni temu. Dlaczego?
– Za dużo mam głupich i nieważnych telefonów. To problem wszystkich dziennikarzy.
– I wziąłeś dwutygodniowy urlop.
– Byłem zmęczony. Postanowiłem pojechać na Florydę i wygrzać się na słońcu.
– Albo wiedziałeś, że będę cię szukał.
– Naprawdę, Joe, chyba sobie nie wyobrażasz, że robiłbym to wszystko, abyś nie mógł się ze mną skontaktować.
– Owszem, wyobrażam sobie. Gdzie jest Eve, Mark?
– Skąd mam wiedzieć?
– Nie znała adresu domu opieki społecznej. Dopiero po piętnastu minutach udało mi się wymusić ten adres na Eisley, a Eve bez trudu go odnalazła i zabrała dzieciaka. Jak dwa razy dwa cztery, padło na ciebie.
– Sądzisz, że Eisley podałaby mi adres?
– Uważam, że wiesz, gdzie jest pochowane każde ciało w tym mieście.
– W tej sytuacji to kiepska przenośnia.
– Gdzie ona jest, Mark?
– Włożyłem w tę historię dużo czasu i wysiłku. Eve nie chce, żebyś wiedział, gdzie jest.
– Znajdę ją.
– Ale bez mojej pomocy.
– Nie sądzę. Albo znajdę ją, albo ciebie. Wierz mi, lepiej będzie dla ciebie, jeśli ją znajdę najpierw.
Читать дальше