Inez odetchnęła. Właściwie to śmieszne. Claes ma siedemnaście lat. Ona jest wprawdzie niewiele starsza, ale jest jego macochą. W dodatku spodziewa się dziecka, które będzie jego bratem albo siostrę. Nie powinna się bać smarkacza. A jednak gdy tylko podchodził bliżej, dostawała gęsiej skórki. Czuła, że powinna go unikać. W żadnym razie nie prowokować.
Zastanawiała się, jak to będzie, gdy przyjadą uczniowie. Czy atmosfera stanie się lżejsza, gdy w domu pojawię się chłopcy, a ich głosy wypełnią pustkę? Oby. Inaczej chyba się udusi.
– Fajny jesteś, Johanie – powiedziała, gładząc chłopca po jasnej czuprynie. Nie odpowiedział, ale widziała, że się uśmiechnął.
Zanim przyszli, długo siedział przy oknie. Patrzył na morze i na Valö, na przepływające łodzie i na rozkoszujących się wakacjami wczasowiczów. Zazdrościł im, ale sam nie potrafiłby tak żyć. Cudowne życie w calej swojej prostocie, chociaż oni może tego nie rozumieli. Zadzwonił dzwonek. Odjechał od okna, ale najpierw w rzucił ostatnie długie spojrzenie na Valö. Tam wszystko się zaczęło.
– Pora doprowadzić tę sprawę do końca. – Spojrzał na nich. Atmosfera zgęstniała. Zauważył, że ani Percy, ani Josef nie chcą patrzeć na Sebastiana. Sebastian przyjmował to ze stoickim spokojem.
– Wylądowałeś na wózku! Ale nieszczęście cię spotkało! Do tego zmasakrowana twarz. A taki byłeś przystojny – powiedział Sebastian, rozpierając się na kanapie.
Nie obraził się. Wiedział, że Sebastian nie chciał go zranić. Zawsze był szczery, chyba że zamierzał kogoś oszukać. Wtedy łgał bez oporów. Ciekawe, że ludzie tak mało się zmieniają. Tamci też są tacy sami jak dawniej. Percy wygląda mizernie, w oczach Josefa widać powagę, jak wtedy. A John jest tak samo czarujący.
Zanim przyjechał do Fjällbacki, popytał o nich. Dobrze opłacony prywatny detektyw spisał się doskonale. Dowiedział się ze szczegółami, jak się potoczyło ich życie. Ale kiedy się znów spotkali, miał wrażenie, jakby wszystko, co się działo po Valö, nie miało najmniejszego znaczenia.
Nie odpowiedział Sebastianowi, powtórzył tylko:
– Trzeba to zakończyć, powiedzieć, jak było.
– Czemu miałoby to służyć? – spytał John. – Przecież to już zamierzchła przeszłość.
– Wiem, że to był mój pomysł, ale im jestem starszy, tym wyraźniej widzę, że to był błąd – odparł Leon, patrząc na Johna. Wiedział, że jego trudno będzie przekonać. Ale i tak to zrobi. Nie pozwoli, żeby ktoś mu przeszkodził. Zamierzał ujawnić wszystko, bez względu na to, czy ich przekona, czy nie. Chciał tylko być w porządku i powiedzieć im, co zamierza, bo miało to zmienić życie ich wszystkich.
– Zgadzam się z Johnem – powiedział Josef bezbarwnym głosem. – Nie ma powodu grzebać się w tej sprawie, dawno zakopanej i zapomnianej.
– To ty zawsze mówiłeś o przeszłości i odpowiedzialności za swoje czyny. Nie pamiętasz? – spytał Leon.
Josef zbladł i odwrócił się.
– To nie to samo.
– Właśnie że to samo. Przeszłość wciąż jest żywa. Cały czas o niej pamiętam i wiem, że wy też.
– To nie to samo – powtórzył Josef.
– Mówiłeś, że ludzie odpowiedzialni za cierpienia twoich przodków powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. Może my też powinniśmy wziąć na siebie odpowiedzialność i przyznać się do winy? – Leon mówił miękkim głosem. Widział, że Josef jest bardzo poruszony.
– Nie pozwolę na to. – Siedzący obok Sebastiana John splótł ręce na kolanach.
– Nie masz nic do gadania – odparł Leon. Teraz wiedzą, że już podjął decyzję.
– Rób, co chcesz – powiedział nagle Sebastian. Z kieszeni spodni wyjął klucz. Podał go Leonowi, Leon wziął go z ociąganiem. Wiele lat minęło od chwili, kiedy ten klucz przypieczętował ich los.
W pokoju zapadła absolutna cisza. Wszyscy mieli przed oczami obrazy, które tak mocno wryły im się w pamięć.
– Trzeba otworzyć drzwi. – Leon zacisnął klucz w dłoni. – Wolałbym to zrobić razem z wami, ale jeśli nie chcecie, zrobię to sam.
– A Ia… – zaczął John.
Leon mu przerwał.
– Ia jest w drodze do domu, do Monako. Nie udało mi się jej przekonać, żeby została.
– Tak, wy możecie uciec – powiedział Josef. – Wyjechać sobie za granicę. A my zostaniemy z tym nieszczęściem.
– Nie wyjadę, dopóki sprawa nie zostanie doprowadzona do końca – odparł Leon. – Zresztą wrócimy.
– Nikt nigdzie nie wyjedzie – powiedział Percy. Siedział trochę dalej i dotychczas milczał.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Sebastian rozparł się leniwie na kanapie.
– Nikt nigdzie nie wyjedzie – powtórzył Percy, szukając czegoś w teczce, którą oparł o nogę krzesła.
– Żartujesz? – powiedział Sebastian. Z niedowierzaniem spojrzał na leżący na kolanach Percy’ego pistolet.
Percy wycelował w Sebastiana.
– Nie, z czego miałbym żartować? Wszystko mi zabrałeś.
– Przecież to tylko biznes. Zresztą nie zwalaj winy mnie. Sam przepuściłeś cały majątek, który dostałeś w spadku.
Huknął strzał. Krzyknęli. Sebastian ze zdumieniem dotknął swojej twarzy. Spomiędzy palców pociekła krew. Pocisk musnął jego lewy policzek, przeleciał przez pokój i rozbił szybę w wielkim panoramicznym oknie wychodzącym na morze. Zadzwoniło im w uszach. Leon chwycił za podłokietniki tak mocno, że trudno mu było rozprostować palce.
– Co ty wyprawiasz!? – krzyknął po chwili John. – Zwariowałeś? Odłóż ten pistolet, zanim zrobisz komuś krzywdę.
– Za późno. Wszystko za późno. – Percy położył pistolet na kolanach. – Ale zanim was pozabijam, chcę, żebyście wzięli na siebie odpowiedzialność za to, co zrobiliście. Co do tego zgadzam się z Leonem.
– Co ty wygadujesz? Poza Sebastianem wszyscy jesteśmy ofiarami, tak jak ty. – W spojrzeniu Johna widać było gniew, ale w głosie usłyszeli strach.
– Wszyscy mamy w tym swój udział. Mnie to zniszczyło życie. Ale ty jesteś winny najbardziej i zginiesz pierwszy. – Percy znów wycelował w Sebastiana.
W ciszy słyszały tylko własne oddechy.
– To na pewno oni.
Ebba zajrzała do skrzyni. Potem odwróciła się i zwymiotowała. Annie też zebrało się na mdłości, ale patrzyła, zmusiła się do tego.
W skrzyni leżał szkielet. Czaszka, ze wszystkimi zębami, patrzyła na nią pustymi oczodołami. Na czubku głowy sterczały kosmyki krótkich włosów. Domyślil.i się, że to mężczyzna.
– Chyba masz rację – powiedziała, gładząc Ebbę po plecach.
Ebba przykucnęła z płaczem, z głową między kolanami, jakby się bała, że zemdleje.
– Więc tu byli przez wszystkie te lata.
– Tak, a pozostali pewnie tam. – Anna kiwnęła głowi) w stronę dwóch zamkniętych skrzyń.
– Musimy je otworzyć – powiedziała Ebba, wstając, Anna spojrzała na nią niepewnie.
– Może lepiej to zostawmy. Najpierw się stąd wydostańmy.
– Ja muszę wiedzieć. – Oczy Ebby płonęły.
– Ale Mårten… – powiedziała Anna. Ebba pokręciła głową.
– On nas nie wypuści. Widziałam to w jego oczach. Zresztą on chyba myśli, że już nie żyję.
Anna się wystraszyła. Ebba ma rację. Mårten nic otworzy drzwi. Same muszą się wydostać. Inaczej tu umrą. Nic im nie pomoże to, że Erika się zaniepokoi i zacznie wypytywać. Przecież ich nie znajdzie. Mogą być w dowolnym miejscu na wyspie. I dlaczego teraz mieliby znaleźć to pomieszczenie, skoro go nie znaleźli, kiedy szukali Elvanderów?
Читать дальше