Nieważne. Niemożliwe. Łzy, które napłynęły jej do oczu, nie były całkiem udawane.
– Nie rozmawiajmy na ten temat. Boli mnie, że nie możemy mieć dziecka.
– Dlaczego nie?
– To za trudne. Kobiety w moim wieku mają szereg problemów. Co by się stało, gdyby doktor kazał mi leżeć przez kilka ostatnich miesięcy ciąży? To się zdarza. Nie mogłabym podróżować z tobą w czasie kampanii wyborczej. To byłoby wręcz niebezpieczne.
– Jesteś silna i zdrowa.
Musiał myśleć o tym od dłuższego czasu, skoro tak nalegał.
– To ryzyko, na które nie możemy sobie pozwolić. Oczywiście moglibyśmy zrezygnować z planów prezydentury na drugą kadencję – dodała, wiedząc, że to go przekona. – Jesteś jednak tak wspaniałym prezydentem, wszyscy cię podziwiają i szanują. Chcesz zrezygnować?
– Jesteś pewna, iż ryzyko byłoby aż tak duże? – spytał po chwili milczenia.
Już porzucał swój pomysł, tak jak się spodziewała. Nigdy nie powróciłby do anonimowości po tym wszystkim, do czego zdążył się przyzwyczaić.
– Teraz nie ma o tym mowy. Może później wrócimy do twego planu. Jestem szalenie wzruszona, że tak bardzo o mnie myślisz – powiedziała, dotykając palcem jego dolnej wargi. – Niczego bym tak sobie nie życzyła, jak… Zadzwonił telefon i Lisa sięgnęła po słuchawkę.
– Przywieźli ciało do Bethesdy – powiedział Timwick.
Ciało. Zimne i bezosobowe. Tak powinna je traktować.
Tak musi je traktować.
– Doskonale.
– Skontaktowałaś się z Marenem?
– Jest gdzieś na pustyni. Będę nadal próbować.
– Nie mamy wiele czasu.
– Powiedziałam, że się tym zajmę.
– Pismaki węszą w szpitalu. Zaczynamy?
– Nie, niech spekulują. Rano zaskoczysz ich całą historią. Zgłodnieją i rzucą się na każdą, najdrobniejszą nawet informację.
Lisa odłożyła słuchawkę.
– Timwick? – spytał Kevin.
Kiwnęła głową, rozmyślając o Bethesdzie.
– Nie lubię drania. Czy wciąż jest nam potrzebny?
– Okaż choć odrobinę wdzięczności. To on cię odkrył.
– Zawsze traktuje mnie jak głupka.
– Ale nie publicznie?
– Jeszcze tego by brakowało.
– Może nie będziesz musiał zbyt często go widywać. Pomyślałam, że powinieneś mianować go ambasadorem. Na przykład w Zairze. W końcu jesteś prezydentem.
– Zair – roześmiał się z zachwytem Kevin.
Lisa wstała i włożyła szlafrok.
– Albo w Moskwie. Podobno tam jest bardzo nieprzyjemnie.
– Obiecałaś mu w następnej kadencji wiceprezydenturę. Musimy go mianować na najbliższej konwencji. Tego się nie wyrzeknie.
Na pewno nie. Wiceprezydentura była marchewką, którą skusiła Timwicka i wciągnęła do gry. Był gorzko rozczarowany, gdy Ben nie mianował go ministrem. Lisa nigdy jeszcze nie znała tak ambitnego człowieka. Jego żądza władzy mogła w przyszłości stać się przyczyną pewnych problemów, ale Lisa nie zamierzała martwić się Timwickiem na zapas.
– Coś wymyślimy – pocieszyła Kevina.
– Byłoby znacznie lepiej, gdyby Chet Mobry nadal pozostał wiceprezydentem. Nie przysparza nam żadnych kłopotów.
– Przysporzyłby, i to niejednego, gdybyśmy go bez przerwy nie wysyłali z misjami dobrej woli. Nigdy nie popierał naszej polityki. To samo możemy zrobić z Timwickiem.
– Chyba tak, ale… Dokąd idziesz?
– Mam jeszcze trochę pracy. Idź spać.
– Dlatego Timwick do ciebie dzwonił? – spytał Kevin, marszcząc brwi. – Nigdy mi nie mówisz, co robisz.
– To są jedynie drobne, nie liczące się szczegóły. Ty zajmujesz się sprawami wagi państwowej, ja – drobiazgami.
Kevin rozpogodził się.
– Wrócisz, kiedy skończysz, prawda?
– Oczywiście. Idę tylko do pokoju obok, żeby się zapoznać z pewnym dossier. Chcę się przygotować na twoje następne spotkanie z Tonym Blairem.
– Po Japończyku Blair to betka.
Kevin staje się pewny siebie – pomyślała Lisa. To lepsze niż onieśmielenie, jakie okazywał na początku, gdy zajął miejsce Bena.
– Zobaczymy – powiedziała. – Idź spać. Obudzę cię, jak wrócę.
Lisa zamknęła drzwi i podeszła do biurka. Dopiero po dziesięciu minutach udało jej się odnaleźć Scotta Marena, a następne pięć zajęło jej wyjaśnienie sytuacji.
– To nie jest takie proste, Liso. Co mam powiedzieć? Dlaczego skracam swój pobyt?
– Jesteś mądry. Coś wymyślisz. Potrzebuję cię, Scott – dodała ciszej.
– Wszystko będzie dobrze. Nie daj się, Liso. Zadzwonię do szpitala i powiem, żeby się wstrzymali z sekcją zwłok. Przyjadę, jak tylko będę mógł.
Lisa odłożyła telefon. Na szczęście był przy niej Scott. Włączyła komputer, wpisała hasło i otworzyła plik z informacjami o Eve Duncan. Wszystko wskazywało na to, że można gładko wyjść z trudnej sytuacji, ale Lisa odczuwała niepokój.
Z ekranu spoglądała na nią Eve Duncan. Krótkie, kręcone włosy, minimalny makijaż, wielkie brązowe oczy za okrągłymi okularami w drucianej oprawce. W jej twarzy widać było ogromną siłę charakteru, dzięki której mogła stać się kobietą fascynującą, ale Eve Duncan ignorowała podstawowe zasady siły i nie wykorzystywała posiadanych zalet. Przypominała Lisie ją samą z czasów studiów, kiedy myślała, że najważniejsza jest mądrość i siła woli. Boże, jak to było dawno. Prędko przekonała się, że siła woli i intensywność uczuć przerażają ludzi i lepiej ukryć się za słodkim uśmiechem.
Jednak pochodzenie i historia Eve wskazywały na to, iż jest ona osobą z charakterem, która potrafi przezwyciężać wszystkie niepowodzenia. Lisa szanowała takich ludzi. Gdyby sama nie postępowała według podobnych zasad, nigdy nie dałaby sobie rady z wydarzeniami ostatnich lat. Ze smętnym uśmiechem dotknęła zdjęcia Eve na monitorze.
Siostry. Awers i rewers tej samej monety. Zwyciężczynie.
Szkoda.
Zaczęła czytać dossier Eve, szukając jakiejś jej słabostki, dzięki której mogłaby ją pokonać.
Znalazła po przeczytaniu dwóch trzecich tekstu.
Kiedy następnego dnia rano Eve weszła do salonu, Gil i Logan siedzieli przed telewizorem.
– Cholera – mruknął Gil. – Wszystko zniszczyli. Lubiłem ten stary dom.
– Co się stało? – spytała Eve. – Co z Barrett House?
– John pożałował pieniędzy na porządną instalację elektryczną – powiedział Gil.
Na ekranie widać było dymiącą ruinę z dwoma nietkniętymi kominami.
– Na pewno się jednak ucieszysz, że John został ukarany za niedbalstwo. Zginął w pożarze.
– Co?
– Spalony nie do poznania. Porównują teraz karty dentystyczne i DNA. Taki świetny człowiek. Detwil wydał właśnie oświadczenie, że Johna kochali i szanowali wszyscy w obu partiach. Poinformował nawet, że John zaprosił go na sobotę i niedzielę do Barrett House na rozmowę o polityce.
– Dlaczego powiedział coś takiego?
– Skąd mam wiedzieć? Też pomyślałem, że trochę przesadził – odparł Gil, wyłączając telewizor. – Nie mogę tego znieść. John był moim serdecznym przyjacielem. Prawie bratem.
– Kto chce śniadanie? – zapytał, idąc do kuchni.
– To szaleństwo – zwróciła się Eve do Logana. – Jest pan znanym człowiekiem. Czy sądzą, że uda im się taki numer?
– Na krótką metę na pewno. Okaże się, że DNA i zęby się zgadzają. Zabrali ciało do Bethesdy.
– Co to znaczy?
– Że w Bethesdzie mają nad wszystkim kontrolę. Oraz swojego człowieka. Dopilnuje, żeby sprawy przybrały taki obrót, jak oni chcą. Zyskają na czasie.
– Co pan zrobi?
Читать дальше