Skłonić kogoś do powstania na swój widok, to żadna sztuka. Stalin nie wkładał w to żadnego wysiłku. Sami wstawali.
Teraz jednak chodziło o coś zupełnie innego. Trzeba było zmusić czarodzieja, żeby usiadł.
W gabinecie kremlowskim nie ma widowni. To nie cyrk moskiewski, ani cyrk konferencji jałtańskiej. To ogromny gabinet w potężnych kremlowskich murach. Koloseum bez publiczności. Więc wszystko zostało między nimi. Stalin poprosił, a może rozkazał:
– Siadaj.
I Mazur usiadł.
A Stalin, ugruntowując sukces, cicho spytał:
– Widzisz tę mapę?
Milicjanci wrócili do banku w towarzystwie lekarza i dwóch sanitariuszy. Karetka pogotowia zamarła przed głównym wejściem, wyczekując w pełnej gotowości. Mazur był przewidujący, wiedział do czego prowadzą takie sztuczki.
Kasjer Piotr Prochorowicz nie zrozumiał, kto i w jakim celu zwraca mu milion. Przecież wypłacił całą kwotę, w zamian otrzymał prawidłowo wypełniony czek… O co w ogóle chodzi? Czek jest tutaj, o, proszę. Na swoim miejscu. Wszystko wypełnione jak należy. Kasjer wskazał palcem na czystą kartkę z zeszytu, urwał w pół słowa, zerknął ponownie, zdumiał się, zakrztusił, zwiotczał, zachrypiał, przygryzł posiniałe wargi i powoli zsunął się z krzesła. W tym momencie do akcji wkroczyli sanitariusze.
Przewidywanie to podstawa.
Jeżeli zajmiecie się czarodziejstwem, pamiętajcie by cierpiącym zaoferować lekarza i sanitariuszy. Miłosierdzie cnotą człowieka jest.
Mapę? Widzę.
– Czerwony kolor, to Związek Radziecki.
– Wiem.
– A teraz popatrz jeszcze raz. Biorę całą pulę. Mazur nie wierzy własnym oczom. W jednej chwili wszystkie kontynenty zabarwiły się na czerwono. Zacisnął na chwilę powieki… Niech szlag trafi ten Kreml i jego mieszkańca! Wszystkie kraje są na czerwono. Dopiero co były różnokolorowe, jak patchwork uszyty z różnych kawałków, a teraz wszystkie w kolorze krwi.
– Wierzysz w moją moc?
– Wierzę. Ty, Stalin, jesteś silniejszy ode mnie. Puść mnie.
– Puszczam.
I od razu wszystkie kontynenty na mapie odzyskały swe pierwotne kolory. Tylko Związek Radziecki pozostał przepisowo czerwony. Cuda nie widy.
Nigdy dotąd Mazur nie spotkał kogoś silniejszego od siebie. I oto miał go przed sobą. Uznał jego moc. Jednak nie potrafił w odpowiedni sposób wyrazić podziwu dla tej mocy. Dlatego machnął tylko ręką, skinął głową i rzekł krótko, acz dosadnie – na rosyjską modłę:
– O ty, kurwa twoja mać!
Jeżeli przyszło wam do głowy, że Stalin też był czarodziejem, to muszę was rozczarować. Jesteście, rzecz jasna, w błędzie. Towarzysz Stalin nie był czarodziejem i nie dysponował magicznymi zdolnościami. Był poskromicielem czarodziejów.
Dlaczego Mazur zarabiał pieniądze ciężką pracą sztukmistrza w cyrku, skoro mógł zwyczajnie udać się do pierwszego lepszego banku i pobrać dowolną kwotę? A tak w ogóle, po co mu pieniądze, skoro mógł mieć wszystko co chciał za darmo? W jakim celu demonstrował całemu światu swoje nadprzyrodzone umiejętności, kiedy mógł żyć sobie w ciszy i spokoju, i robić to, na co miał ochotę? I dlaczego nie pociągała go władza, mimo że mógł kierować każdym tłumem? Dlaczego Mazur ściągnął do Związku Radzieckiego? Dlaczego nie do Ameryki?
Nie znam odpowiedzi na te wszystkie pytania, podobnie jak na wiele innych. Po prostu: nie mam pojęcia. Wiem tylko, że Rudolf Mazur szanował jednego jedynego człowieka na świecie – Stalina. Po tym, jak został przez niego poskromiony, ten szacunek jeszcze się zwiększył.
Po pamiętnym spotkaniu na Kremlu, kiedy Mazur pokazał co potrafi i miał okazję poznać moc Stalina, czarodziej został jego przyjacielem, zapewne jedynym. Stalin nie miał przyjaciół. Miał kompanów od kielicha, miał rywali, miał towarzyszy, uczniów i podwładnych. Ale nie przyjaciół…
I oto zjawił się jeden.
Od razu przyjęło się, że w obecności osób postronnych mówią do siebie per „wy”, natomiast w cztery oczy zwracają się do siebie po imieniu. Tak jak mają to w zwyczaju czarodzieje. Wiem ponadto, że Mazur z miejsca wyjawił Stalinowi swoją słabość: bał się psów, rottweilerów z rudą sierścią pod ogonem i na brzuchu. W obecności rottweilera nie był w stanie pracować. (Mazur nie używał górnolotnych określeń, nie mówił hipnotyzować, urzekać, czarować, tylko zwyczajnie – pracować). Z jakiego powodu Rudolf Mazur już w czasie pierwszego spotkania odsłonił Stalinowi swą achillesową piętę? Też tego nie rozumiem. Ale kto pojmie czarodzieja?
– Zadziwiające – powiedział towarzysz Stalin. – Masz taką moc, a boisz się psów. A ja, wiesz, niczego się nie boję. Niczego, prócz ludzi.
Przystrzelanie karabinu wyborowego to kawał niewdzięcznej roboty.
Wyciosanie rzeźby dłutem nie jest trudne. Dopiero szlifowanie wymaga kunsztu. Podobnie jest z uzbrojeniem, zresztą z każdym urządzeniem: zrobić to żaden problem, trudność polega na doprowadzeniu do perfekcji.
Specoperator Makary dnie i noce spędza w sektorze specjalnym. Trwa dopracowywanie cud-broni o niezrozumiałej nazwie SA. Za pomocą tej broni doborowi radzieccy wywiadowcy wyrównają wreszcie rachunki z wrogami, którzy byli dotąd poza zasięgiem.
A tymczasem trwają próby i przystrzeliwanie broni. Rusznikarze i spece od amunicji zwijają się jak w ukropie. Testuje się celowniki optyczne, trzeba wybrać najlepsze rozwiązanie! Potem przyjdzie kalibrować celowniki. To istna udręka! Każde drgnienie snajpera, najmniejszy oddech chociaż w niewidoczny sposób przesuwa wylot lufy, w odległości czterech kilometrów powoduje niecelność o kluczowym dla zadania znaczeniu.
Serce snajpera powinno bić w tym samym rytmie co serce ofiary. Trzeba wczuć się w ten rytm. Snajper musi przewidzieć każdy ruch swojego celu. Jego broń powinna nie tyle prowadzić cel, co antycypować jego ruchy. Jeżeli zabijany tańczy, to lufa snajpera też powinna tańczyć razem z celem, o sekundy wyprzedzając każdy jego ruch, tak, aby wystrzelona kula zdążyła napotkać głowę wroga i porazić ją między oczy, rozrywając czaszkę na drobne kawałki. Strzelając ze zwykłego karabinu wyborowego, na dystansie jednego, dwóch kilometrów, można bez trudu przewidywać ruchy obiektu i lekko prowadzić lufą, odrobinę go wyprzedzając. Ale jak wykonać to samo z potężną, naprowadzaną na cel za pomocą pokręteł, rusznicą przeciwpancerną? Dlatego faza prób trwa w najlepsze. Dlatego w sektorze specjalnym słychać łoskot wystrzałów zniekształcanych specjalnymi tłumikami.
Stalina też nie rozumiem. Mury kremlowskie mają po sześć i pół metra grubości, dziewiętnaście wysokości, są pilnie strzeżone. Skoro znalazł się człowiek, który potrafi przenikać przez takie mury, to na wszelki wypadek należałoby na Kremlu i stalinowskich letniskach wystawić przeciwko niemu przynajmniej po dwie, trzy setki rottweilerów. Ale nic z tego. Towarzysz Stalin nie zalecił wzmocnić ochrony rottweilerami. Przeciwnie, rozkazał usunąć wszystkie rottweilery będące na stanie ochrony kremlowskiej.
Jeśli ktoś potrafi mi wyjaśnić tę logikę, chętnie posłucham. Osobiście nie rozumiem jej ani w ząb.
Wśród snajperów trwa nieoficjalne współzawodnictwo. Może któryś rozwikła łamigłówkę? Zrzucili się nawet po piątaku. Będzie dla tego, kto rozszyfruje skrót SA.
– Szatan Antychrystowicz…
Читать дальше