Głowa jej pękała. Nie wolno spać na słońcu! Pamiętała, że tę zasadę mama z jakiegoś powodu starała się wbić do jej dziecięcej główki i chociaż Moreno nie wyniosła z domu zbyt wiele mądrości, to dzisiaj skłonna była w tym punkcie przyznać swojej mamie rację. Wstała chwiejnie i poszła się wykąpać.
– Inspektor kryminalny Baasteuwel – powiedział Baasteuwel.
W słuchawce zapadła cisza.
– Czy mówię z doktorem deHaavelaarem?
– Czego pan chce?
– Zadać tylko kilka pytań. Pracuję nad sprawą Van Rippego, o której czytał pan pewnie w gazetach. Wydaje się ona mieć związek z inną sprawą, dość odległą w czasie. Z morderstwem Winnie Maas. Przypomina pan sobie?
– Może.
– To pan przeprowadzał sekcję zwłok?
– Nie mam nic do dodania w tej kwestii.
– Chcę tylko wyjaśnić pewną rzecz.
– Nie ma nic do wyjaśniania. Czy komendant zaaprobował tę rozmowę? Bo chyba on prowadzi śledztwo?
Baasteuwel przed odpowiedzią zrobił krótką przerwę.
– Czy mogę zapytać, co się kryje za pańską niechęcią, by o tej sprawie rozmawiać?
W słuchawce dało się słyszeć zirytowane parsknięcie.
– Mam ważniejsze rzeczy na głowie. Ostatnio nękała mnie już zresztą jakaś policjantka.
– Inspektor Moreno?
– Właśnie. Powinienem zgłosić to Vrommlowi, ale postanowiłem być wspaniałomyślny.
– Rozumiem. Sytuacja przedstawia się następująco: albo odpowie pan teraz na moje pytania przez telefon, albo przywiozą tu pana radiowozem. Co pan woli?
W słuchawce zapadła cisza. Baasteuwel zapalił papierosa i czekał.
– Co, do cholery, chce pan wiedzieć?
– Tylko kilka szczegółów. Mam tu przed sobą protokoły z procesu. Z procesu Arnolda Maagera. I jedna rzecz mnie dziwi.
– A mianowicie?
– Pan nie zeznawał?
– Nie.
– Dlaczego? Pełnił pan przecież funkcję lekarza sądowego.
– Nie było potrzeby. Taki jest zwyczaj, ale nie jest to konieczne. Sprawa była jasna jak słońce, a ja widocznie miałem inne zajęcia.
– Ale to pan podpisał raport z sekcji, który później odczytano w sądzie?
– Oczywiście. Do czego pan zmierza, bo tracę cierpliwość?
– Podano tutaj, że przeprowadził pan sekcję Winnie Maas – razem z patologiem Kornitzem – stwierdzając, że dziewczyna była w ciąży. Zgadza się?
– Tak.
– Ale nie podaliście, od jakiego czasu.
– Nie?
– Nie.
– Dziwne. Powinno być wpisane. Nie pamiętam dokładnie, ale ciąża nie była zbyt zaawansowana… pięć, sześć tygodni.
– Jest pan pewien?
– Całkowicie.
– Czy nie mogło być trochę więcej? Na przykład dziesięć, dwanaście tygodni?
– Oczywiście, że nie – zaprotestował deHaavelaar. – Co mi pan tu do cholery, insynuuje?
– Nic – odrzekł Baasteuwel. – Chciałem tylko sprawdzić, skoro brakowało tej informacji.
DeHaavelaar nie skomentował i znowu na kilka sekund zapadła cisza.
– Czy coś jeszcze?
– Na razie nie – powiedział Baasteuwel. – Dziękuję za pomoc.
– Proszę – doktor odłożył słuchawkę.
Ładne kwiatki, pomyślał Baasteuwel, patrząc na telefon z gorzkim uśmiechem. Łobuz kłamie.
Co zresztą należało uznać za całkowicie rozsądne, stwierdził po chwili. Nie było cienia szansy, żeby go dopaść. Zwłaszcza że patolog Kornitz zmarł przed trzema laty.
Bardziej interesująca była kwestia, dlaczego kłamał.
Moreno nie zabrała ze sobą telefonu na plażę i gdy o wpół do piątej wróciły z Drusilla do domu, miała dwie wiadomości.
Pierwszą zostawił Münster. Głos miał niezwykle przygnębiony i prosił, żeby jak najszybciej oddzwoniła.
Uświadomiła sobie, że jeszcze raz udało jej się wyprzeć z codziennych myśli Lampego-Leermanna i sprawę pedofila (chociaż pamiętała, że parszywiec przelotnie pojawił się w jej śnie), a gdy teraz Münster ją przypomniał, znowu miała uczucie, jakby na jej szyi zaciskała się pętla.
Szlag by trafił, pomyślała. To nie może być prawda.
Oddzwoniła natychmiast, ale nie odbierał. Ani w komendzie, ani w domu. Nagrała się na sekretarkę, wyjaśniając, że próbowała go złapać.
Tak wyglądają dzisiejsze czasy, pomyślała zrezygnowana, rozłączając się. Żyjemy w świecie okaleczonej komunikacji – telefonów używamy, żeby wyjaśniać, że chcieliśmy nawiązać kontakt, ale nam się nie udało. Naprawdę przykre.
Na drugą wiadomość nie musiała odpowiadać. Dzwonił jej były chłopak (kochanek? facet? narzeczony?), żeby poinformować, że czeka na nią u Werdera o ósmej.
Ta sama restauracja, co wczoraj, skojarzyła. I ta sama godzina.
Ale nowy facet. Dobrze, że jutro jedzie do domu. Kelnerzy na pewno nieco się zdziwią. Może wyciągną też jakieś dla niej mało pochlebne wnioski.
W każdym razie zdecydowała się pójść. Ale nie na długo. Czuła się zmęczona. Na zmęczoną wyglądała również Selma, kiedy wróciła kilka minut po piątej.
– Żadnych nocnych rozmów – oświadczyła.
– Mowy nie ma – przytaknęła Moreno.
Siedziały do drugiej. Wałkując jeszcze raz sprawę Maager-Lijphart. Dyskutowały o związkach, mężczyznach, dzieciach, pracy, książkach, o sytuacji w tak zwanej byłej Jugosławii i co właściwie oznacza być pierwszą wolną kobietą w historii.
Egzystencjalne rozmowy. Dające wiele do myślenia. Ale jedna noc starczy.
– Dzięki, że przypilnowałaś dzieci – powiedziała Selma.
– Nie pilnowała nas ani trochę – sprostowała Drusilla. – Pilnowaliśmy się z Helmerem sami przez cały dzień.
– Prawda – potwierdziła Moreno. – Jutro wyjeżdżam. Dzisiaj też będę jadła na mieście. Tylko nie pomyśl, że to jakiś nawyk.
– Jeśli nawet, to całkiem niegłupi – zauważyła Selma. – A co mój szkrab chce wrzucić na ruszt na obiad?
– Polędwicę nadziewaną gorgonzolą z pieczonymi ziemniakami – odparł szkrab. – Dawno nie jadłam.
– Będą parówki z makaronem – zadecydowała jej mama.
Gdy miała wychodzić, telefon zadzwonił ponownie.
Tym razem był to Baasteuwel.
– Dzięki za wczoraj. Chcesz raport?
– Również dziękuję. Pewnie, że chcę.
– Trochę się śpieszę. Podam ci tylko najważniejsze, może być?
– Może być.
– Ten lekarz kłamie.
– DeHaavelaar?
– Tak. Winnie Maas była w ciąży, ale nie sądzę, żeby Arnold Maager był ojcem.
Moreno próbowała przetrawić informację, jakoś ją zaszeregować.
– Do cholery! Jesteś pewien?
– Ani trochę. Tylko intuicja mi tak podpowiada, ale mam genialną intuicję. Poza tym wrócił.
– Wrócił?
– Tak.
– Kto?
– Arnold Maager oczywiście. Wrócił do Sidonisu dzisiaj po południu.
Moreno na kilka sekund zaniemówiła.
– Wrócił? Tak po prostu?
– Zgadza się.
– Jak to? Gdzie był?
– Tego nie powiedział. W ogóle nic nie mówi. Leży na łóżku i wpatruje się w ścianę. Bez względu na to, co robił, przez prawie tydzień nie brał leków. Dostaje chyba antydepresyjne. Trochę się o niego martwią.
– A jak się pojawił?
– Po prostu sobie przyszedł. Wolniutko, koło piątej. Jest tam Vrommel i rozmawia z personelem.
– Vrommel? Czy nie byłoby lepiej, żeby ktoś inny…?
Baasteuwel westchnął.
– Nie możemy przecież, do cholery, całkowicie wyłączyć go ze sprawy, tak żeby tego nie zauważył. Vegesack pojechał z nim, żeby go pilnować, ale skoro Maager ma atak autyzmu, jest to chyba bez większego znaczenia.
Moreno zastanowiła się.
Читать дальше