– Miejmy nadzieję. Nic z tego nie rozumiem. Masz coś jeszcze?
– Trochę, ale teraz muszę gnać na kilka pomniejszych przesłuchań. O której jutro wyjeżdżasz?
Moreno zawahała się. Jeszcze nie ustaliła godziny. Ale chyba nie było powodu, żeby wyruszać bladym świtem? Powinna też kupić coś Selmie. I Drusilli.
– Jest pociąg o czwartej. Pojadę chyba tym.
– Świetnie, zdążymy jeszcze razem zjeść lunch.
Baasteuwel odłożył słuchawkę. Moreno stała przez chwilę z telefonem w ręce. To ci dopiero, pomyślała. Czyli Maager nie był ojcem dziecka? Co z tego wynikało?
Trudno powiedzieć. W każdym razie musiał być przekonany, że jest. Czy nie w tym tkwił haczyk?
I nagle pytania znowu zaczęły w niej wzbierać. Czyj haczyk? Przez kogo zarzucony?
Oczywiście przez Winnie Maas. Ale może przez kogoś jeszcze?
Bo niepokalane poczęcia raczej się nie zdarzają, jak powiedziała Mikaela Lijphart w pociągu przed dwoma tygodniami…
Moreno wyciągnęła się na łóżku i wpatrzyła w sufit.
Co do ciężkiej cholery stało się z Mikaelą?
Czego Arnold Maager szukał w świecie i dlaczego Tim Van Rippe zginął?
Sporo niejasności. Cholernie dużo niejasności.
A jak wyglądało zaciskanie pętli na szyi komendanta Vrommla? Zapomniała Baasteuwela zapytać.
No nic, mogło zaczekać do jutra, zadecydowała.
Nie ma co sobie bez potrzeby zaprzątać głowy.
24 lipca 1999
Inspektor Baasteuwel stał w cieniu magazynu, patrząc na mewę.
Mewa patrzyła na Baasteuwela. Poza tym niewiele się działo. Świeciło słońce. Błyszczało morze.
Spojrzał na zegarek. Dopiero piętnaście po dziesiątej, a mógł przysiąc, że temperatura nie miała daleko do kreski trzydziestu stopni. Jeżeli już jej nie przekroczyła. Czyli wyż się utrzymywał, a niebo było tak bezchmurne, że Baasteuwela niemal rozbolała głowa. Ta sobota miała być trzecim dniem jego urlopu, uświadomił sobie. Szlag by trafił. No, ale co zrobić. Zapalił papierosa, dzisiaj czwartego. A może piątego.
Wreszcie pojawił się prom płynący wolno wokół falochronu. Wyglądał na prawie pusty. Żeby nie rzec, całkiem pusty; nic dziwnego, po co takiego dnia jak ten przeprawiać się z wysp na ląd? Sens miał odwrotny kierunek. Czekający na prom tłoczyli się między barierkami jak westwerdingeńskie śledzie, a łańcuch za ostatnim samochodem na kurs o jedenastej zaciągnięto dziesięć minut temu. Po co komuś na wyspach samochód?
Baasteuwel opuścił względny chłód za magazynem i przeszedł do bramki, którą wypuszczano wysiadających z promu. Rozłożył parasol.
Żałował, że zdecydował się na niego. Zapakowała mu go żona w napadzie gorzkiego feministycznego humoru, ale co u diabła? Potrzebował znaku rozpoznawczego, a niebiesko-żółty parasol z reklamą prezerwatyw Nixon nadawał się całkiem całkiem.
Zwłaszcza przy tej pogodzie. Baasteuwel rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie zauważył parasoli z reklamami prezerwatyw.
Claus Bitowski powinien go dostrzec.
Dostrzegł. Wśród pierwszych wysiadających pasażerów znajdował się otyły mężczyzna około trzydziestki. Może trochę starszy. W okularach przeciwsłonecznych i odwróconej daszkiem do tyłu bejsbolówce. W jednej ręce trzymał poplamioną sportową torbę z żółtego plastiku, w drugiej do połowy opróżnioną butelkę piwa. T-shirt z napisem „We are the Fuckin’ Champs” nie do końca dawał radę utrzymać brzuch nad paskiem dżinsów.
– To pan jesteś tym gliną? – zapytał bez ceregieli.
Baasteuwel złożył parasol. Rodzice powinni byli używać Nixona, pomyślał.
– Zgadza się. Claus Bitowski?
Bitowski kiwnął głową. Dopił piwo i rozejrzał się za koszem. Nie dostrzegł żadnego, więc wyrzucił butelkę do wody. Baasteuwel odwrócił wzrok.
– Nie mam nic do powiedzenia – oznajmił Bitowski.
– Przecież jeszcze o nic nie zapytałem – zdziwił się Baasteuwel.
– O Van Rippem. Nic nie wiem.
– Zobaczymy. Dobrze, że się pan pojawił. Usiądziemy gdzieś?
Bitowski zapalił papierosa.
– I tak nie mam nic do powiedzenia.
Świetnie, pomyślał Baasteuwel. Trzydziestodwuletni dzieciak. Trzeba pedagogicznie.
– Może piwo w Strandterrassen? – zaproponował.
Bitowski zaciągnął się, rozważając ofertę.
– No dobra.
Przecięli Zuiderslaan i usiedli przy stoliku pod parasolem. Baasteuwel przywołał gestem kelnerkę i zamówił dwa piwa.
– Wie pan, że Tim Van Rippe został zamordowany? – zapytał, kiedy kufle znalazły się na stoliku.
– Kurewska sprawa.
– Pan go znał?
– Znałem, nie znałem. Teraz już nie, wcześniej może.
Baasteuwel wyjął notes, żeby zapisywać.
– Na przykład w 1983?
– Co?
– 1983. Taki rok.
– Łapię. Tak, znałem Van Rippego, jak chodziliśmy do budy…
– Znał pan też Winnie Maas?
– Winnie? A co, kurwa, ma do tego Winnie?
– Znał ją pan? – powtórzył Baasteuwel.
– Tak… tak, kurwa. Jasne, że znałem Winnie, trochę. Na pogrzebie też byłem. Żeśmy przecież chodzili do tej samej budy…
– Do jednej klasy?
– Nie, kurwa. Byłem rok wyżej. Dlaczego pan o to pytasz? Nic nie wiem, już mówiłem.
– Prowadzimy śledztwo w sprawie zabójstwa Van Rippego – wyjaśnił Baasteuwel. – Chyba byłby pan za tym, żebyśmy wsadzili mordercę?
– Tak, ale ja nic nie wiem.
Chyba rzeczywiście, pomyślał Baasteuwel, popijając łyk. I nie tylko w tej sprawie.
– Kiedy wyjechał pan na wyspy?
– Dwa tygodnie temu.
– W jaki dzień?
Bitowski zastanowił się.
– W niedzielę. Tak, wyjechaliśmy po południu.
– Wyjechaliśmy?
– Ja z kumplami.
– Rozumiem – powiedział Baasteuwel. – Pan z kumplami. Czy przed wyjazdem odwiedziła pana młoda dama nazwiskiem Mikaela Lijphart?
– Jak? Mikaela…?
– Lijphart. Rozmawiał pan z nią w tamtą niedzielę?
– Kurwa, nie. Nigdy nie słyszałem tego nazwiska.
– Znał pan dobrze Tima Van Rippego, kiedy byliście młodsi?
– Tak sobie.
– Chodził z Winnie Maas?
Bitowski wzruszył ramionami. Brzuch mu się zatrząsł.
– Chyba tak. Chodziła z różnymi.
– A kiedy chodziła z Van Rippem, pamięta pan?
– Nie, skąd, kurwa, miałbym pamiętać?
– Może tuż przed jej śmiercią?
– Nie, kurwa – zaprotestował Bitowski. – To było dużo wcześniej. Ogólnie się puszczała.
– Puszczała się?
– No, była z tych.
– Pan też spał z Winnie Maas?
Bitowski opróżnił kufel, beknął.
– Mogło się zdarzyć.
– Mogło się zdarzyć? Spał pan z nią czy nie?
Bitowski spojrzał na kufel i Baasteuwel poprosił gestem o jeszcze jedno piwo.
– Raz – przyznał się Bitowski.
– Kiedy to było? Jak chodziła do dziewiątej klasy?
– Nie, wcześniej. Ja chodziłem do dziewiątej, więc ona musiała być w ósmej…
– I tylko raz?
– Raz ją przeleciałem, tak.
Baasteuwel przez chwilę studiował jego nalaną twarz.
– Jest pan pewien, że nie chodziła z Timem Van Rippem w maju i czerwcu 1983?
Bitowski dostał nowe piwo i popił.
– Pewien, nie pewien – mruknął. – Nie wydaje mi się. Obciągnęła mi na początku maja.
– Obciągnęła?
– Tak, kurwa, na jakiejś imprezie. Nie pamiętam dokładnie.
Baasteuwel powstrzymał chęć wbicia Nixona Bitowskiemu w sadło na brzuchu.
Nie pamiętasz, pomyślał. Za dziesięć lat pewnie nie będziesz pamiętał, jak się nazywasz albo gdzie masz małego.
Читать дальше