Więc może jednak, pomyślała. Nowy początek w sierpniu?
Postanowiła odłożyć decyzję właśnie do sierpnia. Wzmacniająca wycieczka rowerowa pozwoli nabrać dystansu i ułatwi osąd, na razie miała dość na głowie.
Podjęła za to inną decyzję.
Zadzwoniła do Münstera.
Niestety odebrał. Miała nadzieję, że nie odbierze.
– No? – zapytała, zauważając, że wstrzymuje oddech.
– Obawiam się, że Lampe-Leermann miał rację – powiedział Münster.
Potem żadne z nich nie odezwało się przez dobre dziesięć sekund.
– Jesteś tam jeszcze?
– Tak – powiedziała Moreno – jestem. Czyli wiesz, kto?
– Mamy nazwisko. Na razie nie ujawniam, jakie, dopóki nie będziemy pewni na sto procent. Tobie też nie powiem.
– Świetnie. Nie ujawniaj, niedobrze mi, cholera.
– To nie jest zabawne.
Znowu zapadło milczenie.
– Jak sobie poradziłeś? – zapytała Moreno.
– Hrm – Münster odchrząknął. – Nie za bardzo wiedziałem, jak się do tego zabrać, w końcu więc włączyłem w to komisarza. Van Veeterena.
Moreno pomyślała chwilę.
– Też bym pewnie tak zrobiła. Gdyby przyszło mi do głowy. Czyli razem wzięliście tego dziennikarza w obroty?
– I to ostro – Münster zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. – W przestraszył go do tego stopnia, że nawet zapłacił nam za piwo. Nie dałbym rady w pojedynkę.
– I wyśpiewał nazwisko?
– Wyśpiewał.
– Nie zełgał?
– Raczej nie.
– Rozumiem.
– Tyle że chcemy go skonfrontować z oskarżeniem. Na razie jest na urlopie, uznałem, że trzeba zaczekać, aż wróci. Komisarz był tego samego zdania.
Moreno natychmiast zaczęła szukać w myślach, kto z kolegów poza nią ma urlop w lipcu, ale również niemal natychmiast zaprzestała.
Nie chcę wiedzieć, pomyślała. Przynajmniej nie wcześniej niż to konieczne.
– Tak wygląda sytuacja – powiedział Münster. – Uznałem, że powinnaś wiedzieć.
– Dobra. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Tym razem zdecydowała się na pośpieszny, ale stwierdziła, że pociąg był równie pusty jak wtedy, gdy jechała w przeciwną stronę; usiadła przy oknie.
Oczywiście mało kto miał powód, żeby wyjeżdżać znad morza w tak upalną sobotę jak ta. Dwa tygodnie, pomyślała. Minęły dokładnie dwa tygodnie mojego urlopu i wracam do domu.
Wypoczęta? Raczej nie. Czternaście dni zbijania bąków nad morzem? Co robiła? Mogła jedynie skonstatować, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Posłała swojego chłopaka (faceta? kochanka? samca?) do diabła, dniem i nocą bawiła się w detektywa, ale nie zdołała nic ustalić.
Nic a nic, jak w mordę strzelił.
Nie wiedziała, co się stało z płaczącą dziewczyną z pociągu.
Nie wiedziała, kto zabił Winnie Maas.
Nie wiedziała, kto zabił Tima Van Rippego.
A jeden z maardamskich policjantów był pedofilem.
Niezły rezultat, pomyślała Ewa Moreno. Niewątpliwie udane zakończenie.
21 lipca 1983
Kiedy ponownie mijał szkołę, powiało od morza; zatrzymał się.
Nie potrafił rozstrzygnąć, czy za sprawą wiatru, czy oświetlonej tablicy informacyjnej z nazwą szkoły i wyraźnie zaznaczonymi poszczególnymi budynkami. W każdym razie przystanął, patrząc na tablicę, i coś w nim drgnęło. Może jakieś niejasne poczucie bezpieczeństwa. Jego miejsce pracy. Odludne jak pustynia w letnią noc o wpół do drugiej, ale jednak?
Opadł na jedną z kamiennych ławek stojących wzdłuż sali gimnastycznej. Łokcie na kolanach, głowa w dłoniach.
Co mam zrobić? Pomyślał. Co teraz będzie? Dlaczego tutaj siedzę? Cholera, cholera, cholera…
Spostrzegł, że przepływają przez niego wyłącznie słowa. Nie myśli. Nie plany działania. Tylko bezsensowna litania pytań i desperackich zawołań unosząca się nad przepaścią, do której za nic w świecie nie mógł zajrzeć, bał się zajrzeć – bezładne słowa, które służyły tylko temu, żeby odepchnąć wszystko inne. Odepchnąć, utrzymać z dala. Tak właśnie. Uświadomił sobie, że traci rozum.
Do domu? Do Mikaeli? Po co? Dlaczego się tutaj zatrzymałem? Dlaczego nie biegnę na wiadukt, żeby spojrzeć jej w oczy? Komu? O kim pomyślałem? O Winnie? Czy o Sigrid? Straciłem wszystko. Nigdy tu nie wrócę… ani do Mikaeli, ani do Sigrid, ani do szkoły. Straciłem. Właśnie teraz wszystko straciłem… tracę teraz wszystko na tej pieprzonej ławce przed tą pieprzoną salą gimnastyczną. Byłem tego świadom, wiedziałem od tamtej przeklętej nocy, dlaczego nic nie zrobiłem, co zrobię, jak będzie za późno? Idioto, już jest za późno. Ty idioto. Już jest za późno…
Wstał. Cicho! Nakazał myślom. Cicho! Wziął głęboki oddech, próbując skoncentrować się ostatni raz. Ostatni raz? Jaki ostatni raz?
Ponownie poszedł w stronę wiaduktu. Czy ona jeszcze tam będzie? Czy one tam jeszcze są? Czy to tam pobiegła Sigrid? Musiało już minąć z pół godziny.
Przyśpieszył kroku. Przeciął Birkenerstraat na wysokości cmentarza i skręcił w Emserweg. I właśnie wtedy, gdy minął sklep papierniczy Dorffa na rogu i znalazł się na Dorfflenerstraat – właśnie wtedy ją zobaczył.
Przeszła koło oświetlonego wejścia na stadion po drugiej stronie ulicy. Szła szybkim krokiem. Energicznym i zdecydowanym. Jego żona, Sigrid. Nie zauważyła go, a on stłumił w sobie chęć, by ją zawołać. Zatrzymał się pod markizą sklepu, dopóki nie zniknęła mu z oczu. Była tam, pomyślał. Była na wiadukcie i spotkała się z Winnie.
Przeciął pośpiesznie Dorfflenerstraat, minął stadion i dotarł do torów. Kiedy okrążył browar, miał wiadukt w polu widzenia.
Ale w znacznej odległości. Nie mógł dostrzec, czy na górze ktoś stoi. Czekała na niego? Zwolnił kroku. Co, cholera, miał powiedzieć? Zrobić? Na co liczyła? Zrujnowała mu życie. Zniszczyła go, mówiąc o tym jego żonie… spojrzał na zegarek… trzydzieści pięć minut temu. Nie więcej. Od telefonu minęło trochę ponad pół godziny. Czego, do cholery, chciała teraz?
W ciąży? Była w ciąży, z nim. Pamiętał, co powiedziała tamtej nocy. „Niech się pan nie boi, profesorze… proszę się nie bać, biorę pigułki!”
Powiedziała: „profesorze”. W czasie samego aktu, w czasie pieprzenia się użyła tego słowa.
Pigułki? Akurat brała jakieś pigułki!
Zaczął wchodzić po długim łuku, zastanawiając się, co zakrawało na idiotyzm, czy ona nie chce się z nim ponownie przespać. Świńska myśl, która pewnie odsłaniała prawdę o nim samym. Przypuszczalnie diagnoza, że traci zmysły, była trafna. Jestem świnią, pomyślał. Świnia, świnia, świnia! Niemal słyszał, jak Sigrid wymawia te słowa… Przespać się z Winnie Maas? Znowu? Żeby go ujeżdżała, posuwać ją, aż będzie jęczała z rozkoszy, żeby mu obciągnęła, masować jej sztywną, błyszczącą małą łechtaczkę, aż zacznie krzyczeć… co mu do cholery chodziło po głowie? Mózg pracował jak samochód na zbyt niskim biegu. Co się dzieje z moją głową, pomyślał. Przecież Winnie tam nie ma. Przecież Winnie tam nie było.
Na wiadukcie pusto. Żadnego człowieka, żadnej kurewki Winnie Maas ani nikogo innego. Przystanął, rozejrzał się wokół. Na północ i na południe. Z góry miał dobry widok. Całe miasto znajdowało się w zasięgu wzroku, ulice, place, oba kościoły, plaża i port z osłoniętym wejściem i betonowym falochronem. Zagajnik za boiskiem piłkarskim. Pirs Frieder i latarnia morska Gordona całkiem na południu… wszystko spowite bladym mrokiem letniej nocy.
Читать дальше