– Może mi pan podać nazwiska innych chłopaków, z którymi Winnie chodziła? Wiosną osiemdziesiątego trzeciego?
– Nie. Na stałe nie miała chyba nikogo, właściwie jej nie znałem. Nic nie wiem, już mówiłem.
– Czy był pan przesłuchiwany w związku ze śmiercią Winnie?
– Przesłuchiwany? Nie, dlaczego miałbym być przesłuchiwany? Nie rozumiem też, czemu pan mnie przesłuchujesz?
– Czyli policja nie zadawała panu żadnych pytań? – Nie.
Baasteuwel poczuł nagle, że on też nie ma więcej pytań. Jeśli nie miałby ustalać, czy Bitowski wie, jak się nazywa prezydent USA lub zna jakieś miasto we Francji. Albo ile jest jedenaście razy osiem.
– To byłoby na tyle – rzekł. – Dziękuję za piwo.
– Co, kurwa…?
– Żartowałem – wyjaśnił Baasteuwel.
Aspirant Vegesack był zdenerwowany.
Nie dlatego że działał za plecami Vrommla. Wcale nie dlatego. Ale zwodzenie innych było trudne. Nieprzyjemne. Zwłaszcza kogoś takiego jak pani Van Rippe – zamordowano jej syna, a aspirant musiał ją okłamywać. Czuł, że to nie w porządku, nawet jeśli kłamstwa nie należały do tych najcięższego kalibru.
Właściwie nie tyle kłamał, ile nie ujawniał prawdy.
Jak to się mówi, mydlił jej oczy. Jednak nie bardzo go to pocieszało.
– Nie rozumiem tego – powiedziała, wsiadając do samochodu. – Dlaczego znowu chcecie ze mną rozmawiać? Wydarzyło się coś nowego?
– Niezupełnie – odpowiedział Vegesack. – Potrzebujemy trochę uzupełniających informacji.
– I w tym celu musi mnie pan zawieźć do Lejnic?
– Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej.
Karpatz i Lejnice dzieliła ponad godzina drogi, na szczęście pani Van Rippe przez większość czasu milczała. Vegesack zerkał na nią dyskretnie, jak mięła na kolanach chusteczkę. Sześćdziesięcioletnia, przedwcześnie postarzała kobieta, której zabito syna. Co pewien czas wycierała nos. Może ma alergię, pomyślał. Albo żałoba tą drogą znajdowała ujście. Ostatnie dni nie były łatwe dla pani Van Rippe. Jej syna miano pochować w przyszłym tygodniu, w czwartek, jeśli Vegesack dobrze pamiętał. Kremacji zabroniono ze względu na śledztwo. Musiała czuć się fatalnie, jakby jej własne życie w jakiś sposób też się skończyło.
Choć Vegesackowi trudno było postawić się na jej miejscu. Był wdzięczny, że nie musi o tym rozmawiać.
I niezbyt szczęśliwy, że musi ją zwodzić.
– Znał pan Tima? – zapytała mniej więcej w połowie drogi. Vegesack potrząsnął przecząco głową.
– Nie. Był kilka lat starszy. No i mieszkam w Lejnicach dopiero od dziewięćdziesiątego trzeciego. Właściwie jestem z Linzhuisen.
– Rozumiem. Zresztą Tim nie miał zbyt wielu przyjaciół.
– Nie?
– Nie, raczej należał do samotników.
Vegesack nie wiedział, co powiedzieć, a pani Van Rippe nie kontynuowała tematu. Westchnęła i nałożyła okulary.
– Ładna pogoda – stwierdziła, jakby dostrzegła to dopiero teraz.
– Tak, ciepło i przyjemnie.
W zasadzie więcej przez całą podróż nie rozmawiali. Dojechali do Lejnic za pięć pierwsza, Vegesack zaparkował na Zeestraat przed redakcją „Westerblattu”.
Spojrzała na niego zdziwiona.
– Gazeta? Dlaczego idziemy do gazety?
Vegesack odchrząknął.
– Nie idziemy do gazety, korzystamy gościnnie z ich lokalu, kiedy komisariat jest przepełniony.
Nie potrafił ocenić, czy mu uwierzyła.
Moreno w podziękowaniu za gościnę kupiła Selmie butelkę porto, natomiast przy wyborze prezentu dla Drusilli ogarnęły ją pewne wątpliwości. W końcu zdecydowała się na nagrodzoną książkę dla młodzieży i bombonierkę; widziała, że regał w pokoju Drusilli był zastawiony książkami, a czekoladki z pewnością padną ofiarą jej łakomstwa.
Zarówno mama, jak i córka wydawały się zadowolone z pożegnalnego prezentu i Moreno opuściła dom pań Perhovens po gorących pożegnaniach i zapewnieniach o utrzymywaniu kontaktu. Zamknęła torbę w schowku na dworcu, zażyła ostatniej słonecznej kąpieli na plaży i zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami o drugiej spotkała się z Baasteuwelem na lunchu w Café Darm.
– Rozjaśnia się – oznajmił Baasteuwel, kiedy podano im sałatki. – Choć jeszcze nie jest tak jasne jak dzisiejsze słońce.
– Chcesz powiedzieć, że nie podasz mi rozwiązania?
– Niestety. Jeszcze do niego nie doszliśmy. Diabli wiedzą, jak to poukładać.
Moreno czekała na dalszy ciąg.
– I czort wie, co się stało z Mikaelą. Zero reakcji na nowy komunikat. Nie zgłosili się nawet wariaci, którzy zawsze dzwonią, że widzieli samego diabła i jego teściową. Nawet trochę podejrzane, ale pilnujemy Vrommla, żeby nie schował czegoś pod korcem.
– A Maager? Pytaliście Sigrid Lijphart o ten telefon do Sidonisu?
– Tak, oczywiście. Kategorycznie zaprzecza. Twierdzi, że nie rozmawiała z nim od szesnastu lat ani nie zamierza przez najbliższych szesnaście. Serdeczna kobieta, nie ma co. Chociaż ma swoje powody.
– Może kłamie.
– Niewykluczone. Nie rozmawiałem z nią osobiście, Kohler się tym zajął. W każdym razie Maager nadal leży na łóżku i wpatruje się w tę samą plamę na tapecie. Jeśli ma otwarte oczy, co nieco w niego wmusili, żeby się przespał. Ciekawiej przedstawia się sprawa z Winnie Maas… chcesz posłuchać?
– Zamieniam się w słuch.
Baasteuwel wypił pół szklanki wody mineralnej i pogrzebał widelcem w sałatce, zanim zaczął.
– Święta raczej nie była.
– Zorientowałam się.
– Mało kto chce się do niej przyznać. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, jakby nabierali rezerwy, gdy zaczynałem o nią pytać. Najzwyczajniej w świecie nie chcieli o niej mówić. Każdy wie, kim była, ale takie słowo jak „przyjaciółka” już nikomu nie przeszło przez gardło. Jej postać jest dość wyraźna. Młoda, pozbawiona hamulców femme fatale, jeśli określić bez ogródek. Wprawdzie ten cholerny Bitowski przyznał, że spał z nią raz, ale ilu jeszcze, diabli wiedzą. A w chwili śmierci miała tylko szesnaście lat. I nikt z pytanych nie miał wątpliwości, że to Maager zepchnął ją z wiaduktu. Nikt.
Moreno zastanowiła się przez chwilę.
– Czyli jeśli nawet nie był ojcem dziecka, mógł ją zabić?
– Na to wygląda. Istotne jest, że był przekonany, że zrobił jej dziecko, a nie, czy tak było naprawdę. Chciała tę sytuację w jakiś sposób wykorzystać, a on ją zastopował. Najprostsze wyjaśnienie.
– A Vrommel? I ten lekarz?
Baasteuwel westchnął.
– Czort ich wie. Nawet jeśli deHaavelaar rzeczywiście zataił informacje, nie musi to jeszcze niczego oznaczać.
– Owszem – zaprotestowała Moreno. – Zataił z jakiegoś powodu. Vrommel też musiał mieć powód, żeby nie wspominać o Verze Sauger. Proste i logiczne.
– Wiem – mruknął Baasteuwel. – Szlag by trafił. Dlatego powiedziałem, że dopiero się rozjaśnia. Rozgryziemy dziadostwo, jeśli nie po co innego, to po to, żeby pokazać temu komendancikowi, gdzie raki zimują. A jak ma coś na sumieniu, niech mnie piorun trzaśnie, jeśli nie postawię go przed sądem. Obiecuję powiadomić o egzekucji… o innych sprawach też, jeśli jesteś zainteresowana.
Moreno skinęła głową.
– Przede wszystkim chodzi mi o dziewczynę. Nie chciałabym, żeby coś się jej przytrafiło, ale boję się, że… wiesz.
– Wiem. Oczywiście, że wiem. Ani ty, ani ja nie jesteśmy nowicjuszami. Ale trochę optymizmu nie zaszkodzi, dopóki nie ma dowodów, staram się wyznawać tę zasadę. Dzisiaj bierzemy się za matkę. Matkę Van Rippego. Z pomocą redaktora Wickera – spojrzał na zegarek – siedzą już chyba w redakcji. Powinno coś dać, Wicker zna tę dziurę jak własną kieszeń… tak, tak by z grubsza wyglądała sytuacja.
Читать дальше