– Czy mogłabym dostać kawy? – spytała Sarah, stając w drzwiach razem z psem. Oboje wyglądali na zmęczonych i rozdrażnionych.
– Jasne. – Eve zerwała się na nogi. – Proszę usiąść. Czy chciałaby pani coś zjeść? Odkąd Monty znalazł Debby Jordan, nic pani nie jadła.
– Czy to ona? – Sarah usiadła przy stole, a Monty położył się przy jej nogach. – Została zidentyfikowana?
Eve kiwnęła głową.
– Dzięki Bogu. – Sarah wyciągnęła rękę i poklepała psa po łbie. – Skończone, chłopcze.
– Mogą być jajka?
– Wystarczą mi płatki z mlekiem.
Eve postawiła przed nią płatki, miskę i mleko.
– Czy Monty coś jadł?
– Troszeczkę wczoraj wieczorem. Już mu lepiej. – Sarah zalała płatki mlekiem. – Czy to coś pomoże? Znajdą go teraz?
– Jest jeden ślad, który daje pewne nadzieje. – Opowiedziała Sarah o zdjęciu. – To znacznie więcej, niż mieliśmy do tej pory.
– Tak – rzekła Sarah i umilkła. – Myślałam, że jutro wrócę do domu. Poszukiwania się skończyły. Nie ma powodu, aby Don znów chciał skrzywdzić Monty’ego.
„Musiał być w amoku”.
– Don nie działa racjonalnie. Znaleźliśmy ciało szybciej, niż planował. Proszę tu zostać.
– Nic nam się nie stanie. Za pierwszym razem działał z zaskoczenia. – Sarah podrapała Monty’ego za uszami. – Lubimy być u siebie.
– Proszę, zostańcie tutaj. Jeszcze tylko parę dni. Jest szansa, że wkrótce go złapiemy. – Eve zamilkła na chwilę. – Poza tym Jane będzie się denerwować o psa. Sama pani wie.
– Wiem. – Sarah wzruszyła ramionami. – Niech będzie. Parę dni. Ale Monty w domu prędzej by wydobrzał.
Najwyraźniej samopoczucie Monty’ego było dla Sarah najważniejsze.
– Dziękuję.
Sarah skończyła jedzenie i wstała.
– Zabieram Monty’ego na przebieżkę. Potrzebuje ruchu. – Skrzywiła się. – Ja też. Żadne z nas nie lubi siedzieć w domu.
Wszyscy mieli chyba podobne myśli: trzeba coś robić, biegać, działać, nie myśleć o Donie, czymś się zająć.
– Wybieram się na obiad z Joem. Przypilnuje pani Jane?
– Jasne, choć to raczej ona będzie pilnować mnie i Monty’ego. – Sarah uśmiechnęła się. – Fajny dzieciak.
Będzie mi jej brakowało. – Uśmiech znikł jej z ust. – To chyba niemożliwe, żeby ten potwór chciał ją zabić.
– Ale tak jest.
– Wiem. – Podeszła do drzwi razem z psem. – W Oklahoma City dużo się dowiedziałam o potworach.
– Nie wiem, jak pani sobie z tym poradziła.
– Wie pani doskonale. Po prostu traktuje się każdy dzień jako odrębną całość. Każdą minutę nawet. A tymczasem człowiek szuka czegoś, żeby zapełnić pustkę.
– Na przykład zabiera psa na przebieżkę.
– Albo daje się zaprosić Joemu na obiad. – Sarah uśmiechnęła się lekko. – Każdy sposób jest dobry.
– Tak, każdy sposób jest dobry. – Eve kiwnęła głową.
Logan zadzwonił na komórkę Eve, kiedy jechała z Joem na obiad.
– Znalazłaś Debby Jordan.
– Tak.
– Mogłaś zadzwonić i mi powiedzieć, a nie czekać, aż dowiem się z gazety.
– Mówiłam ci, żebyś się nie mieszał w tę sprawę. Chciała ich wszystkich trzymać od tego z daleka, ale ja koś jej się nie udawało.
– Czy Quinn nadal mieszka w domu? Eve zesztywniała.
– Tak.
– Herb mi powiedział, że się tam zjawił. Nie dzwoniłem, bo miałem nadzieję, że go wyrzucisz, ale tym razem to ja wypadłem za nawias.
– Pozbędę się Joego jak najprędzej. – Rzuciła na niego okiem. – Na razie strasznie się opiera.
– To mnie nie dziwi. Powinienem był wiedzieć, że dowie się o tym domu. Jest teraz z tobą?
– Tak.
– Cholera, przyjadę i zrobię z tym porządek.
– Nie, Loganie.
W słuchawce zapadła cisza.
– Odpychasz mnie od siebie. Czuję to.
– Muszę. Znów cisza.
– To może wiele znaczyć, prawda?
– Znaczy dokładnie to, co powiedziałam. Logan zaklął pod nosem i się rozłączył. Eve nacisnęła guzik.
– Jest wściekły? – zapytał Joe.
– Tak.
– Bardzo dobrze.
– Zamknij się.
Eve poczuła pod powiekami piekące łzy. Może byłoby lepiej, gdyby Logan naprawdę się na nią rozgniewał i obraził. Może właśnie dlatego nie dzwoniła do niego, ponieważ chciała, aby to on wreszcie odszedł. Logan miał swoją dumę i nie zamierzała go ranić.
„Odpychasz mnie od siebie”.
Logan się nie mylił. Eve odsuwała się od niego, stwarzała między nimi dystans. Kiedy to się zaczęło? Joe powrócił do jej życia i wywrócił wszystko do góry nogami.
– Logan zrobił, co mógł, aby mi pomóc, a mimo to się nie wtrąca, w przeciwieństwie do innych osób.
– To jego błąd. Zawsze w stosunku do ciebie zachowywał się jak dżentelmen.
– I bardzo dobrze.
Joe tylko się uśmiechnął. Miała ochotę mu przyłożyć.
– Przepraszam. W gruncie rzeczy czuję nawet pewną sympatię do Logana i nie powinienem mu niczego zarzucać. Sam popełniałem ten błąd przez wiele lat. Różnimy się zaledwie jedną rzeczą. – Porzucił gdzieś lekki ton, jakim wcześniej przemawiał. – On za mało cię pragnie. Nie jesteś środkiem jego życia. Nie zrobi niczego więcej, żeby cię zdobyć. I dlatego cię ostatecznie straci. – Skręcił kierownicą i samochód wjechał przez bramę do niewielkiego, przyjemnego parku. – I dlatego ja wygram. – Zaparkował na poboczu. – A teraz przestań myśleć i odpoczywaj. Jesteśmy na miejscu.
– Jak to? – Eve rozejrzała się wokół ze zdumieniem.
– Obiad. – Kiwnął głową w stronę bufetowego wózka ustawionego trochę dalej, przy placu zabaw. – Galindo’s. Herb mówi, że dają najlepsze fajitas w Phoenix. – Wyciągnął ze schowka słoneczne okulary i sięgnął za siebie po czarny, słomkowy kapelusz. – Włóż to. Będziesz wyglądać jak ukrywająca się Madonna.
– Chyba zwariowałeś.
– Nie, zgłodniałem. Pomyślałem, że miło byłoby usiąść na jednej z ławek, jeść meksykańskie jedzenie i przyglądać się przechodzącym ludziom. – Joe wysiadł z samochodu. – Jest tak ładnie, że szkoda siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu.
Rzeczywiście było bardzo ładnie i Eve nie chciała się z nim kłócić. Marzyła o chwili wytchnienia i luzu, kiedy nie musiałaby myśleć o Loganie albo o Donie. Zdąży o nich pomyśleć jutro. I jutro może dostaną zdjęcie.
Eve i Joe siedzieli na ławce w parku, zajadając fajitas, jakby nie mieli w ogóle żadnych zmartwień. Eve z uśmiechem pochyliła się i wytarła Quinnowi kącik ust.
Jej zachowanie i nastrój były dzisiaj odrobinę inne – pomyślał Don.
Nadzieja?
Może. Znalazła przecież Debby Jordan.
Don w zasadzie nie miał nic przeciwko nadziei. Chciał wprawdzie przeciągnąć trochę poszukiwania, mieć więcej czasu na tworzenie nastroju i czekanie, aż zadzierzgną się więzy uczuciowe między Eve a Jane MacGuire, ale mógł sobie z tym poradzić. Nadzieja i optymizm niosły ze sobą własne korzyści – upadek z wysokiej góry był zawsze boleśniejszy. Może to nawet lepiej, iż tak szybko odnalazła tę kobietę. Od tej chwili sprawy nabrały przyspieszenia i niebawem będzie faktycznie balansował na linie. Na samą myśl poczuł przypływ podniecenia.
Jednakże zmaganie się z Eve Duncan było jeszcze bardziej podniecające. Rozwijała się, twardniała, zmieniała się tak, jak on się wcześniej zmieniał. Obserwował ją z zainteresowaniem, wiedząc, iż sam jest za to odpowiedzialny.
Читать дальше