Marek Krajewski - Dżuma W Breslau

Здесь есть возможность читать онлайн «Marek Krajewski - Dżuma W Breslau» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dżuma W Breslau: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dżuma W Breslau»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Eberhard Mock powraca. Bohater kultowego już cyklu kryminałów Marka Krajewskiego jeszcze raz zmierzy się z mrocznymi tajemnicami dawnego Breslau.
Wrocław, lata 20. ubiegłego wieku. Dwie prostytutki przyjmują nietypową ofertę. Wkrótce potem policja znajduje ich zwłoki – podczas schadzki dziewczyny zostały uduszone, a oprawca wyłamał im przednie zęby. Sprawę próbuje rozwikłać nadwachmistrz Mock, znany ze swojej sympatii do kobiet lekkich obyczajów. Niespodziewanie role się odwracają i ścigający staje się ściganym.
W tym samym czasie pewien mężczyzna o miętowym oddechu, dając do gazety ogłoszenie z kondolencjami dla rodzin ofiar, usiłuje nawiązać kontakt z potężnym tajnym bractwem. Warunkiem przystąpienia do grupy jest zamordowanie "człowieka-śmiecia" i udowodnienie swojej winy…

Dżuma W Breslau — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dżuma W Breslau», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

ósma wieczór

Hotel „Warszawski Dwór” przy Antonienstrasse 16 był bardzo dobrze znany Mockowi i ludziom z decernatu IV Potrafili oni scharakteryzować każdy z licznych zacieków na ścianach, znaleźć każdą papierosową dziurę wypaloną w kołdrze lub w materacu, wymienić liczbę obtłuczeń każdej miednicy, w której córy Koryntu obmywały swoje sfatygowane pudenda. Ileż to razy Mock, Smolorz czy Domagalla zaglądali do tego hotelu, aby przyłapać na gorącym uczynku prostytutki uparcie unikające rejestracji! Ileż to razy zaśmiewali się do rozpuku, kiedy jakiś szanowany obywatel, przydybany z dziewczyną z tingel-tangla, usiłował tłumaczyć, że ta pani udzielała mu prywatnych lekcji shimmy!

Nic dziwnego, że Eberhard Mock czuł się w tym przybytku jak u siebie i nie musiał liczyć stopni, które prowadziły do poszczególnych pokojów – nierzadko będących widownią prawdziwych tragedii małżeńskich – lub do znajdujących się na półpiętrach ubikacji, skąd często dochodziły westchnienia ulgi morfinistów. Mock z zamkniętymi oczami trafiłby w każdy zakątek „Warszawskiego Dworu”. Nie mogli tego powiedzieć o sobie jego dwaj towarzysze i taka wiedza nie była im zresztą do niczego potrzebna. Oni wiedzieli jedno. Że mają wykonywać polecenia Mocka, służyć mu informacjami i poskramiać własną ciekawość. Za to mogli liczyć na jego pomoc, czyli przymykanie oczu na ich przemytnicze poczynania. Mock wyświadczał im jeszcze jedną ważną przysługę. Różnymi sposobami przekonywał właścicieli drogich domów publicznych, aby nabywali towary właśnie od firmy prowadzonej przez jego dzisiejszych towarzyszy. Jeden z nich – szczupły, niewysoki i gadatliwy – był mózgiem szmuglerskiego procederu, polegającego na nielegalnym handlu wyrobami luksusowymi. I tak, dzięki jego obrotności, zaopatrywane były – drogą rzeczną i oczywiście bez zbędnego cła – domy towarowe Breslau, Sterana i Berlina w turecki tytoń, etiopską kawę, francuskie koniaki, afgańskie futra, rosyjski kawior i syryjskie perfumy. Część tych dóbr – dzięki protekcji Mocka – trafiała do burdeli dla najbogatszych obywateli wschodniej części „dzikiej i zepsutej Republiki Weimarskiej”. Drugi towarzysz Mocka – potężny, klocowaty niemowa – był obstawą pierwszego, człowiekiem dbającym o cielesną nienaruszalność swojego patrona. Pierwszy nazywał się Cornelius Wirth, drugi – Heinrich Zupitza.

Mock, ciężko sapiąc, wszedł po schodach na czwarte piętro, gdzie były najtańsze pokoje. Stanął przy oknie wychodzącym na wąską ulicę. Zapalił papierosa i strzepnął popiół do flakonu na parapecie.

Obserwował przez chwilę scenkę w kamienicy naprzeciwko. Mężczyzna w kamizelce i w podkoszulku siedział przy stole, na którym stała waza z zupą. Nie jadł jednak, lecz tylko walił pięścią w stół. Po drugiej stronie stołu stał dziesięcioletni może chłopiec, który kulił się w drgawkach, jakby każde uderzenie w blat było bolesnym ciosem. Pewnie przyniósł dziś ze szkoły najgorszą notę. Przy kuchni, w której płonął ogień, stała ze spuszczonym wzrokiem kobieta i wycierała dłonie o fartuch tak często, że pewnie już były one czyste i gładkie jak kafelki pieca. Do chłopca łasił się duży, kudłaty pies, który nie przyjmował do wiadomości szkolnej tragedii. Mock rzucił papierosa i ze złością zauważył, że potoczył się on w szparę między deskami podłogi, skąd za chwilę wystrzelił zakręcony słupek dymu.

– Róbcie to, co wam mówiłem – powiedział cicho do swoich towarzyszy – a ja spróbuję ocalić ten burdel przed pożarem. Szkoda by było, gdyby spłonął. Gdzie by sobie poruchał nasz inspektor sanitarny? W swoim gabinecie w więzieniu? Pokój numer 28. Macie klucz. – Wyciągnął do nich rękę.

– Idziemy – rzekł Wirth do Zupitzy.

Mock najpierw odsunął butem sznurkowy dywan, którego brunatny kolor rozjaśniały tu i ówdzie jasne plamy, wyżarte przez jakieś substancje. Potem ciężko opadł na jedno kolano i dysząc, włożył palec w dziurę pomiędzy rozeschniętymi deskami. Opuszki palców wyczuły żar niedopałka, nie mógł go jednak uchwycić. Jego palce były zbyt grube i krótkie, a złoty sygnet na jednym też nie ułatwiał zadania. Spróbował drugą dłonią i syknął z bólu. Poparzył się. Wstał z kolan, otrzepał spodnie z ziarenek piasku i zrolowanych kłębów kurzu, zdjął melonik i rozpiął palto. Rozwścieczony patrzył na brud za paznokciami, który dostał się tam w czasie jego strażackich działań. Z kieszeni wyjął małe, płaskie skórzane etui, a z niego pilnik do paznokci. Czubek wsunął za paznokieć i wykonał okrągły ruch. Niestety, brud był jakiś tłusty i nie pozwolił się usunąć. Przykleił się do wewnętrznej strony paznokcia. Mock powachlował się melonikiem i długo patrzył na Wirtha i Zupitzę, którzy – wbrew zapowiedzi – wcale nie ruszyli z miejsca i z pewnym rozbawieniem go obserwowali. Z podłogi unosił się coraz gęstszy słup dymu. Mock znał swoich towarzyszy od pięciu lat. Bywało, że ich lubił. Bywało, że uważał ich nawet za swoich przyjaciół. Teraz nie.

– Śmieszy was to, skurwysyny? – powiedział powoli. – No to ja z was się pośmieję. Gasić to, ale już! Możecie się nawet na to odlać. No już! Co powiedziałem?

Obaj spojrzeli na Mocka z niechęcią, lecz zabrali się do roboty. Zupitza wsadził palce między deski i szarpnął mocno. Wirth sięgnął po flakon stojący na oknie, w którym pławiły się w mętnej wodzie gałązki asparagusa, i chlusnął w szparę. Mock wiedział, że taka postawa wobec Wirtha i Zupitzy wzmocni jego autorytet. Ci ludzie byli przecież zwykłymi bandytami, w Amsterdamie i Hamburgu mordującymi tych, którzy nie płacili im haraczu. I pewnie skończyliby na szubienicy, gdyby pewnego dnia nie spotkali na swej drodze Eberharda Mocka, który – bynajmniej nie gratis – okazał im wspaniałomyślność i postanowił ich wykorzystać. Tacy bandyci jak oni niedługo doceniali pomoc i wielkoduszne przysługi. Trzeba im było co chwilę wskazywać ich miejsce i na ich oczach być brutalnym wobec innych. Inaczej w kontaktach pomiędzy nadużywającym swej władzy policjantem a pomagającymi mu przestępcami nic nie działało należycie. Ci bandyci nie znali pojęcia wzajemności.

– Zagasiliście? – zapytał cicho, a oni kiwnęli zgodnie głowami. – No to patrzcie, jak się chwyta w imadło różne kanalie, patrzcie, jak będą błagać i skomleć o litość. A potem zrobią wszystko, co im każę, i będą pokornie prosić o dalsze polecenia. Tylko patrzcie i uczcie się! Klucz!

Wirth, patrząc na mętną kałużę wody z flakonu na podłodze, podał Mockowi klucz. Ten zdjął palto i melonik, rzucił je Zupitzy podszedł do pokoju numer 28 i włożył klucz do dziurki, jak mógł najciszej. Potem już nie był cicho. Gwałtownie przekręcił klucz, kopnął w drzwi i wpadł do środka. Wydał przy tym potężny nieartykułowany ryk, który miał porazić strachem jego ofiary.

Jedno spojrzenie wystarczyło, aby skonstatować, że osiągnął zamierzony cel. Przerażenie rozszerzało oczy kobiety, która skuliła się u wezgłowia i naciągała na siebie pierzynę bez poszwy. Chudy mężczyzna został w ten sposób całkowicie obnażony i wykonał ruch, który dobrze świadczył o jego obyczajności. Obiema dłońmi objął bowiem genitalia i ukrył je przed oczami Mocka. Choć ten w najmniejszym stopniu nie był ciekaw ich widoku, to przyjął ten wstydliwy gest ze zrozumieniem, a nawet z radością. Umożliwił on bowiem dalsze działania. Z dzikim okrzykiem – jak Indianin spadający ze skały na przerażonych osadników – wskoczył na łóżko i oboma kolanami przycisnął mężczyznę do materaca. Zanim ten zdołał strząsnąć z siebie dziewięćdziesięciokilogramowy ciężar, miał już przegub dłoni przykuty do jednego z metalowych prętów wezgłowia.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dżuma W Breslau»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dżuma W Breslau» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Marek Krajewski - Phantoms of Breslau
Marek Krajewski
libcat.ru: книга без обложки
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Liczby Charona
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Głowa Minotaura
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Erynie
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Róże Cmentarne
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Festung Breslau
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Śmierć w Breslau
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Aleja Samobójców
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Widma W Mieście Breslau
Marek Krajewski
Marek Krajewski - Koniec Świata W Breslau
Marek Krajewski
Markus Krajewski - Wirtschaftsvölkerrecht
Markus Krajewski
Отзывы о книге «Dżuma W Breslau»

Обсуждение, отзывы о книге «Dżuma W Breslau» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x