– A kto miałby o tym decydować?
– Ja .
– To mi się nie podoba.
– Ale się zgodzisz – powiedziała z uśmiechem. – Jesteś człowiekiem opętanym, Spiro. Zależy ci na złapaniu Dona prawie tak samo jak mnie.
– Bardziej. Dlatego że wiem, czym jest i co może zrobić. Ty traktujesz go z osobistego punktu widzenia.
– Masz rację, nikt nie jest w to bardziej osobiście zaangażowany niż ja. Umowa stoi?
Spiro zawahał się przez moment.
– Stoi.
– Czy mogę coś powiedzieć? – spytał ponuro Joe. – Znów załatwiacie wszystko za moimi plecami.
– Spiro jest nam potrzebny, Joe. Tylko w ten sposób mogłam wymusić jego zgodę.
– Powinnaś była pozwolić mi najpierw spróbować czegoś innego. – Odwrócił się do Spiro i rzekł: – Przyłóż się do roboty i złap tego skurwysyna albo cała umowa zakończy się fiaskiem, i to w bardzo nieprzyjemny dla ciebie sposób.
Spiro zachowywał się tak, jakby go nie słyszał. Znów wrócił wzrokiem do oznaczonego miejsca na polu.
– Zadzwonię na policję w Phoenix i poproszę o pomoc w wykopaniu zwłok. To znaczy, że ma was tu nie być. Powiem, że dostałem cynk od jednego z moich informatorów. – Spojrzał na Eve. – Wyślę kogoś do twego domu, żeby założył podsłuch w telefonie. Spróbujemy sprawdzić skąd dzwoni Don. Nie robię sobie wielkich nadziei, ale musimy coś robić. – Ruszył w stronę samochodu. – Dzwonię na policję. Jedźcie stąd.
– Kiedy się dowiemy, co znalazłeś? – spytała Eve.
– Zadzwonię dziś wieczorem – powiedział, rzucając jej przez ramię ironiczny uśmiech. – Żebyś była pewna, iż nie siedzę bezczynnie. Dobrze?
– Dobrze. – Eve spojrzała na Joego. – Zobaczymy się w domu, Joe.
– Tak prędko nie wrócę – odparł. – Pojadę na policję, aby przejrzeć akta sprawy Debby Jordan i porozmawiać z Charliem Catherem. Jestem bardzo zdenerwowany. Muszę coś zrobić.
Spiro zadzwonił za piętnaście dziewiąta wieczorem.
– To jest Debby Jordan.
– Na pewno? – dopytywała się Eve.
– Za wcześnie na wyniki DNA, ale zęby pasują.
– Nie wyrwał jej zębów?
– Sam byłem zdziwiony. A może i nie. Prawie pokrajał ją na kawałki. Musiał działać w jakimś amoku.
– I dlatego zapomniał o zębach?
– Mówię ci, co wiemy.
– Coś jeszcze?
– Tak. W prawej ręce miała jasnoróżową świecę. „Pokazała mi światło, a potem ja pokazałem jej światło”.
– Możecie sprawdzić, gdzie kupiono świecę?
– Spróbujemy. Problem tylko w tym, że świece są dziś tak popularne, iż produkuje się je masowo.
To była prawda. Nawet matka Eve lubiła zapalać świece w łazience, kiedy się kąpała.
– Kiedy będziesz miał raport z sekcji?
– Najwcześniej jutro.
– Zadzwoń, jak się czegoś dowiesz, Spiro.
– Wyciągnęłaś ze mnie wszystko, a teraz każesz mi sobie iść, tak? Zadzwonię jutro – powiedział i się wyłączył.
Świece.
Światło.
„Pokazałem jej światło”.
Jakie to miało dla niego znaczenie?
Amok. Trudno było wyobrazić sobie Dona w amoku. Był zbyt chłodny i przewidujący. A z drugiej strony powiedział, że Debby Jordan stanowiła dla niego punkt zwrotny.
– Eve?
W drzwiach stała Jane.
– Cześć, jak się ma Monty?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Chyba dobrze. Jestem głodna. Mogę i tobie zrobić kanapkę, chcesz?
Coś się stało. Jane zachowywała się ostentacyjnie obojętnie. Dlaczego odeszła od Monty’ego?
– Jasne, chętnie.
– Nie musisz iść ze mną do kuchni. Przyniosę ci kanapkę tutaj – powiedziała i szybko odeszła.
Czy martwiła się o psa? A może się bała? Nigdy nie było wiadomo, co dziewczynka czuła i myślała. Jednakże otwierała się przed nią i Eve musiała jej pomóc.
Usiadła na kanapie i potarła oczy. Za dużo miała spraw na głowie. Za wiele potrzeb, którym musiała sprostać. Ach, nie powinna się użalać. Przynajmniej sprawy posuwały się do przodu.
– Śpisz?
Otworzyła oczy. Przed nią stała Jane z tacą.
– Nie, oszczędzam oczy. W nocy mało spałam.
Jane postawiła tacę na stoliku.
– Przyniosłam też moją kanapkę, ale nie masz chyba ochoty na towarzystwo.
To Jane nigdy nie chciała się przyznać, że pragnie czyjegoś towarzystwa.
– Właśnie pomyślałam, że jakoś smutno mi samej. Siadaj.
Jane usiadła z podwiniętymi nogami na końcu kanapy.
– Nie będziesz jadła? – spytała Eve.
– Będę. – Jane wzięła kanapkę i uskubała kawałek bułki. – Często jesteś sama, prawda?
– Zdarza się.
– Ale masz matkę i Joego, i pana Logana.
– To prawda. – Eve ugryzła kanapkę. – Czujesz się czasem samotna, Jane?
Dziewczynka podniosła brodę do góry.
– Nie, na pewno nie.
– Tak się zastanawiałam. Ostatnio w ogóle nie pytasz o Mike’a.
– Mówiłaś, że twoja matka chce go odebrać ojcu. Jeśli jej się uda, to fajnie. – Spojrzała podejrzliwie na Eve. – Dlaczego się tym interesujesz? Czy coś się stało? Czy ten facet go wyrzucił i…
– Nie, mama mówi, że się zakolegowali. Nic się nie stało. – Coraz bardziej upewniała się, że coś jednak stało się Jane. – Czasem ciężko jest być z dala od przyjaciół, a wiem, że lubisz Mike’a. Przekonałam się, że samotność często się zaczaja i atakuje człowieka.
– Mnie nie.
Musiała spróbować innej drogi.
– Dziwię się, że nie jesteś z Montym. Jestem pewna, że cię potrzebuje.
Cisza.
– Nie. Sarah powiedziała, że moja obecność trochę pomaga, ale tak naprawdę on potrzebuje tylko jej. Nawet nie zauważa, że jestem przy nim.
A więc o to chodziło.
– Jestem pewna, że Monty wie, iż przy nim jesteś.
Jane potrząsnęła głową.
– To jej pies. Należy do niej. – Nie patrzyła na Eve. – Chciałam, aby był mój. Myślałam, że jeśli będę go dość kochała, pokocha mnie bardziej niż Sarah. Chciałam go jej odebrać – dodała zaczepnie.
– Rozumiem.
– Nie mówisz, że nie powinnam tak robić?
– Nie.
– To było złe. Ja… lubię Sarah. Ale kocham Monty’ego. Chciałam, żeby był mój. – Zacisnęła pięści. – Chciałam, żeby coś było moje. Tylko moje.
– Monty należy do ciebie. I trochę bardziej do Sarah. To naturalne. Była pierwsza w jego życiu.
– Tak jak Bonnie była pierwsza w twoim?
Eve poczuła wstrząs.
– Myślałam, że rozmawiamy o psie. Skąd się wzięła Bonnie?
– Należała do ciebie. Dlatego mi pomagasz, prawda? Robisz to dla Bonnie, nie dla mnie.
– Bonnie nie żyje, Jane.
– Ale wciąż należy do ciebie. Nadal jest pierwsza. – Ugryzła kanapkę. – Wcale mi nie zależy. Dlaczego miałoby zależeć? Nic mnie to nie obchodzi. Pomyślałam tylko, że to śmieszne.
Mój Boże, w jej oczach błyszczały łzy.
– Posłuchaj, Jane.
– Nie zależy mi. Nie zależy.
– Ale mnie zależy. – Eve przesunęła się na kanapie i objęła Jane. – Pomagam ci, bo jesteś szczególną osobą, i to jest jedyny powód.
Jane siedziała sztywno w jej objęciach.
– I lubisz mnie?
– Tak. – Boże, już prawie zapomniała, jak małe i drogie jest ciałko dziecka. – Bardzo cię lubię.
– Ja… ciebie też lubię. – Jane rozluźniła się powoli. – Niech tak będzie. Wiem, że nie mogę być pierwsza, ale może zostaniemy przyjaciółkami. Ty nie należysz do nikogo tak jak Monty. Chciałabym… – Urwała.
– Być może – powiedziała Eve. Jane niesłychanie ją rozczuliła. Starała się być obojętna i odpychająca, a tak bardzo jej potrzebowała. – Dlaczego nie? Możemy zostać przyjaciółkami, prawda? Masz coś przeciwko temu?
Читать дальше