– Chodź tu i posiedź z nami. Pogłaskaj go. Niech wie, że tu jesteś.
– Będzie zadowolony?
– Monty lubi dzieci, a ciebie lubi szczególnie, Jane. Myślę, że możesz mu pomóc.
Jane wsiadła do samochodu i zaczęła głaskać Monty’ego.
– On ciągle jęczy. Jesteś pewna, że mu pomagam?
Sarah nie była niczego pewna, wiedziała jednak, iż miłość i witalność dziecka były cudem samym w sobie. Jej też przydałoby się trochę tej witalności.
– To mu na pewno nie zaszkodzi.
Przez kilka minut w samochodzie panowała cisza.
– Dlaczego to robisz? – szepnęła Jane. – Kochasz Monty’ego. Na pewno nienawidzisz tej pracy.
– Niewiele jest ludzi i psów, które potrafią robić to, co my. – Chrząknęła. – Muszę jednak bardzo uważać, w jaki sposób wykorzystuję Monty’ego. Jestem za niego odpowiedzialna. To ja muszę nas chronić.
– Dlaczego?
– Bo Monty jest, jaki jest, i bardzo mnie kocha. – Pieszczotliwie pogłaskała łeb psa.
Już dobrze, piesku – pomyślała. Proszę, nie przejmuj się tak. Nie mogę na to patrzeć. Musimy cię z tego wyciągnąć.
– I nigdy, przenigdy mi nie odmówi – szepnęła.
Debby Jordan została tu pogrzebana. Eve wpatrywała się w teren wskazany przez Sarah. Nie przypominał grobu.
– Tutaj? – spytał Joe. Wrócił z czerwoną flagą, którą przyniósł zapewne z bagażnika samochodu.
Gestem pokazała na miejsce.
– Nie mogę uwierzyć, że Monty ją znalazł. Niemal straciłam nadzieję.
– Nie mów. – Wbił w ziemię flagę i wyprostował się. – To chyba wystarczy. Czy zastanawiałaś się nad tym, co powinniśmy teraz zrobić?
– Sami nie możemy jej wykopać. Zatarlibyśmy ślady. Czy zwrócimy się do miejscowej policji?
– Możemy. – Joe urwał. – Albo możemy zadzwonić do Spiro.
– Poszukują mnie za porwanie dziecka. Nie pozwolę, żeby zabrali mi Jane.
– Zatem musimy opracować jakiś układ, prawda? Taki, w którym nie byłabyś przynętą – dodał, zaciskając wargi.
– Nie wiemy nawet na pewno, czy to Debby Jordan tu leży.
– Ale masz przeczucie, że tak jest, prawda?
– Tak, myślę, iż to ona. Chciał, abym ją znalazła, i znalazłam. Ale chciał też, żeby to trwało jak najdłużej. Przypuszczalnie stało się to dla niego za szybko. Zobaczymy, co teraz zrobi.
Jak się ma Monty? – spytał Joe, gdy Eve później tego wieczoru zeszła na dół.
– Sarah się denerwuje. Monty nie ruszył kolacji. Jane nie odstępuje go na krok. – Potrząsnęła głową. – Myślałam, że towarzystwo psa dobrze jej zrobi, ale tego nie przewidziałam.
– Przypuszczalnie jego towarzystwo dobrze na nią wpływa. Troska jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Za mało jest dziś na świecie czułości i opiekuńczości.
Joe na pewno był troskliwy. Eve widziała, jak delikatnie wziął psa na ręce i zaniósł do samochodu. Czułość u twardego mężczyzny jest szalenie wzruszająca.
– Dodzwoniłeś się do Spiro?
– Tak, jest w drodze. Powiedział, że i tak by przyjechał. Charlie natknął się na coś bardzo interesującego w związku z dwiema poprzednimi sprawami.
– Co?
– Nie chciał mi powiedzieć przez telefon.
– To tyle w związku z dzieleniem się informacjami.
– Nie martw się, wyciągniemy to z niego. W tej chwili Spiro sądzi, że robi nam przysługę. Musimy go przekonać, że jesteśmy równorzędnymi partnerami.
Zadzwonił telefon. Eve drgnęła nerwowo.
– Mam odebrać? – spytał Joe, spojrzawszy na nią.
To na pewno nie był Don. On dzwonił na jej komórkę.
– Nie, ja wezmę.
Eve podniosła słuchawkę.
– Cieszę się, że słyszę twój głos, Eve – powiedział Mark Grunard. – Choć żałuję, że dopiero teraz. Obiecałaś, że się ze mną skontaktujesz.
– Nie było powodu. Nic się nie działo. Jak się dowiedziałeś, gdzie jestem?
– Joe i ja mamy umowę, a on dotrzymuje słowa. Jest tam gdzieś?
– Tak. – Podała słuchawkę Joemu. – Mark Grunard do ciebie.
Usiadła i obserwowała jego twarz, gdy rozmawiał z Markiem. Bez wyrazu. Jak zwykle. Wszystko wróciło do normy.
– Jedzie tu. – Joe odłożył słuchawkę. – Chce być na miejscu na wypadek, gdyby działo się coś interesującego.
– Powiedział, że zawarliście umowę.
– Tylko w ten sposób mogłem z niego wyciągnąć, dokąd pojechałaś. Zadzwoniłem do niego, kiedy się dowiedziałem o tym domu.
– Nie pytając mnie?
– A ty mnie pytałaś, gdy uciekałaś z miasta? Zawarłbym pakt z samym diabłem, żeby cię znaleźć, Eve – dodał miękko. – Czy mam ci powiedzieć, co byłbym w stanie zrobić, żeby cię zatrzymać?
Słowa padły znienacka, zaskakujące, niepokojące.
– Nie chcę…
– Tak właśnie myślałem, że nie będziesz chciała wiedzieć. – Joe odwrócił się i podszedł do drzwi wyjściowych. – Na razie nie będę o tym mówił.
– Dokąd idziesz?
– Z powrotem na to pole. Ktoś musi go przypilnować. Eve spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma.
– Sądzisz, że Don tam wróci?
– Jeśli cię obserwuje, wie, że znaleźliśmy grób.
– Nie będzie próbował ruszać ciała. Kiedyś powiedział, iż byłoby to z jego strony głupotą.
– To będę pilnował niepotrzebnie. Nie zaszkodzi.
– Jak długo tam zostaniesz?
– Dopóki Spiro rano się tam nie zjawi. Nie spodziewaj się mnie wcześniej niż…
– Pojadę z tobą.
– Idź spać, nikt cię nie zapraszał. – Otworzył drzwi. – To jest moja praca, Eve. Ty i Sarah wykonałyście wasze zadanie.
– To idiotyczne, abyś tam jechał po nocy, jeśli uważasz… – Mówiła w pustkę. Joego już nie było.
Jak śmiał tak ją zdenerwować, a potem jeszcze przerazić powrotem na grób Debby Jordan? I skąd mu przyszło do głowy, że Eve będzie w ogóle mogła zasnąć? Przesiedzi całą noc, wyobrażając go sobie samego na polu.
Właśnie że pójdzie spać. Nie będzie o nim myśleć. Niech ryzykuje, że Don wróci i tam się na niego natknie. Dobrze mu tak! Choć pewno by się ucieszył na widok tego skurwysyna. Załatwiłby go ciosami karate, tak jak Lopeza, i zostawił na pastwę losu.
Serce waliło jej z całej siły. Koniec z tym. Nie będzie o nim myśleć.
Pójdzie spać.
Joe siedział kilka metrów od miejsca oznaczonego jako grób. Kiedy podchodziła, czuła na sobie jego spojrzenie, ale nie widziała w ciemności wyrazu jego twarzy. Przypuszczalnie nie było na niej żadnego wyrazu. Na ogół musiała bacznie mu się przyglądać, aby zauważyć najmniejsze drgnienie powieki lub wykrzywienie warg i wiedzieć, jak się czuje.
Choć ostatnio raczej nie ukrywał swoich uczuć.
– Spodziewałem się ciebie – powiedział Joe, poklepując ziemię przy sobie. – Siadaj.
– Sama się nie spodziewałam, że się tu znajdę. – Usiadła i objęła kolana rękami. – Mówiłam, że Don nie przyjedzie.
– Ale nie mogłaś pozwolić, abym samotnie ryzykował.
– Jesteś moim przyjacielem… czasami.
– Zawsze. Nie powinnaś była sama tu przyjeżdżać.
– Nigdy nie jestem sama. Jechał za mną jeden z ochroniarzy.
– I tylko z tego powodu czuję odrobinę wdzięczności dla Logana.
– Jest porządnym człowiekiem.
– Bez komentarza.
W milczeniu wpatrywała się w czerwoną flagę oznaczającą grób. Czy jesteś tu, Debby Jordan? Mam nadzieję, że tak. Mój Boże, mam nadzieję, że wrócisz do domu.
– Miała dwoje dzieci?
– Dwóch małych synków. Gazety pisały, że niczego jej do szczęścia nie brakowało. Dobre małżeństwo, rodzina, przyjaciele. Była dobrym człowiekiem i starała się dobrze żyć. Pewnego dnia wyszła z domu i więcej nie wróciła. Bez ostrzeżenia. Bez powodu. Don ją zobaczył i postanowił zabić. – Potrząsnęła głową. – To jest najbardziej przerażające. Możesz żyć jak najlepiej i jak najuczciwiej i to nie ma żadnego znaczenia. Zostajesz przypadkową ofiarą szaleńca, który zabiera wszystko. To nie jest sprawiedliwe.
Читать дальше