– Nic mnie to nie obchodzi – odparł ostro. – Pani stąd wyjeżdża.
– To nie będzie łatwe. Słyszał pan o Abdulu Jamalu?
– Przez radio w samochodzie.
Przyglądała się, jak bierze jej ubrania z szuflady komody i wrzuca do torby. Miał na sobie wymięte, poplamione trawą ubranie i zadrapanie na prawej ręce.
– Nigdzie nie jadę, dopóki nie porozmawiamy.
– Spakuję pani rzeczy i wrzucę panią do samochodu z całym bagażem.
– Niech pan zostawi moje rzeczy i na mnie spojrzy.
Powoli odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
Eve zesztywniała.
– Co się stało, Logan? – szepnęła.
– Gil nie żyje. – Gwałtownymi, nie skoordynowanymi ruchami wyciągał ubrania z szuflad i rzucał na łóżko. – Zastrzelili go. Chyba nawet nie chcieli go zabić, strzelali na postrach. A teraz Gil nie żyje. Zostawiłem go w szopie na łodzie nad rzeką. Jestem pewien, że to się pani nie podoba. Nie wrócił do domu. Zostawiłem go i uciekłem.
– Gil – powtórzyła otępiałym tonem.
– Pochodził z okolic Mobile. Wydaje mi się, że ma brata. Może później…
– Niech się pan zamknie! – zawołała i złapała go za ramiona.
– Tuż przedtem jeszcze żartował. Powiedział, że nic mu się nie stanie, bo już dostał swoją kulkę na ten miesiąc. Nie miał racji. Nie wiedział, co się stało. Po prostu…
– Przykro mi, strasznie mi przykro. – Odruchowo Eve podeszła bliżej i objęła Logana. Jego ciało tkwiło w jej ramionach sztywne i niechętne. – Wiem, że był pańskim przyjacielem.
– Ciekawe. Czy gdyby był naprawdę moim przyjacielem, pozwoliłbym mu tak ryzykować?
– Tłumaczył mu pan, żeby nie jechał na spotkanie z Marenem. Oboje mu to tłumaczyliśmy. Nie słuchał.
– Powinienem go powstrzymać. Wiedziałem jednak, że jest pewna szansa na sukces. Mogłem go unieszkodliwić albo pojechać sam.
Wielki Boże, Logan cierpiał, a ona nie była w stanie mu pomóc.
– To nie była pana wina. Gil podjął decyzję. Nie mógł pan wiedzieć, że…
– Bzdura – przerwał, odpychając ją. – Proszę skończyć się pakować. Zabieram panią stąd.
– I dokąd mam jechać?
– Wszystko jedno. Choćby do Timbuktu.
– O nie – powiedziała, krzyżując ręce na piersiach. – Nie teraz. Za bardzo pan jest zdenerwowany, żeby logicznie myśleć. Musimy najpierw porozmawiać.
– Nie ma o czym.
– Jest o czym. Chodźmy stąd. – Eve ruszyła do drzwi. Miała wrażenie, że się dusi w pokoju rozgrzanym emocjami. Należało go też odciągnąć od tego obsesyjnego pakowania. – Siedziałam w zamknięciu cały dzień. Wybierzmy się na przejażdżkę.
– Nie…
– Tak. – Złapała torbę z Benem, otworzyła na oścież drzwi i obejrzała się przez ramię. – Który samochód?
Milczał.
– Pytałam, który samochód, Logan?
– Beżowy taurus.
Eve poszła do samochodu. Logan szybko ją przegonił. Poczekała, aż otworzy samochód. Sięgając po torbę z Benem, wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
– Gdzie ty, Eve, tam ja, czaszka – mruknął, wkładając torbę na tylne siedzenie. – Ale to ja kazałem jej pani pilnować, prawda? Nawet jeśli stała się pani z tego powodu celem polowania.
– Myśli pan, że posłuchałabym, nie uważając tego za słuszne? Na pewno nie, Logan. No, niech pan jedzie – zarządziła, gdy tylko wsiedli.
– Dokąd?
– Wszystko jedno. Pod warunkiem, że nie w stronę Timbuktu.
– Nie zmienię zdania.
– A ja nie będę się z panem kłócić, gdyż najprawdopodobniej zaplanował pan wszystko po drodze z Waszyngtonu. Niech pan jedzie.
Ruszył i przez następne pół godziny nie odezwał się słowem.
– Możemy już wracać?
– Nie.
Logan nadal był sztywny i spięty. Jak mogła to przełamać? Terapią szokową? Może opowiedzieć mu o telefonie Lisy Chadbourne? Nie. To by tylko wzmocniło jego przekonanie. Trzeba mu dać jeszcze trochę czasu.
Lisa wpatrywała się w telefon.
Podnieść. Zadzwonić. Za długo już czekała.
Nie ma mowy – powiedziała Eve Duncan.
Dobrze.
Niech się toczy dalej.
Trzeba robić swoje.
Lisa sięgnęła po słuchawkę telefonu.
Ponad godzinę później, gdy słońce rzucało długie cienie, Logan zjechał z drogi i zatrzymał się na małym parkingu.
– Dalej nie jadę. O co chodzi?
– Wysłucha mnie pan?
– Słucham.
Widać było, że jego upór się wzmagał, że nie chciał słuchać. Może to nie upór – pomyślała ze zmęczeniem Eve. Może się po prostu boi, choć bojaźń nie pasowała do tego pewnego siebie i zdecydowanego mężczyzny.
– Pamięta pan, co mi kiedyś powiedział? Trzeba robić swoje i iść dalej. To tylko gadanie, Logan.
– No, dobrze, co innego mówię, co innego robię.
– Nie jest pan odpowiedzialny za śmierć Gila. Był dorosłym człowiekiem i sam podjął decyzję. Usiłował go pan od niej odwieść.
– Już o tym mówiliśmy.
– Za mnie też nie jest pan odpowiedzialny. Musiałabym przyznać panu to prawo, a tego nie zrobię. Sama odpowiadam za swoje życie. Niech mi pan więc nie zawraca głowy wysyłaniem do Mongolii.
– Do Timbuktu.
– Wszystko jedno. Nigdzie się nie wybieram. Za dużo już przeszłam. Za dużo zainwestowałam we własne życie, żeby je teraz odrzucać. Rozumie pan?
– Rozumiem – odparł, nie patrząc na nią.
– To możemy wracać do motelu.
– Ale to niczego nie zmienia – dodał, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Ostrzegam panią, że znajdę sposób, żeby panią wsadzić na statek do Timbuktu.
– Cierpię na chorobę morską. Pamiętam, że gdy wracaliśmy promem z Cumberland Island, bardzo chorowałam.
– Dziwne, że w ogóle to pani zauważyła.
– Też tego nie rozumiałam. Czułam, że moje życie się skończyło, a tu moje ciało jeszcze dokładało nieszczęść.
– Ale Quinn się panią zajął.
– Tak, Joe zawsze się mną zajmuje.
– Odzywał się do pani?
– Wczoraj wieczorem. Zdobył list, na którym prawie na pewno jest ślina Chadbourne’a, trudno mu jednak uzyskać próbkę zawierającą DNA Millicent Babcock. Zamierzał pojechać za nią i jej mężem do klubu na kolację i podmienić jakoś szklanki.
– Pani dzielny policjant zamierza ją ukraść? Rozmowa dobrze na niego wpływała. Trochę się rozluźnił.
– To nie jest kradzież. – Postanowiła nic nie mówić, że Joe zdobył list wątpliwymi metodami.
– Czytała pani Nędzników?
– Tak. Mogę sobie wyobrazić, że Joe ukradłby chleb dla głodnego dziecka.
– Quinn jest pani bohaterem – powiedział z krzywym uśmiechem Logan.
– Jest moim przyjacielem – poprawiła.
– Przepraszam, nie mam prawa go krytykować – powiedział ponuro. – Kiepsko wypadłem, broniąc swojego przyjaciela.
– Niech pan skończy z wyrzutami sumienia. W tej chwili nie potrafi pan logicznie rozumować. Kiedy pan ostatnio spał?
Logan wzruszył ramionami.
– Po dobrze przespanej nocy na pewno się pan lepiej poczuje.
– Naprawdę?
– Nie – powiedziała Eve. – Ale będzie pan rozsądniej wszystko oceniał.
– Czy już mówiłem, jak bardzo podoba mi się ta pani brutalna szczerość?
– Cukierkowe pocieszenia nic by tu nie pomogły. Tylko by mnie pan wyśmiał. Ból nie jest dla pana pierwszyzną. Nie istnieje nic takiego, jak szybkie pocieszenie. Musi minąć trochę czasu.
– Tak, to jedyne rozwiązanie. Nie powinienem się jednak z pani wyśmiewać. – Zdjął rękę z kierownicy i przykrył jej dłoń, leżącą na siedzeniu między nimi. – Dziękuję… ci.
Читать дальше